Od lat wiadomo, że stan toalet w naszym kraju jest wyznacznikiem poziomu nie tylko kultury i rozwoju cywilizacyjnego, ale też kondycji gospodarczej. I z zadowoleniem zauważaliśmy na tym odcinku istotną poprawę. Nie tylko w sferze prywatnej, ale przede wszystkim publicznej.
Zwłaszcza w restauracjach, pociągach i na dworcach, gdzie mieliśmy deficyty największe. Z pewnym zdziwieniem, a nawet zażenowaniem skonstatowałem, że w tej dziedzinie nie wszystko idzie jednak równym, miarowym tempem - niczym dotacje z Unii Europejskiej, które w wielu przypadkach powodują, że stan toalet polskich ulegał dotąd poprawie. Oto kilka dni temu zauważyłem, że na legnickim dworcu PKP toalety zostały zamknięte na klucz, a po ów klucz należy się zgłaszać do ochrony dworca.
Cóż takiego się stało? Na tę okoliczność zasięgnąłem informacji u pani z PKP, zarządzającej legnickim dworcem. Niestety, to co opowiedziała, nie było przyjemną opowieścią o bywalcach dworca. Raczej przypominało narzekania na ludzi z lat minionych, kiedy to dworcowe toalety były wzorcem, tylko że o odwróconym wektorze wartości. Ze słów pani zarządzającej wynika, że bezpłatne (nie można pobierać kasy, bo było dofinansowanie UE), niestrzeżone toalety, urządzone podczas modernizacji dworca, stały się oazą bezdomnych. Potrafią oni na długie godziny blokować kabiny, czyniąc miejsce odosobnienia swoją enklawą ciepła i spokoju. Kolejna grupa wrogów toalet to młodzież, która tu trafia w nocy, po imprezach. By się na przykład dopić, albo dokończyć rozmowy. W efekcie toalety marnieją w oczach. Znikają klamki, zawiasy drzwi, haczyki, oczywiście papier toaletowy.
Gospodarze legnickiego dworca uznali więc, że najlepszym wyjściem będzie zamknięcie tego przybytku na klucz, którego będą strzec profesjonalni ochroniarze. Dzięki ich profesjonalizmowi toalety otwierane są na jakiś czas zaraz po przyjeździe pociągu. Ale nie można się do nich dostać, gdy o pełnych godzinach ochroniarze robią obchód dworca. Bo znikają razem z kluczem.
W ten sposób kolej próbuje uchronić kafelki, muszle, pisuary i umywalki o niewątpliwie dużej wartości. Bo na finansach ładowanych w infrastrukturę kolej oszczędzać nie musi - ma raczej problem z wydaniem europejskich środków na ten cel. Z wypowiedzi szefowej dworca wynikał jeden wniosek: nasza kultura nie sięga jeszcze poziomu, na którym można toalety otworzyć i puścić je na żywioł. Czyli paroletni legnicki eksperyment w tym względzie się nie powiódł.
Jako wyznawca wartości europejskich, tkwiących nie tylko w dotacjach na remonty toalet dworcowych, mam jednak pewne zastrzeżenia do kolejowego rozwiązania ostatecznego w postaci kibelka zamkniętego. Pewnie toalety byłyby bezpieczniejsze, gdyby zatrudniono tam kogoś starszego, dorabiającego do emerytury. Co chyba nie powinno być problemem. Albo ochrona dworca zaglądała tam podczas obchodu. Po drugie, sposób „zamknąć i już” w Legnicy przerabiano kilka lat temu, gdy z niejasnych powodów toalet nie było przez pół roku! Był za to smrodek dookoła dworca. Łatwo się domyślić, z jakiego powodu. Czy PKP ma pewność, że to se ne vrati?