Franki i złotówki
Nie ma chyba krakowskiego kantoru, którego bym nie odwiedził. Kiedyś miałem kredyt we frankach, i musiałem je gdzieś kupować, zawsze od panów, którzy mieli sweterek w serek, albo sweterek, który mógłby nosić taki bury wzór.
Pamiętam moich prześladowców 10, 20, 50, 100, 200 i tysiącfrankowych - architekta Le Corbusiera, kompozytora Artura Honeggera, malarkę Sophie Taeuber-Arp, rzeźbiarza Alberto Giacomettiego, pisarza Charlesa Ferdinanda Ramuza i historyka „odkrywcę” renesansu Jacoba Buckhardta. Były to banknoty piękne, kolorowe, o wyjątkowym, podłużnym kształcie, które kupowałem i natychmiast grzecznie zanosiłem do banku, zaciskając zęby nie tylko ze względu na oprocentowanie. Marzył mi się świat, w którym będę mieszkał w willi Le Corbusiera, gdzie w ogrodzie będzie stała rzeźba Giacomettiego, na ścianach obrazy Taeuber Arp. Zwłaszcza że za każdym razem za pancernymi szybami leżały stosy gotówki, która mogłaby mnie do realizacji tych rojeń zbliżyć.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień