Dramaty millenialsa: Nosiłam stół z noblistką
Jeśli wszyscy podczepiają wagoniki do pędzącego przez Polskę noblowskiego pociągu, podepnę swój i ja. W podstawówce, kiedy skończyłam już wypożyczone z biblioteki książki, kartkowałam podręcznik do polskiego. Rzadko udawało się znaleźć w nim coś ciekawego, ale w okolicach szóstej klasy trafiłam na „Czas Misi”.
Zaczynało się tak: „Misia, kiedy miała dziesięć lat, była najmniejsza w klasie i dlatego siedziała w pierwszej ławce. Nauczycielka, przechadzając się między ławkami, zawsze głaskała ją po głowie. W drodze powrotnej ze szkoły Misia zbierała potrzebne lalkom rzeczy: łupiny kasztanów na talerzyki, pokrywki żołędzi na filiżanki, mech na poduszki”. Spodobała mi się ta Misia. Może dlatego, że też byłam najmniejsza w klasie. A może dlatego, że wpadła mi w ucho melodia tego tekstu, niby prosta, a jednak dająca znać, że chodzi o coś więcej niż historie o dziesięciolatce. Pod tekstem widniało: Olga Tokarczuk „Prawiek i inne czasy”, fragment. Obok było jeszcze krótkie bio i data urodzenia. Bez daty śmierci. Zdziwiłam się, bo mało kto w podręczniku do polskiego nie miał daty śmierci.
Polowałam potem na ten „Prawiek” w osiedlowej bibliotece, na najniższej półce w drugim rzędzie. Trafiło się „E.E.” i „Gra na wielu bębenkach”, ale książka z Misią, wciąż była wypożyczona. Znalazła się dopiero, kiedy byłam w liceum w bibliotece na Rajskiej. Po tym, jak ją wypożyczyłam, odwołałam spotkanie ze znajomymi. Powiedziałam, że mam migrenę, bo czytanie Tokarczuk nie było wtedy w modzie. Melancholijna, drobiazgowa, małomiasteczkowa, trącąca Marquezem lektura.
Rok temu, na spotkaniu w Krakowie poprosiłam ją o autograf w „Opowiadaniach bizarnych”. Śmiałam się, że jeśli dostanie Bookera, to sprzedam ten egzemplarz za niezłe pieniądze. Ona dostała, a książka została ze mną. Kilka miesięcy później spotkałam ją w Krakowie na Dolnych Młynów. Trwał festiwal Conrada, a ja z koleżanką montowałam wystawę z okazji stulecia praw wyborczych Polek. Akurat niosłyśmy stół. Ona spytała nas o drogę do Tytano, my o zgodę na selfie, bo i o niej będzie na naszej wystawie. Cyknęłyśmy zdjęcie i dalej poszłyśmy już z tym stołem razem.
To wszystko ckliwości, głupotki, prywata. Ale nieczęsto zdarza się, by prywatne błahostki przecinały się z wielką historią. A właśnie zwracania uwagi na takie magiczne detale uczy proza Tokarczuk.