Felieton Tadeusza Płatka. Smaż się w piekle, czyli o sezonie smogowym
Sezon smogowy zbliża się wielkimi buchami.
Ostatnio Inspekcja Transportu Drogowego zrobiła nalot na nieużywane jeszcze pługi śnieżne i okazało się, że 80 proc. ma niedobre opony, układy hamulcowe i zawieszenie. Odśnieżać bez hamulców na łysych gumach to frajda, ale też pewne zagrożenie - w sumie - dla porządku publicznego. Dowiedziałem się o tym z artykułu o przepysznym tytule „ITD zaskoczyła drogowców bardziej niż zima”. No więc przydałoby się też, żeby jakaś inspekcja przebadała czujniki PM 2,5 - bo przecież zima bez rzetelnych, codziennych raportów smogowych to zima nudna. Codzienne donosy o tym, że w zasadzie powinniśmy już nie żyć, dodadzą nam wkrótce przybrudzonych skrzydeł, pozwolą przetrwać gnuśny, wilgotny czas na znośnym poziomie wrażeń. Te raporty nas zajmą i rozgrzeją w mroczne poranki, zamknięte w puszkach samochodów.
Właśnie wczoraj, po raz pierwszy w nowym sezonie, postanowiłem włączyć prywatny oczyszczacz powietrza, który nie wiem w sumie, czy w ogóle działa, ale w każdym razie dmucha bardzo przyjemnie czymś, co wydaje się świeże, ożywcze. Gdy troski dopadną dzielę się nimi z oczyszczaczem w ten sposób, że zawisam ponad, on, oczyszczacz, na mnie mile dmucha i tak sobie bez zbędnych słów trwamy. Wspomniałem, że nie wiem, czy on działa, na pewno jednak wyczuwa wszelkie brudy domowej atmosfery, wytyka, obiektywnie, mą słabość do palenia papierosów. Wystarczy, że otworzę drzwi balkonowe, puszczę pierwszą chmurkę, a on natychmiast zmienia kolor z niebieskiego na fioletowy.
Najgorzej, wszelako, reaguje na moje sentymentalne powroty do młodości, gdy smażę frytki. Boże wszechmogący, tyle powiedziano i napisano o szarości i banale komunizmu, nie jestem jednak pewien, czy ktokolwiek podkreślił rolę frytek jako stabilizatora nastrojów społecznych. Przecież gdyby nie frytki pakowane to szarych, tekturowych torebek, gdyby nie frytki krajane z organicznych ziemniaków w naszych ciasnych, blokowych kuchniach, to byśmy my, nasi rodzice i dziadkowie tej szarości nie wytrzymali przez tyle lat! Nie byłoby sierpnia 80’, Gierka by nie było, Partii, to by się wszystko już po wojnie wywaliło, gdyby nie ten jedyny promyk ziemniaczanego szczęścia.
No i mój oczyszczacz ma z nimi problem, na bordowo. Gdy tylko wrzucam złote łezki do garnka z olejem, to PM 2,5 skacze z 2 na 500. W moim kuchnio-salonie robi się nie tylko Rabka, bułgarskie Wielkie Tyrnowo, ale w ogóle Pekin i Wuhan. Światowym staję się liderem skażenia, taki sobie tworzę tymi olejowymi wyziewami Czarnobyl, na małą skalę. A jakaż Fukuszima musi się dziać w tych wszystkich hipsterskich food-trackach z „belgijskimi frytkami”, „organicznymi burgerami” i innymi dobrodziejstwami rzemieślniczego wysmażu?
To oni robią smog. To oni się będą za to smażyć, wiadomo gdzie. W akroleinie.