Kasia Wiśniewska po latach tułaczki stanęła u progu domu dziecka w Miechowie i powiedziała: chcę tu żyć. Nie żałuje swej decyzji. Znalazła przyjaciół, uczy się, pracuje, pomaga.
Kiedy 18 maja 2007 roku mama Kasi wyszła z domu, 8-letnia wtedy dziewczynka bawiła się przed blokiem. - Mama podeszła do mnie i powiedziała, że idzie na pocztę. Od tego czasu jej nie widziałam - wspomina Kasia.
Mieszkała od dziecka w Katowicach. Ona, jej o rok starszy brat Rafał i rodzice. Przez jakiś czas mieszkały z nimi też dzieci z pierwszego małżeństwa mamy.
To nie była sielanka. Jak pamięcią sięga, zawsze było ciężko.
Tata Kasi pracował jako kierowca, jeździł głównie do Austrii z transportami pieczarek. Wyjeżdżał w niedzielę wieczorem, wracał w piątek. Właściwie nie było go w domu.
Zawsze brakowało pieniędzy, jakoś wiązali jednak koniec z końcem.
- Byłam w drugiej klasie podstawówki. Rafał pojechał akurat na zieloną szkołę do Kołobrzegu. W domu byłam tylko ja i mama. To był poniedziałek - wspomina Kasia.
Dokładnie zapamiętała tę datę - 18 maja. Później wielokrotnie musiała opowiadać historię, która się wówczas wydarzyła, pracownikom socjalnym. Krok po kroku.
Kasia sama w domu
8-letnia Kasia po zniknięciu mamy spędziła sama w mieszkaniu aż pięć dni.
Mama odeszła w poniedziałek, tata był w trasie, brat w Kołobrzegu.
Podczas ostatniej edycji „Paczki” kobieta, której pomagałam powiedziała, że jej córeczka dostała imię po mnie
- Panicznie się bałam, nie wiedziałam, czy mama wróci, czy nie - mówi.
Zamknęła się w mieszkaniu, nie wychodziła, nikomu nie otwierała.
W piątkowy wieczór do domu wrócił ojciec. Kiedy otwierał drzwi, dziewczynka schowała się pod stołem. - Nie wiedziałam nawet, jaki to dzień tygodnia, nie wiedziałam, kto wchodzi. Nie wiedziałam, co może mnie spotkać - wspomina.
Z tego samotnego tygodnia nie pamięta wiele. Nikt nie wiedział, że jest sama w mieszkaniu, nikt jej nie szukał.
Od tego czasu nie widziała już swojej mamy. Nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Szukała jej. Wie, że nie jest zameldowana w Polsce, nie trafiła też do więzienia. - Napisała tacie SMS-a, że chce wziąć swoje rzeczy. Widzieli się może dwa razy. Tata nie powiedział nam, co się stało, dlaczego odeszła - opowiada Kasia, dziś 19-latka.
Wciąż myśli o mamie. Chciałaby z nią porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego odeszła. - Cały czas za nią tęsknię. Byliśmy z bratem tylko dziećmi. To nie była nasza wina. Dzieci nie są niczemu winne, to wina dorosłych.
Każde święta spędza w domu dziecka. - Znajomi zapraszają mnie do siebie, ale nie chcę korzystać z tych zaproszeń. Każdy ma swoich rodziców, dostaje prezenty. Ja nigdy tego nie miałam - mówi Kasia.
Wiele razy wyobrażała sobie spotkanie z mamą. Byłoby bardzo oficjalnie. Na pewno by jej nie przytuliła, nie okazała żadnych czułości, tęsknoty. - Nie traktuję jej już jak mamy. Nie wiem, czy umiałabym jej wybaczyć... - zastanawia się.
Kasia i Rafał nie byli ochrzczeni, nie poszli do Komunii Świętej. Dopiero w czwartej klasie podstawówki, dzięki pomocy katechetki, pani Basi, otrzymali oba sakramenty. Chrzest, a tydzień później komunię. - Wszystko, co mieliśmy, było dzięki pomocy dobrych ludzi - przyznaje.
Pewnego dnia tata Kasi stwierdził, że lepiej będzie, jeśli wyprowadzą się z rodzinnego miasta. To był styczeń.
- Sprzedaliśmy mieszkanie, tata chciał kupić dom w okolicach Miechowa. Wszystko było już „dogadane”, wyremontował go nawet, ale... popełnił błąd, nie podpisał żadnej umowy. Właścicielka nagle się rozmyśliła. Do transakcji nie doszło - opowiada Kasia.
Rodzeństwo trafiło do internatu, ich ojciec zamieszkał u kolegi. Problemy narastały, ojciec zaczął pić. On uważał, że kilka piw dziennie to nie problem. Ona uznała, że nie chce już takiego życia.
Wolę dom dziecka
W wakacje pojechali do cioci do Warszawy. Ta zaproponowała, żeby przenieśli się na stałe do stolicy. - Wtedy zdecydowałam, że pójdę do domu dziecka w Miechowie. Wiem, że to była dobra decyzja, dzięki temu jestem teraz lepszym człowiekiem - mówi Kasia.
Rafał został w Warszawie z tatą, który wkrótce go opuścił. Chłopak był wtedy w drugiej klasie gimnazjum. - Dorabiał już sobie. Ojciec zabrał jego pieniądze i wyjechał.
To było cztery lata temu. Teraz Rafał zakłada swoją rodzinę, jest szczęśliwy. - Chcę, żeby miał prawdziwy dom, którego nigdy nie mieliśmy. Mamy nigdy nie było, zawsze musieliśmy radzić sobie sami, o wszystko walczyć. Może to śmiesznie brzmi, szczególnie kiedy ktoś słyszy, że mam zaledwie 19 lat, ale naprawdę tak było - mówi Kasia. Podkreśla, że chce, aby ona i jej brat byli po prostu szczęśliwi.
Kiedy dziewczyna zjawiła się na progu domu dziecka, wszyscy byli zaskoczeni decyzją, jaką podjęła. Tylko tata się nie przejął.
Odwiedził Kasię dopiero po roku. I to nie ze swojej inicjatywy. - Spotkaliśmy się na ulicy, zaprosiłam go na herbatę, poznał moich opiekunów. Chwilę porozmawialiśmy. I to w zasadzie wszystko.
Teraz nie mają ze sobą kontaktu. - Nie był nawet na pogrzebie swojej mamy.
Kasia jest dziś uczennicą trzeciej klasy Technikum Ekonomicznego w Miechowie, interesuje się marketingiem. Udziela się charytatywnie. Promuje gminę.
Jak sama mówi, wszystko, co robi dla innych, jest bezinteresowne. Chce pokazać, że będąc w domu dziecka można też pomagać innym.
W weekendy pracuje w Centrum Kultury i Sportu, na kręgielni. Zaproponowano jej tę pracę, bo od zawsze udzielała się w życiu miasta. - Burmistrz i dyrektor Centrum postanowili mi się jakoś odwdzięczyć, docenili moje zaangażowanie i zaproponowali pracę. Bardzo ją lubię, bo ciągle spotykam nowych ludzi - mówi Kasia.
- Ta dziewczyna pomaga innym, zaraża swoją dobrą energią. Wiem, że nie zawsze było jej łatwo, choć nigdy nie rozmawialiśmy o jej życiu prywatnym. Patrząc na nią widzi się zdeterminowaną, uśmiechniętą młodą kobietę, a nie dziewczynę w domu dziecka. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni - mówi Dariusz Marczewski, burmistrz Miechowa.
Imię po Kasi
Angażuje się w organizację akcji „Szlachetna Paczka”. - Od trzech lat jestem wolontariuszką. Uwielbiam pomagać innym. Podczas ostatniej edycji „Paczki” kobieta, której rodzinie pomagałam, powiedziała, że jej córeczka dostała imię po mnie. To było dla mnie tak wzruszające. Płakałam jak bóbr! A przecież nie dałam im nic oprócz serca - przyznaje.
19-latka interesuje się muzyką, śpiewa w kościelnej scholi. Gdy ma gorsze chwile i wspomnienia wracają, muzyka ją relaksuje. Kilka lat temu zrobiła sobie nawet tatuaż nawiązujący do jej pasji - pięć małych nutek.
Znajomi śmieją się, że Kasia jest dziewczyną „do tańca i do różańca”. Jej marzeniem jest latanie samolotem. - Chciałabym wzbić się i o niczym nie myśleć. Zobaczyć, jak świat wygląda z góry.
Wyobraża sobie, że pilotowanie samolotu jest jak życie: cały czas musisz uważać na to, co robisz, gdzie lecisz. A ja jestem pilotem w własnego życia. Od dziecka - mówi.
Życie w domu dziecka nie kojarzy jej się ze smutnym wyborem, tam ma prawdziwą rodzinę.
- Ludzie myślą, że jesteśmy inni, gorsi, ale tak nie jest. Dom Dziecka jest moim prawdziwym domem. Zawsze mogę liczyć na wychowawców, przyjaciół, których tam poznałam - mówi Katarzyna. Przyznaje, że kiedy już będzie musiała opuścić dom dziecka, to nie zamieszka sama. Bo do szczęścia potrzebni jej są inni ludzie.
- Przyjaciele są dla mnie jak akumulatory, jestem pełna życia, energii, ale bez nich nie byłabym sobą - mówi Kasia.