Od tygodnia chodzę po mieście i mówię ludziom, że prezentowane w ramach Boskiej Komedii „Cząstki kobiety” to świetny spektakl. Referuję w kawiarniach, klepię w messenger i paplam do telefonu, że przestrzenne eksperymenty udane, że balans między klasyką i nowoczesnością zachowany, że aktorzy cacy, a i dekoracje niczego sobie. Ale na koniec litanii zachwytów zostawiam sobie fabułę. Bo fabuła to w tej sztuce prawdziwa perełka.
W „Cząstkach kobiety” oglądamy trzydziestokilkuletnią Maję, która najpierw rodzi dziecko, a potem traci dziecko. Traci bardzo szybko, zaraz po tym, jak otworzyło ono oczy. I teraz wszyscy oczekują od Mai, że się załamie, ubierze na czarno, pójdzie na terapię, albo do sądu. Że podetnie sobie żyły, albo włosy, że rzuci ojca dziecka, albo przynajmniej pracę. Generalnie: że jakoś po ludzku, jak normalny człowiek tę żałobę przeżyje. A ona nie. Rozpacza, ale na swój sposób. I za nic - choć rodzina prosi, a sąsiedzi wzięli na języki - nie daje się ubrać w tradycyjną, obyczajowo akceptowalną formę.
To mądra i ważna historia, zwłaszcza przy Gwiazdce. Obyczajowa forma przez 12 miesięcy upchnięta w pawlaczu razem w bombkami i światełkami, w święta powraca w pełnej krasie. Dzieci pucują zęby i buty, dorośli wygładzają poglądy polityczne. Wieloletnie związki partnerskie nagle zaczynają planować śluby, a małżeństwa odwoływać rozwody. Bezdzietni planują dzieci, niezadłużeni - kredyty, prekariusze - etaty. Nikt nie ma dziwnego hobby i wstydliwych doświadczeń. Wszyscy są rozsądni i normalni. Wszyscy mają zdrowy, chłopski, polski rozum. I oczywiście wszyscy idą do kościoła - bo przecież raz w roku można nie cudować. Chwała bogu, że przynajmniej w ten jeden wieczór bycie jaroszem nie budzi kontrowersji. A w tym roku to może i nawet czytanie Tokarczuk jakoś przejdzie.
I może te rodzinne kompromisy budziłyby nawet wzruszenie, gdyby wynikały z chęci, a nie z przymusu. I gdyby pierwszymi słowami w drodze powrotnej nie było „wreszcie koniec tej szopki”, tylko „fajnie było”.
Niełatwo jest grać przez 72 godziny rolę w spektaklu „wzorowa rodzina”. Jednak jeszcze trudniej jest pozostać sobą. Ze swoimi poglądami i pomysłem na życie spróbować tak przemeblować rodzinny krajobraz, żeby dla każdego znalazło się w nim miejsce. To spore wyzwanie, ale warto je podjąć. Jeśli nawet nie uda się w tym roku, to może w przyszłym, albo na Wielkanoc? Bo gdzież mamy się czuć swobodnie, jeśli nie w rodzinie.