Felieton Tadeusza Płatka. W drewnianym domu odwiedzanym co roku
Jest taki dom drewniany, w którym się co roku, na tydzień zjawiam. W Bieszczadach. To nie jest z mojej strony pretensjonalne, to nie jest kryzys wieku średniego ani stołeczne wyobrażenie romantyzmu - tak po prostu wyszło, mam tam cykliczną tzw. robotę, tylko że akurat w najbardziej jesiennych okolicznościach, bo co jak co, ale do jabłek, czerwonych liści, podgrzybków i pracowników sezonowych z Ukrainy najbardziej pasuje właśnie drewniany dom.
Ten kiedyś pałacyk biskupów ma aż trzy piętra, co świadczy o tym, że sto lat temu też był kler, tylko że nie było Smarzowskiego. Z zewnątrz wygląda tak samo jak przed wojną. W środku, niestety, przeszedł euro-remont, zachowały się wszelako dowody biskupiego „Bizancjum”, jak choćby niezwykle zdobiony parkiet, czy drewniana kaplica z ołtarzem znacznie przekraczającym potrzeby codziennej, prywatnej modlitwy. Liczba pokoi które tam wygospodarowano, też mówi o tym, że duchowni książęta lubili wypas.
Nie chcę się tu jednak wyzłośliwiać na duchowieństwo, przeciwnie. Mimo tej reprezentatywności, w drewnianym domu wszystko jest wyluzowane. Drewno krzywe z natury, podłogi w związku z tym też krzywe, ściany, balkony.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień