Dźwigasz sztangę, to zostaniesz facetem? Bzdury - mówi siłaczka z Żor [FILM]
Złote medale, tytuł mistrzyni, najwyższe podium, Mazurek Dąbrowskiego specjalnie dla niej i łzy szczęścia; to przydarzyło się Zofii Pychowskiej z Żor, ale już na emeryturze, po sześćdziesiątce.
Kiedy była nauczycielką wychowania początkowego i opiekowała się niepełnosprawnym synem, nawet jej przez myśl nie przeszło, że będzie kiedyś mistrzynią w wyciskaniu sztangi. Ile kobiet zresztą o tym marzy? Ale okazuje się, że czasem niezwykły talent tylko czeka, żeby wybuchnąć, chociaż nikt się go nie spodziewa. Wystarczy mała iskra. - Poszłam kiedyś na siłownię jak inne kobiety, po figurę. Miałam czas. Skromna emerytka, troszkę przy kości - opowiada Zofia. - Ćwiczę tam na przyrządach, dźwigam sobie. I czuję w sobie taką siłę, że całe Żory mogę przestawić. Matko, co się dzieje? To od noszenia siat mam taką moc w rękach?
Koledzy z siłowni najpierw patrzą na nią jak na paniusię, co ma fanaberię poćwiczyć tak, jak to w serialach pokazują. Zaraz pewnie dostanie zadyszki, połamie ją w krzyżu i pójdzie, więcej nie wróci. Będzie omijać siłownię szerokim łukiem. Potem jednak panowie obserwują nową z coraz większym podziwem. Pewnego dnia Zofia wyciska 40 kilogramów dwanaście razy z rzędu. I wesoła, blond czuprynę odgarnia z czoła, uśmiecha się. Wtedy mówią: Zosia, ty jesteś urodzona do sztangi. Będziesz wyciskać na zawodach. - No i co, że w kategorii weteranów. To mogło mnie, wtedy gospodynię domową, nigdy nie spotkać - wzdycha Zofia.
[Kliknij i posłuchaj] Poszłam na siłownię troszkę się odchudzić...
Słyszy od kobiet, że zaraz będzie wyglądać jak facet. Ale czuje się atrakcyjniejsza. A po roku od tamtej chwili ustanawia rekord kraju na Mistrzostwach Polski 2012 w Sosnowcu. Dostaje złoty medal. I łyka bakcyla, bo sztanga uzależnia. Zofia urodziła się z krzepą, ale o tym nie wiedziała. W młodości ciągnęło ją do lekkoatletyki, zwłaszcza do gimnastyki artystycznej; zwiewna sylfida to był jej ideał. Ze sztangą w ogóle się nie kojarzył. Trochę jednak potańczyła ze wstążką i skończyło się, bez żadnych sportowych sukcesów. Wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci, jedno niepełnosprawne. Marzenia poszły w kąt. Gdyby ktoś jej wtedy powiedział, że w przyszłości poświęci się atletyce, tyle że ciężkiej, a konkretnie wyciskaniu sztangi, to by spojrzała na niego tak, jak dzisiaj patrzą na nią rówieśniczki. Dziwnie. Większość z nich nie chce mieć nic wspólnego ze sztangą. Panie w jej wieku - uważa Zosia - siedzą na kanapie i rozmawiają o chorobach. I jeszcze o wnukach. Ona też ma wnuki, Olę i Michała, jest kochającą babcią, ale tak się nie przedstawia. Na Facebooku pisze o sobie: sportowiec. I tak jej w duszy gra. Dawna nauczycielka pierwszaków, opiekunka chorego dziecka, długo - co tu kryć - kura domowa, odkryła, kim naprawdę jest, dopiero na emeryturze.
Poczułam wiatr w skrzydłach
Zofia Pychowska z Żor została mistrzynią Polski w wyciskaniu sztangi leżąc w latach 2012 i 2014. Jest też wielokrotną rekordzistką Polski w swojej kategorii wiekowej. Na zawodach Bench Press "Svidnik Cup" Federacji WPC zdobyła dwa złote medale. Jej rekord to 62,5 kg; zdobyła go w zawodach "Carpatian Cup 2014" w słowackim Bradejovie. - Zosia to prawdziwy sportowiec - uważa jej trener Grzegorz Wałga z "Iron Gym" w Cieszynie. - Ciężko pracuje na swoje sukcesy i ma talent. Udowadnia też, że sport jest dla ludzi w każdym wieku, daje innym kobietom dobry przykład. Nie rezygnuje z ciekawego, aktywnego życia tylko dlatego, że jest na emeryturze.
Na treningi do Cieszyna Zofia przyjeżdża dwa razy w tygodniu, ćwiczy też w Żorach. Grzegorz Wałga to jej autorytet; zdobył w ubiegłym roku trzy medale na Mistrzostwach Europy Federacji GPC (Global Powerlifting Committee) w wyciskaniu leżąc w Trutnovie. Jeden złoty w kategorii wagowej do 125 kilogramów mężczyzn i dwa srebrne. Zofii bardzo zależy, żeby był z niej zadowolony, bo o jej dyscyplinie sportu wie chyba wszystko.
