Grupy pościgowe dopadną każdego, czyli krótka historia ucieczki Kajetana P.
Przez ostatnie dni żyliśmy nie tylko polityką, ale też dwiema historiami obyczajowymi. W jednej i drugiej jest wiele znaków zapytania, są mroczni bohaterowie. Są policjanci, przed którymi trudno się ukryć nawet doświadczonym przestępcom.
Dwie historie, dwa gotowe scenariusze na trzymający w napięciu thriller. Kajetan P. i Krzysztof W., konwojent, który w biały dzień odjechał spod banku furgonetką wypełnioną po brzegi gotówką. Obaj tyle co zatrzymani przez specjalne grupy śledczych. Takie grupy powstają zawsze, kiedy sprawy są bulwersujące, trudne, prestiżowe. Te takimi były.
Morderstwo młodej nauczycielki włoskiego na warszawskim Żoliborzu wstrząsnęło nawet starymi, policyjnymi wyjadaczami. Może dlatego, że ciało 30-letniej kobiety zostało potwornie okaleczone: głowę odcięto od ciała. Podejrzenia padło na 27-letniego Kajetana P. To on odwiedził nauczycielkę, a potem wsiadł do taksówki z torbami ociekającymi krwią. Kiedy taksówkarz zwrócił mu uwagę, miał powiedzieć, że wiezie w torbie świeże mięso. Ciało zataszczył do mieszkania, które wynajmował z dwoma studentami i próbował spalić. Kiedy na miejscu pojawili się strażacy, dokonali makabrycznego odkrycia, ale P. już nie było. Uciekał przed policją przez prawie dwa tygodnie. W środę śledczy zatrzymali go na Malcie.
Zameldowany jest wciąż w Poznaniu, chociaż mieszka w Warszawie. Porządna rodzina. Matka Kajetana P. jest prokuratorem. Pracowała w prokuraturze okręgowej i apelacyjnej w Poznaniu, teraz w Prokuraturze Generalnej.
On sam uchodził za kulturalnego, miłego. Podobał się koleżankom z roku, bo w przeciwieństwie do innych studentów, którzy biegali po uczelni w tiszertach i dżinsach, zakładał koszulce i tweedowe marynarki. Inteligentny i oczytany. Skończył dziennikarstwo i filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadził portal „Książę i żebrak”, publikował w roczniku „Meander” Polskiej Akademii Nauk, gdzie zamieszczono jego wiersz poświęcony Hannibalowi Lecterowi, bohaterowi filmu „Milczenie Owiec” i książki Thomasa Harrisa. Postacią Lecter był zresztą zafascynowany. Prowadził wykłady i prelekcje, takie jak np. „Znaczenie samodyscypliny dla wewnętrznej wolności człowieka, czyli problem woli w myśli starożytnej oraz chrześcijańskiej”, „Claudius Claudianus oraz Rutilius Namatianus - ostatni pogańscy poeci Cesarstwa Rzymskiego” i „Świat zmysłowy jako iluzja”.
Niby normalny facet, z szerokimi horyzontami. Nie siedział tylko w książkach. Pisał o sobie, że ma dobrą kondycję fizyczną i jest odporny na stres. Chwalił się swoimi umiejętnościami redaktorskimi i zdyscyplinowaniem. Ostatnio pracował w bibliotece na Woli, ale w 2013 roku pojawił się na stażu w „Polityce”. Rozmawiał z wicenaczelnym i szefem działu kultury. W dziale kultury 23-letni wówczas Poznański zaproponował trzy teksty.
„Wydawały się przemyślane od strony zawartości, choć raczej monotonne pod względem tematyki - uznaliśmy je wtedy za wyraz szczególnych zainteresowań, a poglądy za dość osobliwe. W końcu wszystkie trzy konspekty na różne sposoby odnosiły się do historii kanibalizmu” - przypomina dziennikarka „Polityki”.
Pierwszy nosił roboczy tytuł „Słynni smakosze - między Rzymem a Hannibalem Lecterem”. W drugim „Jak być dobrym mięsożercą”, zastanawiał się, czy człowiek jadający mięso chociaż raz w życiu nie powinien zabić swojego obiadu własnoręcznie. W trzecim „Słowo o kanibalizmie” pytał: „Cóż jest takiego złego w zjedzeniu ludzkiego mięsa?”. I odpowiedział: „Gdybyśmy pominęli chrześcijańską doktrynę, jaka jest moralna różnica między zjedzeniem kurczaka a człowieka? Żadna”.
Teksty nie zostały opublikowane, więc Kajetan P. przeniósł się do działu społecznego. Tu też niczego mu nie puścili, zniechęcony wrócił na studia.
„Polityka” wylicza, że Kajetan P. stażował także w innych redakcjach: „Gazecie Studenckiej”, „Res Publice Nowej”, studenckim piśmie „PDF”. Wcześniej „Fakt” podawał, że próbował swoich sił w Polskiej Agencji Prasowej.
Ambitny, młody człowiek. Morderca?
Kryminolodzy, psychiatrzy mówią krótko: „To przedziwna, nietypowa sprawa.”
- Zafascynowany światem antycznym i zbrodnią w literaturze antycznej. Mam wrażenie, że ten człowiek żył, żeby czegoś takiego dokonać. Zbrodnia była po prostu celem jego życia - mówi nam prof. Brunon Hołyst, kryminolog.
- Albo jest psychicznie chory, albo jest psychopatą. Ma jakiś obłędny świat wyobraźni, szalone myśli trafiły do szalonej głowy - dodaje prof. Hołyst.
W jego działaniu brak logiki. Jeśli to on dokonał zbrodni, a wiele na to wskazuje, dokładnie ją zaplanował. Do ofiary przyszedł z narzędziem zbrodni, zabił, odciął głowę od ciała. Potem zachowywał się jednak zupełnie irracjonalnie. Po co pakował szczątki do sportowych toreb, wiózł je taksówką do wynajmowanego mieszkania? Przecież wszędzie zostawiał po sobie ślady, narażał się na to, że zostanie złapany.
- Tak, brak w tym jakiejkolwiek logiki - przyznaje prof. Hołyst.
Bardzo metodyczne było za to działanie konwojenta - Krzysztofa W. Jego skok na 8 milionów w gotówce, to prawdziwy majstersztyk, perełka. W każdym razie, ta kradzież przejdzie do historii polskiej kryminalistyki i pewnie będą się o niej uczyć w szkole policyjnej w Szczytnie. W lipcu ubiegłego roku Krzysztof W, konwojent, pracownik firmy ochroniarskiej, wykorzystując moment nieuwagi kolegów, odjechał furgonetką pełną pieniędzy. Potem porzucił auto i przepadł. Ale swój skok musiał planować latami, z najdrobniejszymi szczegółami.
Zatrudniając się w firmie ochroniarskiej posługiwał się cudzą tożsamością. Zmienił wygląd. Zaczął nosić brodę, okulary, głowę zgolił na łyso. Przytył - tak naprawdę nie był już Krzysztofem W., którego znała rodzina i znajomi. Był świetnie przygotowany do zadania, jakie miał do wykonania. W pracy nigdy nie zdejmował z rąk rękawiczek, tak by nie zostawić nigdzie swoich odcisków palców. Nie spieszył się, cierpliwie czekał na swój dzień. W firmie pracował prawie rok, najpierw został zatrudniony w Łodzi, potem przeniósł się do Poznania. Wyczekał odpowiedni moment, wsiadł do furgonetki i odjechał.
Historia tak nieprawdopodobna, że konwojent stał się natychmiast bohaterem internetu, co ciekawe użytkownicy sieci gratulowali mu pomysłowości i życzyli powodzenia. „Nieźle to wymyślił. Pozazdrościć sprytu!” - pisali. Ale nic nie trwa wiecznie, nawet dobra passa.
Konwojenta zatrzymano kilka dni temu w Łodzi. Spędzał dzień w domu, z rodziną. Był szczuplejszy, niż w lipcu 2015 roku. Nie nosił brody ani okularów. Na głowie miał całkiem bujną czuprynę. Wrócił do starego życia, bo z zawodu nie był ochroniarzem, ale krawcem.
Do zatrzymania obu mężczyzn stworzono specjalne grupy śledczych.
