Dramaty millenialsa. List do nieznajomego
Istniała kiedyś na Facebooku grupa, która pozwalała odnaleźć się nieznajomym. Dla przykładu: dziewczyna zobaczyła miłego chłopaka w tramwaju, nie zagadała, wysiadła, żałuje straconej szansy, więc pisze na takiej grupie „hej, miły chłopcze z tramwaju numer 13, odezwij się”.
Chłopak się odzywał, amor strzelał i żyli długo i szczęśliwie. Grupy już nie ma, albo ja nie potrafię jej odnaleźć. I bardzo żałuję, ponieważ chciałabym napisać na niej list do chłopaka, którego minęłam na przejściu dla pieszych przy Centrum Kongresowym. Przebiegał na migającym zielonym ze wzrokiem wbitym w książkę. Gdyby był to smarfton, pomyślałabym: pacan. A tak pomyślałam: rzadki gatunek.
Dzisiaj czytamy i piszemy więcej niż kiedykolwiek. Czytamy na messengerze, czytamy SMS-y, maile, czytamy nieskończoną liczbę komunikatów. Tyle że to wszystko krótkie, wyrywkowe teksty, niewymagające skupienia przy lekturze oraz znajomości ortografii i gramatyki w ich formułowaniu.
Długich tekstów konsekwentnie, od lat, nie czytamy. Z opublikowanych kilka dni temu wyników badań Biblioteki Narodowej wynika, że 2/3 respondentów w 2018 roku nie przeczytało ani jednej książki. Biblioteka podaje powody: zmieniający się styl życia, pośpiech, fakt, że znajomość literatury już nie nobilituje.
Nie jestem neurolożką ani psycholożką, ale wydaje mi się, że jest jeszcze jedna przyczyna: my już chyba powoli przestajemy umieć czytać. Lektura książek wymaga koncentracji, skupienia myśli na jednym przedmiocie i wzroku w jednym miejscu, bez przeskakiwania między okienkami, scrollowania i mieszania komunikatów. Wymaga pamięci, która pozwoli na połączenie wątków fabuły, swobodne operowanie nazwiskami i miejscami. Wymaga wreszcie wyobraźni, żeby opisane fakty i osoby nabrały kształtów. To umysłowy wysiłek, na który nie każdego stać.
Ten wysiłek oczywiście procentuje. I to nie tylko „poszerzaniem wyobraźni” (żelazny argument za czytaniem), ale też po prostu umiejętnością myślenia. Bo to przecież słowami i zdaniami myślimy. Nie bez powodu tak ważną częścią literackich antyutopii jest nowomowa i proces eliminowania z języka niewygodnych sformułowań, słów. Zresztą, nie trzeba sięgać do literatury, żeby przekonać się, że umiejętnie (albo nieumiejętnie) zbudowane wypowiedzi potrafią narobić sporo zamieszania. Wystarczy poczytać newsy. Oczywiście, jeśli jeszcze się potrafi.