Jeden cios. Za matkę
- Wicek, czy wiesz o co chodzi? O wodę! - po wypowiedzeniu tych słów Stanisław K., ugodzony nożem w głowę, padł na ziemię.
Choć adwokat walczył o niego jak lew, Wincenty S. trafił za kraty. Sędziów nie przekonał, że była to obrona konieczna. Za zabójstwo sąsiada odsiedział... dwa lata.
Wieś Sława. Dziś leży ona w granicach administracyjnych powiatu świdwińskiego, w gminie Świdwin. W latach 1946-1954 była gromadą gminy Biały Zdrój, położonej w województwie szczecińskim i koszalińskim. W 1946 roku mieszkały tam dwie rodziny - K. i M., których losy zostały na zawsze połączone zbrodnią. Był alkohol, sporo przypadkowości i kłótnia o błahą sprawę – o wodę ze studni.
23 czerwca 1946 roku po godz. 22 Maria K. poszła wraz z siostrą do zagrody sąsiadki Darii M. po wodę. Kiedy czerpały ją ze studni do blaszanego naczynia, z gospodarstwa wybiegła Daria M. Wylała kobietom wodę, zabroniła korzystania ze studni, a wiadrem uderzyła jeszcze ciężarną siostrę Marii. Między trzema kobietami wywiązała się regularna bójka. Bójka na tyle poważna, że doszło do rozlewu krwi, a Daria M. pobiegła pokazać efekty starcia swemu synowi.
- Wody nie chciałam im dać, bo byłam na nich zła - 55-letnia gospodyni Daria M. tłumaczyła śledczemu Milicji Obywatelskiej trzy dni po awanturze. Na krzyki bijących się kobiet zareagowali mężczyźni - w tym brat dwóch pań, które przyszły do studni i ich mężowie. - Poczęli mnie bić i wybili trzy szyby. Ja uciekłam i dałam znać synowi Wincentemu S., który zszedł z łóżka i poszedł na podwórze. Co się działo dalej, nie wiem - tłumaczyła, a pod zeznaniami podpisała się trzema krzyżykami.
Świadków zdarzeń było jednak wielu. Mąż Marii K. - Tadeusz: - Ze szwagrem nie daliśmy im się bić. Żona moja poszła do domu, jak również i Daria M. Po jakiejś chwili nadszedł Wincenty S. i zaczął bić 23-letniego Józefa K., brata Marii. Na to nadszedł drugi brat - Stanisław, który zbliżył się do Wincentego, celem dowiedzenia się, o co mu się rozchodzi. W tym czasie Wincenty uderzył czymś w głowę Stanisława, który upadł na ziemię, zalewając się krwią.
33-letnia Maria K. w efekcie sprzeczki o wodę straciła brata. Przyznała, że doszło do awantury i do rękoczynów przy studni. - Nadszedł wtedy mój brat Józef i szwagier, którzy nas rozdzielali. Po jakimś czasie nadszedł i Wincenty S., który uderzył mojego brata Józefa. Widząc to drugi mój brat Stanisław podszedł do S., zapytując o co mu się rozchodzi. S. nic nie odpowiedział, tylko uderzył brata mego Stanisława w głowę. Stanisław natychmiast upadł na ziemię, zalewając się krwią. Czemu uderzył Wincenty mojego brata, tego nie wiem. Moja rodzina zawsze żyła w zgodzie z jego rodziną - zwięźle opisała.
26-letni Wincenty S., rolnik, mąż i ojciec dwojga dzieci - 5-letniego i 3-tygodniowego szkraba, nie wypierał się, że zadał cios. - 23 czerwca do mojego mieszkania weszła matka Daria M., która pokazując mi zakrwawione ręce i twarz powiedziała, że napadli na jej dom. Napadli Józef G., Józef K. i Tadeusz K. I pobili ją. Ja, będąc w stanie pijanym, wyleciałem z łóżka i pobiegłem do domu matki. Wtedy wszyscy napastnicy z niego wychodzili. Zapytałem się ich: „co robicie za awantury o takiej późnej godzinie?”. Józef K. doszedł do mnie i uderzył mnie - relacjonował. „Stan pijany” potwierdził jeden z kolegów Wincentego. Otóż tego wieczora wypili we dwóch przeszło... litr spirytusu!
Według opisu zdarzeń podejrzanego, mężczyźni zaczęli się bić. - W tym czasie nadbiegł Stanisław K. i uderzył mnie w ucho. Mając przed sobą wielu napastników i widząc, że nie dam im rady, wyjąłem z kieszeni nóż, którym uderzyłem Stanisława - przyznał. Obawiając się zemsty, noc spędził na polu, pod gołym niebem.
27 czerwca Sąd Grodzki w Białogardzie postanowił aresztować Wincentego S. Błyskawicznie do akcji wkroczył koszaliński adwokat Józef Piechowicz. To postać, która w historii tej zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Akta sprawy pełne są pism, zażaleń i wniosków - nie będzie przesadą stwierdzenie, że klienta bronił, jak lew. Pierwsze zażalenia dotyczy właśnie postanowienia Sądu Grodzkiego o tymczasowym aresztowaniu Wincentego S. I już w nim adwokat nie kryje przyszłej linii obrony, podnosząc, że matka podejrzanego została napadnięta „przez denata i jego rodzinę, którzy naszli dom jego rodziców i demolowali urządzenia i gdy ten przyszedł na ratunek wezwany przez matkę, wszczęli z nim bójkę i potłukli go dotkliwie, bijąc go w kilkoro sztachetami i innymi drągami” - pisał adwokat.
