Katarzyna Glinka: gram w komediach i marzę, żeby kiedyś zagrać w horrorze
Katarzyna Glinka podbija serca widzów urodą i poczuciem humoru. Nam mówi o nowym filmie, pozowaniu do „Playboya” i o tym, że zamiast chodzić na eventy, woli pobawić się z synem.
Właśnie oglądamy Panią w filmie „Na układy nie ma rady”. To kolejna komedia w Pani dorobku. Co sprawiło, że specjalizuje się Pani w tym gatunku?
Tak postrzegają mnie reżyserzy. Nie ukrywam jednak, że to gatunek, który bardzo lubię, mimo że jest najtrudniejszy do grania. Dużo trudniej widza rozśmieszyć, niż doprowadzić do łez. Stąd taki wybór. Cóż - do komedii trzeba mieć jakieś predyspozycje. Zawsze mam w pamięci Jana Kobuszewskiego - to właśnie przykład aktora, który ma niewymuszoną umiejętność rozśmieszania widzów.
„Na układy nie ma rady” pokazuje, że choć potrafi Pani bawić na ekranie, to zachowuje jednak przy tym kobiecy wdzięk i urok. Jak to się robi?
Miło, że Pan tak mówi. Ale to prawda: zawsze staram się nie przekroczyć granicy między żartem a wygłupem, żeby nie docisnąć dowcipu za bardzo, być śmiesznym a nie ośmieszyć się. Jest to trudne zwłaszcza w kinie. Dużo bowiem zależy od reżysera, który prowadzi aktora.
Inaczej gra się komedię w teatrze a inaczej w kinie?
Tak. W teatrze można pozwolić sobie na bardziej ekspresyjne granie - szeroki gest czy głośniejsze wypowiadanie kwestii. Widz jest bowiem dalej od aktora niż w kinie, gdzie kamera pokazuje go bardzo blisko.
Pani bohaterka z „Na układy nie ma rady” jest typową zołzą. A jednak budzi naszą sympatię. Trudno było uzyskać taki efekt?
W dalszej części tekstu poznasz aktorskie marzenia Katarzyny Glinki i dowiesz się, dlaczego nie chce już być celebrytką.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień