Jak suszarkę montowałem
Ktoś wymyślił genialne urządzenie, które składa się z poprzeczek na sznurkach, na których wiesza się pranie nad wanną. Można te poprzeczki opuścić uwalniając umyślne, blokujące uchwyty, a potem podciągnąć do góry. Zna to każdy, kto kiedykolwiek mieszkał w bloku, gdzie centymetr powierzchni jest na wagę złota.
Zna każdy, kto choć raz mył ręce w wannie ze względu na brak umywalki, kto w tej wannie dziecięciem ustawiał gumowe kaczuszki na plastikowej, nakładanej półeczce, kto słyszał orientalny szmer drewnianych koralików z framugi drzwi do kuchni, kto wreszcie wzrastał w korytarzyku wyłożonym boazerią skrywającą tzw. pawlacze.
Nie wszyscy jednak wiedzą jak się to montuje. W opakowaniu znajdowały się poprzeczki zawinięte w kłębowisko sznurków już fabrycznie poplątanych, więc gdy po godzinie udało się je rozdzielić z użyciem zębów i paznokci, mieszkanie przypominało powstańczą, pajęczarską radiostację, albo krajobraz po ataku toksycznych kosmitów.
Rewelacja! Sznureczki są już fabrycznie docięte
Kwadrans zajęło układanie puzzli z podartej instrukcji obsługi, którą jakiś bałwan fabrycznie pokleił plastrem i z której to w końcu dowiedziałem się, że, cytuję „Rewelacja! Sznureczki są już fabrycznie docięte”.
Nie było natomiast napisane, że będę musiał jechać do sklepu po diamentowe wiertło do płytek, że po wierceniu dziur w suficie na wkręty, przypominać będę Michała Anioła wieczorem, że wypoziomowanie poprzeczek jest trudniejsze od pilotowania drona i że dwie godziny spędzę na benedyktyńskim nizaniu i przewlekaniu, co może lubiłaby moja babcia, gdyby żyła, ale, niestety, nie ja.