Jego pochwały bardzo się liczą. Ale medale również. Kiedy zajmowała się synem, który miał kłopoty neurologiczne, nagrodą był każdy spokojnie przeżyty dzień. To były ciche zwycięstwa, nikt nie wiedział, ile ją kosztowały. Zrezygnowała z pracy w szkole, była żoną i matką. Żyła w cieniu, dla najbliższych. - To miało swoją cenę. Moja emerytura wynosi teraz 560 zł. Ale nie zamartwiam się, cieszę się życiem. Mam mało pieniędzy, ale dużo wolności - mówi Zofia.
Nie musi już nikim się zajmować. Dzieci dorosły; stan zdrowia syna znacznie się poprawił, jest samodzielny, pracuje. Warto było poświęcić mu czas, gdy tego potrzebował. Bardzo dobrze radzi sobie córka Agnieszka. I mąż nadal jest dobry, wspierający. Zofia ma poczucie spełnionego obowiązku wobec rodziny. Ale jeszcze czuła się młoda, tylko co z tym poczuciem robić? - Kiedy odkryłam sztangę, coś całkiem własnego, dla siebie, poczułam wiatr w skrzydłach - przyznaje. - Wierzę, że mam talent i teraz moim obowiązkiem jest go nie zmarnować. Nie było tak łatwo. Słyszała, że wyciskanie sztangi to sport niekobiecy, że zacznie w końcu wyglądać jak facet. A ona śmieje się, że przecież sztanga wzięła się z jej kobiecej próżności.
- Tej mi na pewno nie zabraknie - zapewnia. - Kiedy przeszłam na emeryturę, nie podobałam się sobie. Najpierw zmieniłam garderobę. Na ładniejszą. Bo emerytura to taki czas, kiedy kobiety myślą, że już nie muszą się stroić, bo i tak nikomu się nie spodobają. Już niczego nie osiągną, majty do kolan, papucie i kanapa. A ja pobiegłam ubrać się za grosik. Jak nie mogła wcisnąć się w ładną sukienkę, to postanowiła zrzucić parę kilogramów w siłowni. I właśnie tam odkryto w niej umiejętności, o których nie miała pojęcia.
Zosia niczego się nie boi
- Ta decyzja o siłowni wszystko w moim życiu zmieniła. Zaczęłam mieć sukcesy sportowe, a poza tym powodzenie u panów jak jeszcze nigdy - mruga okiem Zosia. Mąż Ryszard wtrąca, że jest dumny z żony. Cieszy się, że dba o siebie i ma pasję. - Nie zawsze było tak różowo. Sztanga jest wymagająca i zazdrosna - nie ukrywa Zofia. - Przedtem byłam tylko dla męża i dla domu, a teraz mam treningi, wyjazdy, nowych znajomych. Musiał się przyzwyczaić. To trochę trwało. Razem ze sztangą w życiu Zofii pojawiają się nowe marzenia. Nie tylko te sportowe, chociaż również. Przymierza się na przykład do trójboju siłowego.
- To dyscyplina sportu, która składa się z przysiadu ze sztangą, wyciskania leżąc i martwego ciągu, czyli podnoszenia ciężaru z ziemi - tłumaczy trener Grzegorz Wałga. - Spore wyzwanie. Niewiele kobiet w wieku Zosi uprawia taki trójbój. Ale Zosia niczego się nie boi.
Zofia chciałaby, żeby więcej zawodniczek w jej kategorii wiekowej stawało z nią do konkurencji. Wcześniej zdarzało się, że na zawodach musiała walczyć z młodszymi albo z nikim, bo rówieśniczek nie było. Ostatnio jednak już tak nie jest; sztanga staje się trochę popularniejsza.
- Ale nie tak, żebyśmy nie martwili się o sponsorów. Sztanga weteranek nie jest modna - ubolewa Zofia. - Ale ja wierzę, że popularność tej dyscypliny będzie rosła, bo społeczeństwo Europy wciąż się starzeje. Kobiety mają lepszą kondycję, żyją dłużej. Wiele z nich uprawia sport i nie przestanie. A sztanga wspaniale wpływa na organizm. W zachodniej Europie sztangistki po sześćdziesiątce są doceniane. Zosia zazdrości im sportowych ubrań, troski sponsorów. Najbardziej jednak butów. Takie może kupić sobie tylko w marzeniach. - To jednak tylko rzeczy. Pomagają zwyciężać. Czy jednak w sporcie tylko o medale chodzi? Przede wszystkim o styl życia - podkreśla Zofia. W Polsce już osiem kobiet na dziesięć docenia aktywność fizyczną. Ale według TNS OBOP, tylko 9 procent pań uważa, że pasja i hobby są ważne w życiu. Tymczasem ryzyko depresji na emeryturze rośnie o 40 procent. - Receptą jest sport, ruch, wyjście do życzliwych ludzi - mówi Zosia. - Mnie zmieniła sztanga. Chcę dzielić się swoim optymizmem z innymi paniami na emeryturze, wyciągać je z domu. I taka praca to moje następne marzenie.