Kalendarzyk to obserwacja. Nie można tego łączyć z leczeniem - mówi dr n. med. Grzegorz Mrugacz
Czy kalendarzyk małżeński to skuteczna metoda? Może pomóc zajść w ciążę lub jej uniknąć?
Dr n. med. Grzegorz Mrugacz, dyrektor medyczny klinik leczenia niepłodności Bocian: W niektórych przypadkach może - ale nie we wszystkich. Tę metodę stosujemy, kiedy mamy do czynienia z prawidłowymi i regularnymi cyklami owulacyjnymi, natomiast raczej nie sprawdza się, gdy mamy do czynienia z nieregularnymi miesiączkami. Jeśli nie trafiamy w odpowiedni moment ze współżyciem, to możemy przez kilka miesięcy mieć problem z zajściem w ciążę.
Ale uniknąć ciąży kalendarzyk też pomaga.
Oczywiście. To jest bardzo prosta metoda. Kwestia tylko nauczenia się oceny śluzu owulacyjnego u kobiety i prawidłowego wyliczenia dni płodnych, które są zależne od długości trwania cyklu miesiączkowego. Jednak absolutnie nie jest to metoda pewna.
Warto na nią wydawać te 3 mln zł, które minister zdrowia przeznaczył na stworzenie w internecie specjalnego programu ją promującego?
To jest abecadło fizjologii cyklu miesiączkowego u kobiety. Tego uczą się studenci, młodzi lekarze. Nie jest to żadne odkrycie. Czasem fizjologia płata nam figle i ta owulacja może być troszeczkę przesunięta, wtedy pomaga nam metoda obserwacji śluzu. Ale nie należy tego łączyć z leczeniem - bo to jest tylko obserwacja. Wracając do pytania - te pieniądze nie na to powinny być wydane.
Tym bardziej że zlikwidowano rządowy program in vitro...
Trudno mówić, że tym sposobem działania załatwimy wiele schorzeń, które uniemożliwiają zajście w ciążę, a których nie da się przezwyciężyć inną metodą niż in vitro.
Czy już odczuwalne są skutki zlikwidowania tego programu?
Spadła trochę liczba wykonywanych zabiegów in vitro, natomiast de facto zwiększyła się liczba pacjentów.
Jak to?
Wielu rodzin nie stać na in vitro, więc łapią się tych metod tańszych, mniej skutecznych i przez to muszą chodzić częściej do lekarza, wykonywać więcej badań, przyjmować więcej leków. Niejednokrotnie taka terapia i tak nie przynosi skutku, wówczas dopiero pary decydują się na metody wspomaganego rozrodu. W efekcie moment zajścia w ciążę opóźnia się i będzie bardziej kosztowny.
Wy też stosujecie te inne metody?
Oczywiście! Przecież to jest abecadło ginekologiczne. Naprotechnologia to podstawowy warsztat każdego lekarza leczącego niepłodność. Od tego zaczynamy. A teraz kwestia - czy chcemy tymi obserwacjami prowadzić pacjentkę przez dwa-trzy lata z niską skutecznością, czy chcemy to zrobić w ciągu dwóch-trzech miesięcy tam, gdzie widzimy sens? To już jest kwestia wyboru i etycznego podejścia do problemu. Mówię tu o etyce, bo uważa się, że to naprotechnologia jest etyczna. Natomiast ja uważam, że nieetyczne jest wciąganie pacjenta w długotrwałe leczenie o niskiej skuteczności.
Ale wy czasami też wciągacie...
Przede wszystkim - niepłodność nie jest chorobą śmiertelną ani zagrażającą zdrowiu. Jednak dla par, które nie mogą mieć dzieci jest to ogromy problem. Decyzja o sposobie postępowania z uwzględnieniem szans na powodzenie leczenia zawsze jest dyskutowana i rozważana wspólnie z pacjentami. I nasza sugestia nie musi oznaczać bezwzględnie wyboru metody leczenia.
Minister Radziwiłł opracował plan leczenia niepłodności bez in vitro.
Z przykrością muszę stwierdzić, że pan minister, w ten sposób pojmując problem, jest w awangardzie medycyny. Tej sprzed kilkudziesięciu lat.
Co będzie z Polkami?
Poradzą sobie... Polki są inteligentne i szybko wychwytują, gdzie tkwi problem i co jest dla nich lepsze. Więc to jest tylko kwestia czasu, kiedy ludzie się zorientują, że jednak prawda leży nawet nie po środku, a zdecydowanie po naszej stronie.
Jak Pan sądzi: dlaczego PiS tak bardzo nie lubi tego in vitro?
Myślę, że to jest ideologiczna historia. Niestety jest to związane prawdopodobnie z powiązaniem Kościoła z polityką. Ideologia wkroczyła do medycyny. I to nie jest korzystne: bo albo jest medycyna, albo ideologia. Owszem - wiara na pewno wspomaga, tego nikt nie kwestionuje. Ale tylko wspomaga. Nie może medycyny zastąpić. Wiara nigdy nie zastąpi medycyny konwencjonalnej. Gdyby tak było - to nie byłoby lekarzy
Myśli pan, że możliwe jest, że in vitro zostanie zakazane w Polsce?
No nie! Nie przesadzajmy. Nikt tak daleko idących zakusów do tej pory nie miał. Więc nie demonizujmy. Oczywiście - dążyło się do ograniczenia tej metody, do pozbawienia jej środków publicznych, do zanegowania skuteczności. Ale życie wyprowadzi wszystko na prostą.