Dramaty millenialsa: Została tylko kasa
Hojność obietnic wyborczych tyle oszałamia, co nuży. Według padających deklaracji mamy dostać dużo, ale jednorodnie. Zniknęły - mające przekonać nas w poprzednich kampaniach - atrakcje w rodzaju: cyfryzacji, gładkich dróg, urzędów z miłymi urzędnikami, gospodarczych innowacji i nowoczesnych szkół . Została tylko - albo prawie tylko - czysta kasa.
I ja to doskonale rozumiem. Ostatnie lata nauczyły nas, że wyborca to człowiek rozsądny i, jak na rozsądnego człowieka przystało, chce konkretów: ile, za co i kiedy przyjdzie pierwszy przelew. Jeśli on daje politykowi głos, to chciałby wiedzieć, co dostanie w zamian. Dlaczego jednak w tym hojnym rozdawnictwie mielibyśmy ograniczać się wyłącznie do czystej gotóweczki? Przecież w Polsce nie brakuje publicznych dóbr, które można by przekazać w prywatne ręce.
Na pierwszy ogień mogłyby iść dzieła sztuki. Proszę sobie wyobrazić program „Rodzina Obraz Plus”, w ramach którego każda para posiadająca akt ślubu dostawałby obrazy w ilości wprost proporcjonalnej do liczby dzieci . Do salonu oczywiście coś z Kossaka albo Michałowskiego, do gabinetu sympatyczny kapista, do pokoju dziecięcego obowiązkowo Wojtkiewicz, a do sypialni może (hihi) Podkowiński? Niech sami państwo pomyślą: po co ma się to marnować w muzealnych magazynach, jeśli może stać się ozdobą polskich domów. A ileż by było radości! Kto nie wierzy, niech przypomni sobie entuzjastyczne głosy w rodzaju: „Wreszcie moja/wreszcie nasza”, które rozległy się po zakupie przez ministerstwo kolekcji Czartoryskich. Że obrazów braknie? Wtedy program płynnie ewo-luuje w rozdawnictwo zalegających w magazynach białych kruków oraz taśm niszczejących w studiach filmowych typu TOR i Kadr.
Nie samą sztuką żyje człowiek. Ci, którzy od patrzenia na obrazy wolą kontakt z naturą, mogliby otrzymać na własność atrakcje w rodzaju: kolejki na Gubałówkę, krzyża z Giewontu, jezior mazurskich na sztuki albo sopockiego molo na deski - wszystko w ramach programu np. Pejzaż Plus. Co bardziej przedsiębiorczym obywatelom można by sprezentować np. oddziały szpitalne, odcinki linii kolejowych albo pojedyncze okienka w urzędach - skoro tak często powtarzają, że „trzeba zrobić z tym porządek”, pozwólmy im się wykazać.
Że się nie da? Że krótkowzrocznie i populistycznie? Że publiczne z definicji oznacza należące do wszystkich? Naprawdę nie udawajmy, że ktoś przejmuje się takimi detalami.