Gdyby cofnąć się o 30-40 lat czytalibyśmy relacje z pochodu pierwszomajowego. Dzięki Edwardowi Jabłońskiemu możemy wrócić do tamtych lat.
- Byłem spikerem podczas pochodów pierwszomajowych w Nowej Soli w latach 70. i 80., razem ze Zbyszkiem Katarzyńskim – opowiada Edward Jabłoński, który dzisiaj jest na emeryturze, a przez wiele lat był dziennikarzem, szefował też jednostkom kultury w Nowej Soli i Otyniu. – Prowadziłem wówczas sekcję satyryczną w domu kultury „Odra”, w której działał też Zbyszek. Kierownikiem był Jerzy Szynder. Jeden człowiek nie byłby w stanie tego zrobić. Przed nami zajmowali się tym dwaj koledzy z radiowęzła w Dozamecie, bracia: Marian i Leszek Bojarscy opowiada o spikerce pan Edward.
Któregoś dnia Bojarscy przyszli do Jabłońskiego z propozycją, żeby przejął zadanie. Mogło się wydawać nietrudne, bo każdy zakład pracy musiał przygotować informację na swój temat, o produkcji, najlepszych pracownikach, ludziach dobrej roboty. W praktyce okazało się, że łatwo nie było.
Pochód szedł m.in. ulicą Zjednoczenia, przy której dzisiaj mieści się oddział Gazety Lubuskiej. Na jednym z balkonów, takich jak ten nad wejściem do redakcji, pan Edward z kolegą Zbyszkiem robili, co mogli, żeby nadać odpowiedni ton przedsięwzięciu. Czasem korzystali też z wysięgnika na samochodzie, przy ówczesnej ul. Marcelego Nowotki.
– Jeden z nas pilnował, jaki zakład przechodzi, a drugi czytał przygotowany tekst. Pamiętam, na przykład, że dostaliśmy z Dozametu czy Fabryki Nici ODRA, teksty po piętnaście stron. Po przeczytaniu siedmiu stron pracownicy zakładu przeszli, a Zbyszek mnie szturcha. I co robić? Nie byliśmy w stanie zdążyć przeczytać niektórych przygotowanych tekstów w całości. Musieliśmy improwizować, robić korekty. Wyrywkowo czytać, trochę o ludziach, czy wydziałach zakładów. Albo przechodzi spółdzielnia, która przygotowała tylko pół strony. Kilka kroków i nie ma ich. Nie zdążyliśmy nawet przeczytać nazwiska prezesa – opowiada były spiker.
Szły szkoły, spółdzielnie pracy i zakłady. Już po święcie były spotkania, na których omawiano pochody, co wyszło dobrze, a co nie. – Czasem były pretensje do nas. Raz pamiętam sytuację, że w Świebodzinie był taki numer, że spiker wyczytał podczas uroczystości nazwisko zasłużonego pracownika, który umarł dwa dni przed pochodem. Uczulano nas na to, ale jak mieliśmy sprawdzać, czy ktoś wymieniony w tekście żyje? Chodzić po mieście? – przyznaje pan Edward.
Gdy dzisiaj wspominamy pierwszomajowe święto, może się wydawać, że mieszkańcy miasta zmuszani do udziału nie lubili tego dnia. A jednak było inaczej. – Organizowano festyny pierwszomajowe. Wszystko się odbywało nad Odrą. Ludzie przychodzili z kocami i koszami prowiantu. Po jakimś czasie wybudowano tam scenę. Zawsze na 1 maja odbywały się tam koncerty. Domy kultury prezentowały swój dorobek. Zespołów muzycznych mieliśmy dość dużo. Nie było wtedy innych rozrywek i ludzie brali w tym udział całymi rodzinami. Chodziło się z dziećmi na lody do Kopciuszka. Jak nie było co innego robić to zostawał ten 1 maja – wspomina Jabłoński. - Jak się Pan czuł pisząc hasła nie do końca zgodne z Pana przekonaniami – dopytujemy. – Pamiętam popularne wtedy hasło: Program partii programem narodu. Magistrat zlecił nam namalowanie transparentów z kilkoma hasłami. Zrobiliśmy taki numer, że na transparencie daliśmy napis: Program narodu programem partii. Odwróciliśmy to. To dziwne, ale nikt tego nie zauważył, albo nie chcieli ruszać tego tematu. To był chyba 1981 rok - wspomina E. Jabłoński.