„Działając w stanie wyższej konieczności miał prawo użyć wszelkiej obrony, celem ratowania swego życia i swych najbliższych. Był on właściwie bezbronnym, gdy przybiegł na miejsce ratować rodziców, bo trudno nazwać bronią mały scyzoryk (...). Los pokierował jego ręką, inaczej sam przypłaciłby życiem (...)”. Adwokat Piechowicz uwypuklił też trudną sytuację rodzinną Wincentego S. 26-letni rolnik miał pod opieką dwoje dzieci, w tym trzytygodniowe maleństwo. „Gospodarkę całą zabrali mu siłą miejscowy wójt, sołtys zaraz po jego aresztowaniu. Poza tym on niezbędnie potrzebny jest dla akcji żniwnej na swej gospodarce i rodziców” - przekonywał. Jednak bezskutecznie, bo decyzja o aresztowaniu została utrzymana w mocy.
Datą 30 sierpnia 1946 roku opatrzony jest akt oskarżenia przeciwko Wincentemu S. Samo tragiczne w skutkach wydarzenie opisane jest w zaledwie kilku zdaniach - kobiety poszły po wodę, doszło do kłótni, bójki, oskarżony zaczął się szamotać z jednym z mężczyzn, a kiedy drugi podszedł i zapytał o przyczynę zajścia, dostał śmiertelny cios. „Oskarżony ugodził wtenczas Stanisława K. nożem w głowę, na skutek czego Stanisław K. z powodu uszkodzenia jamy czaszkowej i mózgu zmarł. Oskarżony przyznaje się do zadania uderzenia scyzorykiem w głowę, tłumacząc się tym, że sam został napadnięty i uderzony i że działając w obronie własnej nie wiedział, gdzie uderza oraz że był w stanie podchmielonym” - streścił wiceprokurator W. Kaczkowski.
Na to adwokat Józef Piechowicz wystosował sprzeciw. Domagał się umorzenia postępowania z powodu braku znamion przestępstwa w zarzucanym czynie. Uzasadniał, że Daria M., matka oskarżonego została napadnięta, zakrwawiona przybiegła do syna z prośbą o ratunek, ten pobiegł do jej domu, gdzie napastnicy wszczęli z nim bójkę. A on działał w obronie koniecznej.
Do sądu wpłynęło też zaświadczenie, wystosowane przez mieszkańców gminy. „Zaświadczają” oni, że Wincenty S. „był wzorowym i pracowitym gospodarzem”, prowadził kuźnię i „pomagał w reperacji maszyn i urządzeń rolniczych”, a w „czasie swego pobytu podczas zabaw publicznych, czy to prywatnych, zachowywał się wzorowo, świecąc niejednemu przykładem”.
28 października 1946 roku sprawa Wincentego S. trafiła na wokandę Sądu Okręgowego w Koszalinie. 26-letni mężczyzna podtrzymał swoje wcześniejsze wyjaśnienia - przyznał, że uderzył, ale zapewniał, że nie miał zamiaru zabić. Tłumaczył, że niemiłosiernie bity, zasłaniając rękami głowę, wyciągnął scyzoryk i zaczął nim wymachiwać we wszystkich kierunkach. A jeden z ciosów trafił Stanisława K. - sąsiada, z którym żył w zgodzie - w głowę.
Po krótkiej rozprawie sędziowie zadecydowali o zakwalifikowaniu czynu z artykułu 225 paragraf 2 ówczesnego Kodeksu karnego, który stanowił: kto zabija pod wpływem silnego wzruszenia podlega karze więzienia do lat 10. Skazali Wincentego S. na 4 lata za kratami.
Sąd nie miał wątpliwości, że za wszczęcie drugiej - tej „męskiej” - bójki odpowiedzialny był oskarżony. „Pobiegł w kierunku mieszkania swej matki, po drodze spotkał Józefa K., wracającego z matką do domu i nie wiele myśląc począł ich bić. Kobieta upadła na ziemię. Bójkę tę zauważył Stanisław K., który podbiegł do bijących, chcąc ich rozpędzić, wołając do oskarżonego „Wicek, czy wiesz o co chodzi? O wodę!”. Po wypowiedzeniu tych słów padł na ziemię, ugodzony nożem przez oskarżonego.” - uzasadniał wyrok sędzia.
W jego ocenie fakt użycia noża w bójce dał podstawę do przyjęcia, że sprawca nawet jeśli nie miał bezpośredniego zamiaru zabicia, musiał się liczyć z tym, że zadane rany mogą spowodować śmierć człowieka. Sąd uznał, że skoro napastnikiem był Wincenty S. o obronie koniecznej nie może być nawet mowy.
Jako okoliczność łagodzącą sędzia Kukla przyjął przyznanie się do winy, dotychczasową niekaralność i młody wiek. „Z drugiej jednak strony oskarżony swym czynem pozbawił życia człowieka niewinnego i młodego, przed którym życie stało otworem i na którego pracę tu, na Ziemiach Odzyskanych, czekało społeczeństwo polskie, wyniszczone i przetrzebione okrutną okupacją niemiecką” - w uzasadnieniu wyroku wybrzmiewają echa zakończonej w poprzednim roku II wojny światowej.
Obrońca Wincentego S. apelował od wyroku koszalińskiego sądu. 30 grudnia 1946 roku w Wydziale Karnym Sądu Apelacyjnego w Gdańsku wyrok został jednak podtrzymany.
W lutym 1947 roku ustawa o amnestii objęła 76 tys. 774 osoby, w tym Wincentego S. Kara 4 lat więzienia została mu zmniejszona do lat 2.
O łaskę prezydenta błagała żona osadzonego w goleniowskim więzieniu mężczyzny. Jej prośba została pozostawiona bez biegu.