Jak woziłem choinki
W chwili kiedy to czytacie moja choinka już stoi, jest to trzymetrowy świerk, oczywiście hodowlany.
Dawno temu, w Krynicy, zdarzyło mi się ukraść drzewo z lasu i była to jedna z najgłupszych rzeczy jakie w życiu zrobiłem, nie tylko dlatego, to zwykła kradzież z lasów państwowych, ale również dlatego, że choinka okazała się mizerna, czego pod osłoną nocy nie byłem w stanie stwierdzić. Ten przerzedzony, nieforemny okaz stał w salonie jako bożonarodzeniowy wyrzut sumienia.
Motywacje miałem dobrą - iść po drzewo do lasu, jak pradziadkowie, uciąć samemu, takie polowanie zrobić, bezkrwawe. Nie zdawałem sobie też sprawy ile śniegu (wtedy jeszcze był śnieg) ona na sobie w lesie nosi, ile żywicy z niej wypłynie i jak to jest wrzucić do auta takie coś, zwłaszcza, że samochód, którym oddaliłem się z miejsca przestępstwa, to był sedan - nadwozie bez sensu, ze skrzyniowym bagażnikiem, do którego było trudno zapakować cokolwiek poza walizką, a co dopiero drzewo. Takich aut już się teraz nie robi i dobrze.
Choinki sztuczne nigdy nie wchodziły w grę, brzydkie są po prostu.
Przez wiele lat kupowałem, ekologicznie drzewka ukorzenione, w doniczkach. Mimo, że dbałem o nie, podlewałem, stosowałem się do zaleceń, nawoziłem, to z dziesięciu przeżyła w ogrodzie tylko jedna.
Nie wiem, czy rośliny żyją na jakimś poziomie świadomości, ale nie mogę wykluczyć, że miały traumy.
Czytaj dalej!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień