Gorliczan za okupacji gnębiły bieda, głód, ale i ciągły strach
W mieście już od początku wojny brakowało żywności. Chleb można było kupić tylko na wsi. Jeśli udało się zdobyć coś do jedzenia, na ciepły posiłek nie było szans. Opał też był na wagę złota.
Był czas, że mieliśmy do dyspozycji tylko czarny, kartkowy chleb i nieco ziemniaków. Chleb ten był chlebem jedynie z nazwy. Był to bowiem maleńki, lecz bardzo ciężki kluch, w którym buraki i jakieś strąki odgrywały główną rolę - pisała we wspomnieniach z lat okupacji niemieckiej Katarzyna Szatko.
Gdyby trafić nim kogoś w głowę mogłoby się go zabić.
- Kromka takiego chleba i kubek ciemnego płynu ugotowany na chudym mleku z czymś, co nosiło chyba dla szyderstwa nazwę kawa Enrilo - oto było całe śniadanie - wspomina dalej.
Na obiad była zupa ziemniaczana albo ziemniaki w mundurkach. Obiady te były monotonne i niesmaczne, lecz wyposzczony organizm nawet takie menu musiał przyjmować z szacunkiem.
Życie na niby
Po zajęciu przez niemieckiego okupanta Polski na ziemi gorlickiej zaczęło toczyć się anormalnym rytmem, a słowo ,,codzienność” w zasadniczy sposób zmieniło swój sens. W obliczu zarządzeń najeźdźcy niemieckiego, który za każde niedopełnienie przepisów wprowadzał karę śmierci, kwestią zasadniczą stało się zapewnienie sobie i rodzinie bezpieczeństwa.
Była to rzecz trudna. Aby przeżyć, należało łamać te rozporządzenia. Życie biegło więc dwoma nurtami, legalnym - zwanym często życiem ,,na niby” i utajnionym - prawdziwym.
Zaczęło brakować żywności, której cena już na początku wojny wzrosła kilkakrotnie. Powszechnym zjawiskiem stały się kolejki. Jak wspomina Katarzyna Szatko we wspomnieniach ,,Okupacja Gorlic w czasie II wojny światowej i życie emerytki w Polsce Ludowej”: - Dnie schodziły mi na wystawaniu w ogonkach.
Roboty przymusowe lub obóz groziły tym, którzy chcieli normalnie żyć
Każdy chciał być pierwszy, bo chociaż miało się kartki, brakowało na nie żywności. Zimą i latem już o godzinie 5 rano stałam w ogonku po mleko. Spieszyć się trzeba było i do ogonka chlebowego, a wśród dnia odwiedzałam i inne ogonki. Pieniędzy zaś było brak, bo emerytur przez dłuższy czas nie wypłacano. Tylko dobrzy ludzie jak np p. Probulski wspomagali tych, co nic nie mieli.
Asortyment przydziałów otrzymywanych na owe kartki był niezwykle ubogi. Można było kupić chleb, kartofle, marmoladę i sól, inne ,,kartkowe” artykuły spożywcze pojawiały się nadzwyczaj rzadko, najczęściej były to kasze, makaron, a czasem jajka. O jakimkolwiek mięsie nie było mowy.
Wyprawy na wieś
Aby urozmaicić jadłospis organizowano wyprawy na gorlicką wieś po żywność. Były one bardzo niebezpieczne, bo przyłapani na szmuglu mogli być wywiezieni na roboty do Niemiec lub znaleźć się w obozie koncentracyjnym. Wobec częstych rewizji na rogatkach miast, czy też dworcach i pociągach, osoby szmuglujące musiały wykazać się nie lada sprytem i pomysłowością, aby ocalić towar przed konfiskatą.
- Kiedy miałam rower moje wyprawy do Staszkówki, odległej o 17 km od Gorlic zazwyczaj kończyły się pomyślnie. Nigdy nie straciłam żywności wiezionej na rowerze. Dzięki znajomości języka niemieckiego udawało mi się zazwyczaj wychodzić cało z opresji tym bardziej że już na wysokości Stróżówki zjeżdżałam z głównej drogi, wybierając ścieżki i dukty leśne.
Niestety podczas jednej z takich eskapad Niemcy zarekwirowali mi rower, a mnie grożąc wywózką do Niemiec, puścili piechotą do Gorlic. Od tego czasu bieda, wręcz nędza zaglądała coraz częściej do naszego domu - wspominała po latach autorka wspomnień.
Trudności z zaopatrzeniem dotyczyły nie tylko żywności, ale również węgla, nafty, zapałek, obuwia, odzieży, a nawet mydła, które kobiety gorlickie nauczyły się robić z łoju i innych odpadów tłuszczowych.
W tych warunkach zima stawała się okresem najtrudniejszym do przetrwania, zwłaszcza że przez całą okupację występował dotkliwy brak węgla. Ludność otrzymywała niewielkie jego przydziały, co nie tylko ograniczało możliwość ogrzania mieszkania, ale często uniemożliwiało nawet przygotowanie ciepłych posiłków.
Aby więc zmniejszyć zużycie opału, ogrzewano zazwyczaj tylko jedno pomieszczenie, w którym i tak temperatura zazwyczaj nie przekraczała 10 stopni C.
Życie dodatkowo utrudniały stosowane przez okupanta poważne ograniczenia w dostawie energii elektrycznej. Spowodowany tym brak oświetlenia sprawił, że jako środek zastępczy rozpowszechniły się lampy, zwane potocznie ,,karbidówkami”.
Ogromny w tym czasie był problem mieszkaniowy, związany z dokwaterowaniem do gospodarstw i mieszkań gorliczan rodzin wysiedlonych z innych rejonów Polski, jak również żołnierzy niemieckich.
Podczas okupacji trudno było także zaopatrzyć się w odzież, nie tylko dlatego, że w przydziałach kartkowych artykuł ten występował raczej sporadycznie, ale przede wszystkim ze względu na cenę.
W owym okresie najczęściej bardzo skromny budżet domowy praktycznie nie pozwalał na zakup nowego ubrania. Noszono to, co pozostało sprzed września 1939 r., zadowalając się renowacją i ewentualnymi przeróbkami.
Łapanki i rewizje
Najgroźniejszą formą przemocy i terroru stosowaną przez niemieckiego okupanta w stosunku do bezbronnej ludności cywilnej były łapanki. Do pierwszej takiej w naszym mieście doszło 21 sierpnia 1940 r.
Aresztowano wtedy ponad trzydziestu przedstawicieli gorlickiej inteligencji i wysłano do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Zmorą były łapanki młodych mężczyzn i ich wysyłki na roboty do Niemiec. Rodzice starali się ich ukryć.
- Aby uchronić naszych chłopców przed tym nieszczęściem, urządziliśmy im schowanko w drewutni - pisze wspomniana pamiętnikarka - Drewutnia stała w kącie naszego ogrodu daleko od domu zasłonięta jaśminową altaną tak, że nie była widoczna z ulicy i z domu.
Tam w czasie nasilenia łapanek chłopcy przez dzień przebywali. Przychodzili tylko na jedzenie i na noc. Pewnego dnia, kiedy szli na śniadanie ,zobaczyli ich z ulicy SS-mani i zabrali ze sobą - wspomina Katarzyna Szatko.
Tylko dzięki przytomności i pomocy doktora Stojałowskiego i Tadeusza Długosza z Siar, którzy wystawili fałszywe zaświadczenia o chorobie i zatrudnieniu, udało się zapobiec wysyłce młodzieńców na roboty do Niemiec.
W domach ogrzewano tylko jedną izbę, a i tak nie było tam więcej niż 10 stopni
Groźne dla społeczeństwa gorlickiego były też rewizje domowe, przeprowadzane przez niemiecką żandarmerię oraz gestapo, które zazwyczaj kończyły się nieszczęściem.
Tylko świnie siedzą w kinie
Okupacyjna codzienność niosła ze sobą także spore ograniczenia w sferze kultury i oświaty. Młody gorliczanin mógł zadowolić się przewidzianą dla niego prawnie powszechną szkołą czteroklasową, ewentualnie zawodową, albo zdecydować się na tajne komplety.
Nie można było urządzać wieczorków tanecznych, czy też uczęszczać na inne imprezy kulturalne. Pozostawały zatem tylko kino, które niepozbawione propagandowego charakteru, stało się przedmiotem bojkotu społeczeństwa gorlickiego.
Wśród afiszów rozlepionych przez żołnierzy podziemia, gorliczanie szczególnie zapamiętali ten przedstawiający świnię idącą z mężczyzną pod pachą w kierunku kina i napisem ,,Tylko świnie siedzą w kinie, a Polacy w Oświęcimiu”.
Z tego też względu życie kulturalne Gorlic podczas okupacji niemieckiej przeniosło się do mieszkań, gdzie odbywały się spotkania w gronie rodziny lub najbliższych przyjaciół.