Felieton. Co słychać przez ścianę
Mam to nieszczęście, że z wykształcenia jestem muzykiem i muszę tolerować ludzi słuchających muzyki dla przyjemności. Żeby było jasne - ja też słucham, tylko nie zawsze potrzebuję do tego głośników, a nawet słuchawek. Wystarczą mi nuty. Patrzę na partyturę i słyszę wykonanie idealne.
Czasem, żeby usłyszeć, potrzebuję czasu, tak jakbym czytał Szekspira czy Mickiewicza, czyli nie od razu wszystko jasne, na pozór jest tak, a po dłuższej analizie - na opak, muszę jakiś takt podegrać na fortepianie, ale żeby tak w kółko, jeden utwór puszczać, w tym samym wykonaniu, łazić i płyty nowe kupować za ciężkie pieniądze, co to, to nie. Fortunę na nie wydałem w księgarniach muzycznych, których już nie ma, w płytowych antykwariatach, w internetowych witrynach. Potem te płyty rysowałem w discmanach, a gdy już zniszczyłem zupełnie, to godziny Prokofiewa, Debussiego, Chopina, Bacha i Ligetiego leciały w moich słuchawkach z Ipoda, który najpierw był czarny, potem szary, wreszcie zielony, a na końcu żaden.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień