Felieton Tadeusza Płatka. Radość kompostowania?
Mój dziadek kompostował, zanim to było modne. Ba! Hodował pszczoły, zanim hipsterzy zaczęli je adoptować. Wszystko co organiczne, naturalne i home-made, kręciło go niezmiernie jeszcze z czasów wojny, kiedy żywił całą rodzinę kurami hodowanymi w piwnicy.
- Maurer z kur wyżyje - mawiali sąsiedzi, gdy on, zupełnie nieświadomie, wprowadzał w życie idee recyclingu. Jajka więc spożywał, kury, w Starym Sączu, mordował i zajadał, resztki zaś wrzucał do nieczystego, metalowego wiadra stojącego pod zlewem, następnie zaś z tego wiadra na kompost. Była to wielka góra gnijących resztek w rogu ogródka - plac zabaw dla dżdżownic, szczypawek i tego typu robactwa.
Dość powiedzieć, że gdy czytałem „Sklepy Cynamonowe” Schulza, to właśnie ten ogród i ten kompost miałem przed oczami. Kompost, którego zresztą nienawidziłem, bo to wiadro z odpadkami, przedwojenne, musiałem na niego wywalać w smrodzie, wygrzebywać resztki przyklejonych od wewnątrz skorupek od jajka, obierków, mąki, wszystkiego, czego w tym oszczędnym, polskim domu naprawdę nie dało się już wykorzystać.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień