Miejski zespół przyznał synowi Marka Poducha stopień niepełnosprawności. Ale bez ciągłej opieki. Ojciec się odwołał do wyższej instancji, która stopień zabrała. - Pójdę do sądu - mówi ze łzami
Nie wiem już, co mam robić - Marek Poduch nie potrafi powstrzymać łez. Stara się być dobrym ojcem i mężem, ale rzeczywistość powoli zaczyna go przerastać. Z tą rodzinną rzeczywistością, choć trudna, jakoś do tej pory sobie radził. Jednak jak poradzić sobie z tę urzędniczą, która zamiast pomagać - rzuca kłody pod nogi - pomysłów na razie nie ma.
Pan Marek ma żonę i trójkę dzieci. U najstarszego syna zdiagnozowano zespół Aspergera. Ale mimo to nieźle sobie radził w zwykłej szkole. - Chichy i spokojny - mówili o nim nauczyciele.
Tak był do czwartej klasy. W ubiegłym roku chłopiec zmienił się o 180 stopni. Zaczął zachowywać się agresywnie, używał wulgaryzmów oraz wyzywał inne dzieci, a nawet nauczycieli. - Wystarczy błahe wydarzenie, a on już się denerwuje - opowiada ojciec. - Jest nieprzewidywalny. A co najgorsze, boją się go i uczniowie, i nauczyciele.
Lekarze podejrzewają, że chłopiec cierpi na schizofrenię. Cały czas jest pod opieką psychiatry. A szkoła zapewniła mu indywidualne nauczanie - takie zresztą były zalecenia poradni pedagogiczno-psychologicznej. To trochę pomogło mu w radzeniu sobie z emocjami. Ale chłopiec nadal wpada ze skrajności w skrajność - z euforii, w płacz i agresję.
To niepokoi inne dzieci - bo nadal przerwy i niektóre lekcje Damian spędza razem z kolegami i koleżankami. Dlatego pedagog szkolna i wychowawczyni wydały opinię, że uczeń wymaga stałej opieki i nadzoru osoby dorosłej. Pan Marek jednak nie może mu jej sam zapewnić. Bo pod opieką ma jeszcze dwójkę młodszych dzieci i chorą na schizofrenię żonę.
- Co najgorsze, nie działają na nią żadne leki. Cały czas ma lęki, panicznie boi się różnych rzeczy, które podsuwa jej wyobraźnia. Dlatego wymaga stałej opieki - opowiada Marek Poduch. - Żona kilkukrotnie leczyła się w szpitalu. Teraz też wszyscy mi radzą, bym oddał ją na oddział zamknięty. Ale ja nie mogę. Przecież mamą jest dobrą, dzieci ją kochają. Co bym im powiedział? Że gdzie jest mama? - rozkłada ręce pan Marek.
Jednak znalazł sposób, by pomóc i szkole, i synowi. Bo szkoła może specjalnie dla niego zatrudnić asystenta nauczyciela. - Jednak do tego muszę mieć opinię zespołu orzekającego - mówi Zbigniew Klimowicz, dyrektor szkoły, do której chodzi chłopiec. Dlatego pan Marek udał się z synem do Miejskiego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Ten stopnień niepełnosprawności dziecku przyznał, jednak uznał, że nie potrzebuje on ciągłej opieki. - Odwołałem się więc tylko od tego punktu opinii - mówi Marek Poduch.
Tym razem trafił do Wojewódzkiego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Jak opowiada - podczas wizyty syn był bardzo niegrzeczny. - Widać było, że pani doktor zwyczajnie się obraziła. Szybko skończyła wizytę - opowiada mężczyzna. Ku jego zdziwieniu, w opinii, nie dość, że nie uznano, że chłopiec wymaga stałej opieki, to w ogóle nie zaliczono go do osób niepełnosprawnych!
- Przecież odwoływałem się tylko od jednego punktu orzeczenia - denerwuje się pan Marek. I nie może zrozumieć, dlaczego lekarze zachowują się jak nieczuli urzędnicy. Przecież od tej opinii zależy życie jego dziecka.
Jednak jak tłumaczy Anna Idźkowska z urzędu wojewódzkiego, w którego strukturze działa Zespół, ten ma obowiązek ocenić prawidłowość zaskarżonej decyzji nie tylko w granicach zarzutów przedstawionych w odwołaniu, lecz całościowo. A podjął taką decyzję dlatego, bo pan Marek nie dostarczył wszystkich potrzebnych dokumentów medycznych. - Badanie dziecka było kompleksowe, a zachowanie dziecka nie miało żadnego wpływu na jego zakończenie - dodaje Anna Idźkowska.
- Jak to? Przecież nawet w uzasadnieniu decyzji jest napisane, że „dokumentacja nie wykazała”! Nikt mi nie mówił, że brakuje jakichkolwiek dokumentów - denerwuje się ojciec.
- Stronie niezadowolonej z wydanego rozstrzygnięcia, w terminie miesiąca od dnia otrzymania decyzji, służy odwołanie do sądu pracy i ubezpieczeń społecznych, o czym ojciec dziecka został prawidłowo pouczony - mówi Anna Idźkowska.
A Marek Poduch zapewnia, że z tej możliwości skorzysta. Musi przecież ratować swoje dziecko. - Już skontaktowałem się z prawnikiem - mówi.