Jak powszechnie wiadomo, millenialsi są pokoleniem nie do ogarnięcia. Wpatrzeni w smartfony, wessani w latte. Zasłuchani w podcastach, zaczytani w postach. Niestali w uczuciach do bliźnich, niestali w uczuciach do chlebodawcy. Zmieniający pracę co trzy lata. Moje trzy lata w „Dzienniku Polskim” właśnie mijają, więc pokoleniowy charakter dał o sobie znać, a ja zaczęłam przebierać nogami w poszukiwaniu innego miejsca. Znalazłam.
Dziś żegnam się więc z Wami, drodzy Czytelnicy. Żegnam nie bez żalu, bo „Dramaty millenialsa”, należały do moich ulubionych obowiązków. Ale żeby w smutku się nie pogrążać, zostawiam Państwa z pięcioma dowodami na to, że – wbrew tytułowi cyklu – nie ma co dramatyzować, bo wciąż są na świecie rzeczy, które napawają optymizmem.
Na przykład taka, że jesteśmy zdrowsi niż kiedykolwiek. Tak, tak. Mimo smogu, mimo cukru, nawet mimo Wuhan. Jak podaje GUS, chłopiec urodzony w pierwszej dekadzie lat 2000 będzie żył średnio 71 lat, dziewczynka – prawie 80. Dla porównania jeszcze 30 lat temu liczby te wynosiły odpowiednio 67 i 75 lat. Po co nam długie życie, jeśli planeta zmierza ku zagładzie, powiecie?
Owszem, naiwnością byłoby twierdzić, że nie ma powodów do niepokoju. Niedawno (i jest to dowód drugi) w mediach pojawiła się informacja, że wiatr i słońce pobiły węgiel w ilości wyprodukowanej energii. Trendy odwracają się nie tylko w energii. Latanie – do niedawna element obowiązkowy bycia hype – teraz stało się powodem do wstydu. Producenci rezygnują z plastiku, barmani nie dorzucają słomek do napojów, a wszystko co jednorazowe stało się synonimem obciachu.
Czy stać nas na tę zmianę? Raczej tak (tu na scenę wchodzi powód trzeci). Ekonomiści wskazują, że 2019 rok był najbogatszym w historii i to nie tylko w uprzywilejowanym, zachodnim świecie. Odsetek ludzi żyjących w nędzy (czyli za mniej niż 1.9 $ dziennie) w ciągu pół wieku spadł z 50 do 10 proc.
Wygląda również na to, że jesteśmy coraz lepiej przygotowani na to, by owo bogactwo świadomie konsumować. Poziom edukacji systematycznie rośnie. Jak podaje serwis Our World in Data w 2014 roku ok. 60 milionów dzieci na całym świecie nie ma dostępu do edukacji na podstawowym poziomie. To dużo, ale o 50 milionów mniej niż w latach 90.
Co nam po pieniądzach, klimacie, zdrowiu i wykształceniu, jeśli nie mamy z kim się nimi cieszyć? Bez przesady. Owszem, może dziś już nikt nie wpada na co dzień do sąsiadki na kawę bez uprzedzenia i nie organizuje hucznych rodzinnych zjazdów, ale internet sprawił, że jesteśmy bliżej siebie niż kiedykolwiek, zniknęły bariery nie tylko geograficzne, ale też kulturowe, językowe i finansowe.
Cóż więc z tymi wszystkimi problemami, które eksperci i politycy przerzucają między sobą jak gorący kartofel, nie znajdując rozwiązania? W takich sytuacjach lubię przywoływać opowiastkę osadzoną w XIX wieku. Ludzie przewidywali wtedy, że jeśli transport konny będzie rozwijał się w dotychczasowym tempie odchodów na ulicach będzie coraz więcej i więcej, ich warstwa sięgnie parteru, pierwszego piętra i nigdy się nie zatrzyma. Martwiono się długo, aż wreszcie ktoś wymyślił samochód i problem rozwiązał się w całkiem nieoczekiwany sposób. I tego właśnie na odchodnym Państwu życzę: niech problemy znajdują rozwiązania, a życie, wzorem świata, zmierza ku lepszemu.