Jan Nowicki: Życie? Nie mam złudzeń. Z poczuciem ulgi myślę, że to się kiedyś skończy
- Nigdy w życiu nie chciałbym być jeszcze raz aktorem - zapewnia Jan Nowicki. - Aktorstwo mnie już kompletnie nie interesuje. Zajmuję się tym, co stawiam najwyżej, jeśli chodzi o sztuki - pisaniem
Mam wrażenie, że Pan się już mocno wycisza.
Moja pani, przecież ja skończyłem 77 lat. Jak się ma tyle lat, to nie wolno się dużo spodziewać po sobie. Bo to nie wypada.
Niewiele młodsi od Pana zostają prezydentami USA.
Idioci starzeją się wolniej. Poza tym nie mam takiego strasznego żaru i chęci, żeby życie czerpać pełnymi garściami. Ja nie jestem takim facetem. Może tylko sprawiałem takie wrażenie. Grywałem takie role. Od lat zajmuję się pisaniem książek, kolęd i wierszy do muzyki Koniecznego, Preisnera. Mnie aktorstwo nie interesuje. Nie tylko to w moim wydaniu, ale też w wydaniu innych. Przestało mnie pociągać. Zagrałem ponad dwieście ról. I może to wystarczy. Zresztą uważam, że epatowanie w pewnym wieku jakąś świetną formą fizyczną jest zabiegiem dość pretensjonalnym.
Ale Pan jest w dobrej formie.
Nie mam dużych wymagań, jeśli chodzi o swoje ciałko. Nie mam też żadnych złudzeń, że są sprawy, które się kończą. Nie upatruję w tym dramatu. Wprost przeciwnie, z poczuciem ulgi myślę, że to się kiedyś skończy.
Zagrał Pan w filmie „Jeszcze nie wieczór”, który za chwilę będzie prezentowany w Gdyńskim Centrum Filmowym. A grają w nim m.in. aktorzy z Domu Starego Aktora w Skolimowie.
Aktorem nigdy się nie przestaje być, no i starość jest bardzo fotogeniczna. Mamy tylko jeden problem. W naszym kraju nie pisze się ról dla wybitnych starych aktorów. Poza tym nie każdy z nas wykazuje stosowną dozę cierpliwości, żeby na taką rolę czekać. Tak jak Janusz Gajos, który jest aktorem wspaniałym...
Albo Danuta Szaflarska, która w lutym skończy 102 lata, a dopiero przed kilkoma miesiącami wycofała się z grania.
Danusia to jest w ogóle jakieś piękne wynaturzenie. Ja bym się ożywił jako aktor, gdybym miał do nakręcenia takie „Okruchy dnia”, które niedawno, po raz kolejny oglądałem. Ale grać po to, żeby tylko istnieć, mieć jakąś lichą popularność telewizyjną, jakieś scenki w serialu? Nie, to żałosne.
Dlaczego?
Aktorstwo jest w impasie, zarówno za sprawą samych aktorów jak i widowni. Widownia w większości przypadków nie wie dzisiaj, co to aktor, bo aktorstwo kojarzy przede wszystkim z celebryctwem. A to z naszym zawodem nie ma nic wspólnego. Aktorzy święcili triumfy, kiedy był teatr repertuarowy, kiedy w Gdańsku dyrektorem był Huebner, w Łodzi Dejmek, a w Warszawie Axer. Miałem szczęście, że razem z Wojtkiem Pszoniakiem, Jankiem Fryczem, Anią Polony i Anią Seniuk trafiliśmy na kilkanaście lat do Teatru Starego w Krakowie. Byliśmy wtedy w czołówce teatrów świata. Mnie to wystarczy. Po co więcej? Są aktorzy, którzy uwielbiają umierać na scenie. Ja do nich nigdy nie należałem.
Ten zawód przynosił Panu satysfakcję?
Był moment, kiedy swoje złe role myliłem z dobrymi. Całkiem niedawno zadano mi pytanie, czy wybrałbym ten zawód jeszcze raz. Otóż wykluczone, mowy nie ma. Nigdy w życiu nie chciałbym być jeszcze raz aktorem.
Miałby Pan pomysł na życie?
Zająłbym się tylko pisaniem. Tym, co stawiam najwyżej, jeśli chodzi o sztuki.
Role po aktorze jak książki po pisarzu też zostają.
Tak, ale one również się starzeją. Przecież jak się patrzy na przedwojennych aktorów, to ich role nas śmieszą. Zresztą na każdy sukces można spojrzeć inaczej. Kiedy przeszedłem na emeryturę, to zacząłem otrzymywać tyle propozycji, głównie teatralnych, że nie mogłem się od nich opędzić. Jak odmawiałem, to reżyser próbował mnie przekonywać, że to się na pewno zakończy sukcesem. A ja mu odpowiadałem szczerze, zgodnie z tym co myślałem, że ostatnia rzecz, która mnie interesuje, to sukces. Bo ja wiem, ile on kosztuje, ile wymaga pracy, żeby mu pozostać wiernym, żeby się rozwijać, a nie powielać siebie. Sukces to coś bardzo uwierającego. Tak jak popularność to coś niezwykle parszywego. Chociaż jej brak świadczy o tym, że aktor dokonał złego wyboru.
Ale dzisiaj aktorzy, nawet starzy, chcą grać.
Ja to rozumiem, że jak aktor gra jedną rolę przez dziesięć lat to po to, żeby zarabiać pieniądze. A z drugiej strony, co z tego, że on jest rozpoznawany jako ten serialowy dziadek czy babcia, skoro to, w czym gra, jest jakimś gó..m, w którym przez połowę odcinka rozmawia się przez telefon. Świat równo idiocieje. Jest coraz głupszy. Ludzie stali się bogatsi, a bogactwo to także głupota i okrucieństwo. Bo żeby być bogatym trzeba być okrutnym. Wrażliwość i rozum w tym przeszkadzają. Ja brałem udział w serialach nie tyle dla pieniędzy, bo mi ich nigdy nie brakowało, tylko dla przyjaciół. Nigdy nie miałem wielkich wymagań. Pochodzę z biedy i wystarczy mi naprawdę niewiele. Ale zjawiałem się na planie serialu po to, żeby się spotkać z przyjaciółmi z Anią Seniuk czy Magdą Zawadzką. Zresztą szkoda, że mówimy o aktorstwie, bo to mnie kompletnie nie interesuje.
Ale to Pan popłynął w aktorstwo. Ja chciałam rozmawiać o życiu, o jesieni życia. Bo Pan się nie boi o tym mówić.
Nie.
Czy jest coś w starości optymistycznego?
Najpierw powiedzmy sobie, co to jest życie. Bo w tym jest także nasza starość. Nie uciekajmy się do tych idiotycznych stereotypów, że mam tyle lat, na ile wyglądam, bo to zawracanie dupy. Cierpienie, ból, choroby, ograniczenia, które następują w wyniku upływu lat są jeszcze jedną atrakcją naszego żywota. Może nie na takim poziomie, że cierpienie uszlachetnia, bo to nieprawda, jak napisał kiedyś na karteczce ksiądz Tischner. Ale my wszyscy jak tu siedzimy, wszystko jedno ile mamy lat, bierzemy udział w korowodzie życia i śmierci. Zajmowanie się dramatem starości jest więc kompletnie nie na miejscu. Bo wystarczy pójść do szpitala i zobaczyć, jaki dramat przeżywają 14-15-letnie dzieci. Nigdy też nie wiadomo, kogo za węgłem potrąci samochód. Nie można więc walczyć ze starością, skoro ona jest czymś nieuniknionym.
Pan to zawsze wiedział?
Zawsze. Bo ja pochodzę ze wsi, gdzie był ogromny szacunek dla ludzi starych. I gdzie starzy ludzie byli mocni. Nikt nie bał się umierać. Mężczyzna, który boi się umierać, jest już trupem za życia. Co to za facet? Jak widzę tych opalonych w solarium staruszków, którzy biegają po zdrowie, to mi się rzygać chce. Starość ma siedzieć, pić piwo, palić papierosa za papierosem i mówić, że życie jest do dupy. Bo w istocie jest do dupy. Przemijanie nie jest przyjemne, ale trzeba sobie umieć z nim radzić. Wie pani, co to jest literatura, co to jest pisanie. Przedwczoraj wstałem w nocy, bo nie mogłem spać. I napisałem coś o bardzo namiętnej bliskości kobiety. I kiedy piszę, nie jest ważne to, czy mam lat 77 czy 24. Tylko czy potrafię tę namiętność nazwać i czy wiem, jakie jej towarzyszą wzruszenia. To sprawa wyobraźni, talentu, a nie lat. Tylko głupcy boją się starości i tylko kretyni „podciągają” sobie twarze.
Pan nie jest człowiekiem zgorzkniałym?
Wręcz przeciwnie. Teraz już może mniej, ale kiedyś byłem sakramencko dowcipnym człowiekiem. Gdyby pani przeczytała moje książki, zobaczyłaby, ile w nich humoru. Napisałem „Białe walce” o starych ludziach, którzy jadą do Ciechocinka i tam przeżywają szaleństwo życia i miłości. I nie wracają do tych swoich domów z Kossakami, srebrnymi łyżeczkami, a nade wszystko nie wracają do swoich dzieci, które są często bandą prymitywów. Taka nadmierna miłość do dziecka, oddawanie im dorobku całego życia jest kompletną głupotą. Stary ma wszystko przegrać w Monte Carlo, a młody niech pracuje na to, żeby się utrzymać.
Polityka Pana nie obchodzi?
Brzydzę się nią. Wiem instynktownie, po której stronie stanąć, staram się być przyzwoitym człowiekiem. Ale zajmowanie się nią to czysta strata czasu.
Ale politycy zajmują się nami.
Ja ich pier..., jeśli pani pozwoli. Polityka to jestem ja i moje psy.
Wrócił Pan na Kujawy.
To nieprawda, że tam wróciłem, bo ja się nigdy stamtąd nie wyprowadziłem. To, że grałem w Buenos Aires, kręciłem filmy w Paryżu czy Budapeszcie, nic nie znaczyło, ponieważ wracałem. Nie zostawia się swoich gniazd. Poza tym żyć trzeba wszędzie, a umierać tam, gdzie dom. Tam, gdzie mieszkam, mam swoje psy, gołębie. Miałem konie, ale już je rozdałem. I teraz zastanawiam się, komu to wszystko przekazać.
Własnym dzieciom?
To najprostsze. Pani reprezentuje chłopski punkt widzenia. A ja powtarzam, dzieci powinny same zarabiać na siebie. Zresztą moje dzieci są tak stare. Może więc nie swoim dzieciom, tylko dzieciom biednym, samotnym...
Co Panu przynosi radość?
Dzisiejsza zupa, papierosy, które uwielbiam, alkohol, książki nade wszystko, zwierzęta. Każdy dzień, każde przebudzenie to kolejna radość.
Życie, kobiety i śpiew? Czy jak mawia Krzysztof Kowalewski: życie, kobiety i... śpię.
Słyszałem o tym, ale proszę mnie o kobiety nie pytać, bo w moim wieku reprezentuje się już zarówno jedną płeć, jak i drugą. Przepraszam, ale teraz muszę już iść...