Dbanie o bliskich to fajna sprawa. Ale wszystkie fajne sprawy, mają swoje granice.
Idę sobie spacerkiem przez Podgórze, a wtem wśród zieleni drzew, pod błękitem nieba, oczom moim jawi się jaskrawożółty billboard z napisem „Kup mieszka dla wnuczka” (fraza „dla wnuczka” dodatkowo podkreślona na czerwono). Estetyczny koszmar, ale marketingowy majstersztyk. Na mój gust ten kanarkowy przekaz trafia bowiem w sam środek polskiego serduszka.
Gapiłam się na ten zachęcający billboard i już duszy oczyma widziałam babcie, które wyciągają z banków oszczędności życia, z blaszanych pudełek po cukierkach wybierają zachomikowane eurosy i dolary , dosypują do tego wszystkiego wyłuskane z portmonetek drobniaki i biegną kupować wnuczkowi elegancką kawalerkę w podwyższonym standardzie. Bo przecież dla rodziny wszystko. Zwłaszcza dla jej najmłodszych członków, dla tych którzy w skali makro zbudują przyszłość, a w skali mikro podadzą szklankę wody.
Nie ma w tym oczywiście niczego złego. Super jest się wspierać i pomagać rodzinie. Tyle, że odnoszę wrażenie, że w wielu przypadkach poświęcenia jest miarą miłości. Im więcej człowiek z siebie daje, z im większej ilości rzeczy rezygnuje tym fajniejszą jest babcią (przepraszam panów, ale to zwykle panie są bohaterkami tych historii).
Babcię można zaprząc do darmowej opieki, bo chyba kocha wnuki, a poza tym co ma ciekawszego do roboty. Można zlecić jej gotowanie posiłków dla całej rodziny, bo przecież i tak ciągle coś dłubie w tej kuchni. Można eksmitować ją z wygodnego pokoju do klitki na poddaszu, bo rodzina właśnie się powiększyła i dla najmłodszej latorośli trzeba zrobić miejsce. Wreszcie, można wyprosić u niej kupienie mieszkania dla wnuczka, bo na cóż jej oszczędności, chyba na własny pogrzeb. Właściwie, stosując umiejętny wybieg emocjonalny można wszystko.
Babcie niby trochę się w ostatnich dekadach buntują, zapełniają kalendarze uniwersytetami trzeciego wieku, nordic walkingiem, zumbą dla seniorek i dzielnie znoszą utyskiwanie młodych, że „na starość szaleje”.
Spływa ten zwyczaj kochania przez poświęcanie z pokolenia na pokolenie. Krzywo patrzy się na zbuntowane babcie, krzywo patrzy się też na matki, które od kolejnego wyjścia na plac zabaw wolą wyjście do kina (samotne!). W skali jednostki takie oceny są przykre, a w skali społeczeństwa - zaryzykuję mocne słowo - szkodliwe. Bo jak człowiek pomyśli, że rodzicielstwo postawi go pod odstrzałem rozmaitych strażników „dobra dziecka i rodziny”, to do prokreacji nie przekona go nawet 500 plus.