Nabyłem młodą parkę: pralkę i suszarkę. To już jest inne pokolenie, nawet nie mówię o prababci „Frani”, której nigdy nie miałem okazji poznać, jak to zresztą z prababciami - zwykle się ich nie poznaje. Babcię „Aurikę - 70” pamiętam już doskonale. Była to babcia radziecka, która inaczej się nazywała niż myślałem.
Nie znałem cyrylicy, a było napisane AYPUKA, co mi się wydawało nazwą dziwaczną za każdym razem, gdy w Starym Sączu siedziałem na sedesie patrząc jej prosto w oczy, tzn. w dwa minutniki podpisane - Stirka i Odżim (które czytałem jako Ctupka i Otxum, jak się później okazało „pranie i wirowanie”).
Obiecywałem sobie, raz za razem, że zapytam dziadków skąd te idiotyczne nazwy, zawsze jednak zapytać zapominałem. Wszystko się zwykle zapomina po wyjściu z toalety.
Aurika - gdy już nauczyłem się ruskiego alfabetu, po śmierci obu babć - okazała się żeńskim imieniem, zdrobnieniem od Aurelii, trzeba jednak podkreślić, że babcia pralka była wyjątkowo brzydka. Wyglądała jak masywna przodownica pracy w szarym fartuchu i chustce na głowie. Rdzewiała, ale prała, może nawet pierze dalej, tym swoim pokręconym sposobem.
Taka ciekawostka - najpierw trzeba było do niej nalać wody, wiadrem, a potem przekładać węże (bo miała dwa) raz do komory prania, później do umywalki, Aurika trzęsła się przy tym okrutnie, jakby zaraz miała wybuchnąć, ale wiadomo - stachanowcy nigdy nie wybuchają.
Nabyłem młodą parkę: pralkę suszarkę. Potomków Auriki nie wspominam, nie ma co. Były jakieś, córki, ale już nie tak pokręcone, ładniejsze, ale też nudne, automatyczne. Najmłodsze moje dzieci to już, w każdym razie, „ta dzisiejsza młodzież”: nie mają komórek, ale łączą się z Wi-Fi, dzięki czemu można je zdalnie włączyć albo zatrzymać. Przyszło mi do głowy, gdy je z siecią parowałem, że taka komunikacja może się różnie skończyć. Przecież one mogą się teraz porozumieć.
Mogą się poznać! Pralka może mieć pretensje do suszarki, że ta jej stoi na głowie, suszarka powie, że to nie jej wina, że się sama przecież nie postawiła. Jeśli się nie dogadają - super! Każda będzie wykonywać swoją robotę, nie będą się do siebie odzywać, tylko kurtuazyjna melodyjka na dzień dobry i na do widzenia (bo te maszyny grają i pikają).
Jeżeli jednak znajdą kabel, lub wąż porozumienia, to istnieje ryzyko, że ja, ich właściciel, zostanę wrogiem, a wiadomo że nic tak nie cementuje przyjaźni jak wspólny przeciwnik.
Będą robić kawały, kręcić się w drugą stronę, suszyć brudne, prać czyste, komunikować zakończenie cyklu, a potem toczyć ze mnie bekę, że „żartowaliśmy, jeszcze się nie skończyło, dałeś się nabrać, ha, ha, ha!”