- Zawsze, gdy sprawa jest poważna powstają specjalne grupy dochodzeniowo-śledcze, w ich skład wchodzą właśnie funkcjonariusze operacyjni i dochodzeniowi. Grupom nadawane są kryptonimy, które są tajne - mówi nam Krzysztof Liedel, specjalista ds. terroryzmu, były policjant.
Takie grupy liczą około dziesięciu osób, zależnie od powagi sprawy. Oficerowie operacyjni zajmują się współpracą z agentami, informatorami, zazwyczaj działają w terenie. Ci dochodzeniowi są fachowcami od dokumentowania sprawy, zbierania dowodów, poszlak. Grupą zawsze kieruje doświadczony śledczy.
Kajetana P., podejrzewanego o morderstwo ujęto na Malcie, sprytnego konwojenta, który skradł 8 mln. złotych w Łodzi
Specjalne grupy dochodzeniowo-śledcze powstały przy sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów, czy słynnego gangu „obcinaczy palców”, ale powstają tak naprawdę przy każdej dużej sprawie, niekoniecznie dotyczącej osób publicznych.
Śledztwo w sprawie zabójstwa gen. Papały prowadził na początku wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji. Policjanci, nawet jeśli świetni w swoim fachu, byli nieprzygotowani do sprawy takiego kalibru. Potem przejęła ją Komenda Główna Policji, w której utworzono właśnie specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą, której nadano kryptonim Generał. Hipotez stawianych przez grupę „Generał” było przynajmniej kilka. Jedną z pierwszych, była ta o udziale w zabójstwie męża, Małgorzaty Papały. Była pierwszą osobą, która znalazła się na miejscu zbrodni. Brali pod uwagę także inne ewentualności: porachunki policyjne, porachunki służb specjalnych, zemstę kogoś z rodzinnych stron. Najbardziej forsowana wersja i chyba najbardziej wiarygodna była jednak ta, że gen. Marek Papała dowiedział się czegoś, co mogło czynić go niebezpiecznym albo sam wmieszał się w jakieś nieczyste interesy. Jakie? Jedna z hipotez przyjmowana przez prokuraturę mówiła, że sprawa ma swój początek w latach 80. Wtedy Służba Bezpieczeństwa, szukając dodatkowych źródeł pieniędzy, zaczęła produkować i przemycać do Szwecji amfetaminę. Po 1989 r. wyrzuceni z resortu esbecy przejęli biznes na własny rachunek. Papała mógł odkryć, że osoby z nimi związane zajmowały nadal ważne stanowiska państwowe. Może chodziło o inne brudne interesy?
Potem w śledztwie pojawiła się osoba Edwarda Mazura, Ryszarda Boguckiego, Andrzeja Z., pseudonim Słowik, wreszcie złodzieja samochodów - Igora M., pseudonim Patyk, który miał zabić gen. Marka Papałę.
Grupy pościgowe istnieją w każdym województwie, w CBŚP działa także tajny, elitarny wydział „łowców cieni”
Wszystkie te hipotezy sprawdzała właśnie grupa dochodzeniowo-śledcza Generał. Takie grupy oczywiście ściśle współpracują z prokuraturą. W przypadku Kajetana P. i konwojenta Krzysztofa W. współpracowały nie tylko z nią, ale także z tak zwanymi grupami pościgowymi. Utworzył je 14 lat temu gen. Adam Rapacki, twórca Centralnego Biura Śledczego, który podpatrzył takie wydziały w Niemczech i pomysł przeniósł na rodzimy rynek. Grupy pościgowe działają w każdym województwie, tworzy je kilku świetnych policjantów, którzy nie prowadzą śledztw, ale skupiają się wyłącznie na szukaniu ludzi. Są elokwentni, kontaktowi, ich praca polega głównie na rozmowach z otoczeniem poszukiwanego, analizie faktów, łączeniu w całość wydawałoby się mało istotnych szczegółów. Świetnie się sprawdzają, odnoszą sukcesy.
Są też „łowcy cieni”, policjantami z elitarnej, tajnej komórki utworzonej w 2011 roku Centralnym Biurze Śledczym Policji. Tutaj także trafiają najlepsi z najlepszych, odporni na stres fajterzy. Ich zadaniem jest poszukiwanie przestępców, którzy na listach poszukiwawczych zajmują najwyższe miejsca. Szukają także tych, którzy, jak Kajetan P., uciekli z Polski i ukrywają się za granicą. „Łowcy cieni”, podobnie, jak funkcjonariusze z grup pościgowych, pracują 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, często pod przykryciem. Ustalanie miejsca pobytu poszukiwanego trwa czasem miesiącami, a kiedy już odszukają człowieka, akcję jego zatrzymana trzeba perfekcyjnie przygotować. Może dlatego, to robota dla twardzieli. Zatrzymali już prawie 200 osób w kraju i za granicą, choćby takiego jest Mariusza Sz., pseudonim Kenes, członka gangu przemycającego kokainę. „Kenes” ukrywał się 12 lat, ale został wreszcie namierzony w Hiszpanii. Bo dla tropiących nie ma spraw przegranych.
Za Krzysztofem W., konwojentem „biegali” doskonali śledczy. O szczegółach śledztwa nikt nie chce rozmawiać. Wiadomo, że wszystkie tropy prowadziły do Łodzi, tam siedzibę miała firma ochroniarska, w której zatrudnił się poszukiwany. We wrześniu ubiegłego roku policjanci zatrzymali cztery osoby, w tym policjantów, zamieszane w sprawę kradzieży. W styczniu wpadł konwojent, a właściwie krawiec.
Skok na 8 milionów to był prawdziwy majstersztyk, perełka. Krzysztof W. kradzież planował najprawdopodobniej planował od kilku lat, plan skoku był dopracowany w najmniejszych szczegółach. |
Kajetana P. dopadli policjanci z poznańskiej grupy pościgowej. Sprawdzona ekipa, tylko w ubiegłym roku zatrzymali 46 osób, od początku istnienie dopadli ponad pół tysiąca przestępców, w tym kilkudziesięciu zabójców. Współpracowali właśnie z „łowcami cieni” i z jednym funkcjonariuszem działającym w ramach sieci Enfast, europejskiej sieci zajmującej się tymi poszukiwaniami celowymi. 27-letni bibliotekarz był całkowicie zaskoczony. Portal maltańskiego anglojęzycznego dziennika „Times of Malta” pisze, że został zatrzymany w stolicy kraju Valetcie, w pobliżu zabytkowych wrót miejskich wpisanych na listę dziedzictwa kultury UNESCO. Nie stawiał oporu. Nad artykułem jest zdjęcie Kajetana P. skuwanego w kajdanki i kilku policjantów w cywilu trzymających go przy ziemi. Jeden rozdział tej historii został właśnie zamknięty.
Morderstwo młodej nauczycielki na warszawskim Żoliborzu wstrząsnęło nawet doświadczonymi policjantami. Zbrodnia była makabryczna: od ciała oddzielono głowę. Kajetan P. zwłoki najprawdopodobniej wyniósł w sportowych torbach. |
Ale przed grupami pościgowymi trudno uciec nawet wytrawnym przestępcom. Śledczy dokładnie prześledzili drogę ucieczki Kajetana P.
- Wiemy, że poszukiwany był na terenie Niemiec, potem przedostał się do Włoch, gdzie był w kilku miastach. W końcu promem dostał się na Maltę. Prawdopodobnie przygotowywał się, by przedostać się do północnej Afryki - mówił Andrzej Borowiak, rzecznik poznańskiej policji.
Przebywał na Malcie od 9 lutego, zameldował się w hotelu. - Był ostrożny. Unikał korzystania z dobrodziejstw technologii, ale policjanci dotarli do niego właśnie dzięki śladom telekomunikacyjnym - powiedział Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Podczas przemieszczania się po Europie, P. pozostawiał pewne ślady telekomunikacyjne, które były na bieżąco sprawdzane przez funkcjonariuszy. Policja podążała tymi śladami. W ten sposób dotarliśmy na Maltę - dodał.
Kajetan P. miał korzystać zarówno z telefonu, jak i internetu. Nie był niewidzialny. To wystarczyło ludziom z grupy pościgowej.
autor: TVN24/x-news