Karawan Opera Rara ruszył
A mówią, że w Krakowie tylko pogrzeby się udają. To głęboka nieprawda, bo jest jeszcze kilka festiwali, które wychodzą równie pięknie jak kondukt żałobny sunący dostojnie pod Wawelem. I wcale w tym stwierdzeniu nie ma cienia złośliwości, bo powstały w tym roku Festiwal Opera Rara udowadnia, że da się u nas zrobić imprezę na światowym poziomie, która zaspokoi potrzeby wymagających melomanów.
Mnie wielką przyjemność sprawiła choćby sama inauguracja festiwalu, podczas której w Teatrze Słowackiego grupa Le Poème Harmonique pokazała widowisko „Le Carnaval Baroque”. Dzięki artystom przenieśliśmy się na ulice XVII-wiecznego Rzymu, gdzie ludzie wszelkich stanów, od arystokratów, przez księży i biedaków ulegali atmosferze karnawałowego szaleństwa, oddając się zabawie w iście cyrkowym stylu. Nie zabrakło tu elementów komedii dell’arte, fantastycznie wykonanych utworów instrumentalnych z epoki oraz pięknych pieśni śpiewanych przez kwartet solistów.
Z kolei hipnotyczna muzyka amerykańskiego awangardowego kompozytora Philipa Glassa zaczarowała uczestników wieczoru, podczas którego Krzysztof Garbaczewski starał się przełożyć na język teatru i sztuk wizualnych zapętlone dźwięki „A Madrigal Opera” . Było tajemniczo, bo wszystko działo się w klasztorze franciszkanów, gdzie ubrani na biało aktorzy tańczyli stwarzanie rodzącego się w bólach świata i jego przemijanie. Ważną rolę odgrywały w tym procesie płócienne worki, które za sprawą ciał tancerzy stawały się rzeźbami określającymi przestrzeń, także tę egzystencjalną.
Ale do kompletnego szaleństwa doszło dopiero podczas wystawienia „Halki”, w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego, z rewelacyjną Capellą Cracoviensis pod dyrekcją Tomasza Adamusa. Po poprzednich projektach tych artystów można się było spodziewać zaskakujących pomysłów. Tym razem widzowie też się nie zawiedli i to już niemal od samego początku, kiedy muzycy zamiast zająć się strojeniem instrumentów, zaczęli zmieniać buty na pantofle. No ale ta wersja słynnej opery działa się nie w scenerii górskiej, jak to zapisał w nutach Stanisław Moniuszko, a w literach librecista Włodzimierz Wolski, tylko w mieszczańskim pokoju z lat 6o-tych, gdzie doborowe towarzystwo bawiło się na weselu Janusza i jego żony. Impreza była rzeczywiście przednia, a feeria reżyserskich pomysłów mogła sprawiać wrażenie chaosu i to często zabawnego, pełnego slapstickowych gagów. Ale pod nimi kryła się tragedia odrzuconej Halki (świetna Natalia Kawałek), która nie bez powodu miała na sobie koszulkę z napisem „Młoda i dzika”.
Trzy niezwykle udane wieczory, a to przecież jeszcze nie koniec Opery Rara. Karawan festiwalu jedzie dalej, a ja będę mu szczerze sekundować, bo jakoś podskórnie czuję, że w tym roku jego koła się dopiero rozkręcają.