Katowice 1939: zagadka ulicy 3 Maja. Kim byli ci ludzie? Część II
4 września 1939 roku, po zajęciu Katowic przez Wehrmacht, ulicą 3 Maja Niemcy powiedli na stracenie co najmniej kilkadziesiąt osób. Rozstrzeliwali tych ludzi w podwórzu kamienicy na rogu ulicy Zamkowej i rynku. Tego dnia ulicę 3 Maja przemierzyło przynajmniej kilka grup skazańców pod eskortą uzbrojonych strażników. Jedną z nich sfotografowano...
Poza jednym zdjęciem u wylotu ulicy 3 Maja na rynek, pozostałe wykonane zostały pomiędzy ulicami Słowackiego i Stawową, gdy czoło pochodu śmierci znajdowało się niemal na wysokości obecnej Galerii Katowickiej. W ciągu kilku chwil powstały trzy zdjęcia (w każdym razie o tylu z nich wiemy). Dwa zrobiono z góry, z piętra kamienicy przy 3 Maja 21. Widać na nim grupę skazańców, jak oddala się w kierunku rynku. Trzecie wykonano na ulicy i przedstawia większość tej samej grupy z bliska.
Przynajmniej jedno ze zdjęć z piętra znane jest już od 1939 roku. Według większości świadectw, jeszcze przed końcem września ktoś podrzucił je kilku rodzinom ofiar rozstrzelań. Co dziwne, zdarzało się, że fotografię otrzymywały rodziny osób, których albo wśród skazańców na zdjęciu nie ma, albo ich dokładna identyfikacja nie jest możliwa. Tak właśnie okazało się w przypadku zamordowanego 4 września 1939 r. Aleksandra Rzeszótko. Wiceprokurator Zygmunt Brzycki z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich okazał przesłuchiwanej w 1970 roku córce zamordowanego, Aleksandrze Goszyk, fotografię skazańców u wylotu 3 Maja. „Świadek oświadcza - czytamy w protokole - iż sądziła, że na zdjęciu, które jest zrobione z dachu (chodzi tu o zdjęcie z piętra - przyp. T.B.) uważała, iż ojciec idzie jako trzeci. Natomiast w porównaniu ze zdjęciem, na którym widnieje tablica firmowa »CZERNY«, osoba trzecia jest za młoda i nie jest jej ojcem. W konkluzji nie rozpoznaje swego ojca, względnie przypuszcza, że mógł być w innej grupie albo idzie w tyle i jest ciężko rozpoznać”. Trudno powiedzieć, dlaczego przesłuchujący Aleksandrę Goszyk nie przedstawił jej znanej już wówczas fotografii wykonanej w pobliżu 3 Maja 21. Widoczna na nim postać wąsatego mężczyzny w garniturze i pod krawatem przypomina Aleksandra Rzeszótkę. Jednak archiwalne zdjęcie, z którym porównujemy jego wygląd, pochodzi z 1929 roku, a więc jest o 10 lat wcześniejsze. Niestety, nie wystarczy, by dać nam pewność, iż to Rzeszótko jest człowiekiem na fotografii z ulicy 3 Maja.
Los Renców
W 1939 roku fotografię otrzymały także rodziny Franciszka Feigego oraz Nikodema i Józefa Renców. Spośród tych trzech osób na zdjęciu z piętra zidentyfikować można (po porównaniu go z fotografią u wylotu 3 Maja) tylko Nikodema Renca. Jego syna, również rozstrzelanego tego dnia, być może wcale w tej grupie nie ma. Jest to o tyle dziwne, że Marii Noras, córce Nikodema Renca, opowiadano później, że ojciec tuż przed egzekucją w podwórzu na Zamkowej starał się uprosić oprawców, by oszczędzili życie jego syna. Prośby nie zdały się na nic, Niemcy zamordowali obydwu. Zwłoki przewieziono jednak w różne miejsca: ciało Nikodema do kostnicy na ulicy Raciborskiej bądź Kozielskiej, Józefa zaś do kostnicy na Francuskiej. Oczywiście mógł o tym zadecydować przypadek. Na zdjęciach z 3 Maja nie można też rozpoznać Franciszka Feigego. Ale Niemcy na pewno rozstrzelali go na Zamkowej. Jego ciało rozpoznał w kostnicy szpitala przy ulicy Raciborskiej lekarz Mieczysław Grabowski.
Czyżby już 4 września 1939 w Katowicach działała polska konspiracja? Jaka? Zobacz wideo:
Gehenna aptekarza
Na fotografii przed kamienicą przy 3 Maja 21 Nikodema Renca nie ma w ogóle, bo znalazł się poza kadrem, podobnie jak i idący tuż obok niego przywódca konwojentów. Czy fotograf spóźnił się ze zrobieniem zdjęcia, czy też nie chciał, by herszt strażników widział, że je robi, czy wreszcie były i inne fotografie, których nie znamy - tego być może nie dowiemy się już nigdy. W każdym razie na tej ujawnionej w 1957 roku (wtedy to wydrukowały ją „Trybuna Robotnicza” i „Panorama”) jako pierwszy z lewej widoczny jest człowiek, co do tożsamości którego nie ma cienia wątpliwości: to Edmund Baranowski, aptekarz z Hajduk Wielkich (dzisiejszego Chorzowa Batorego). Jak relacjonowała ówczesna niemiecka prasa, ostrzeliwał się tam i został schwytany, po czym zabrano go do Katowic „gdzie dosięgła go kara”. Opis finału jego gehenny zawiera zeznanie Antoniego Strugały: „Widziałem, jak jeden z hitlerowców posiadający na ręku żelazne pierścienie, kastety, bił jakiegoś mężczyznę, o którym mówiono, że jest aptekarzem z Kochłowic. Nazwiska bitego mężczyzny nie znam. (…) Widziałem również, jak trzech hitlerowców podniosło z ziemi ciężko pobitego tego aptekarza z Kochłowic i jeden z nich zastrzelił go z pistoletu maszynowego”. Mimo iż mowa jest o Kochłowicach, chodzić tu musi o Baranowskiego, aptekarza z pobliskich przecież Hajduk. Nawiasem mówiąc Edmund Baranowski ma dziś dwa nagrobki. Jeden przy pomniku na cmentarzu w Katowicach-Panewnikach, który znajduje się w pobliżu najbardziej prawdopodobnego miejsca jego pochówku w 1939 roku, a także drugi, rodzinny, na cmentarzu w Chorzowie Batorym.
Nie jest podobny
Kolejne z osób na zdjęciu są najczęściej identyfikowane jako chorzowscy harcerze, Władysław Pierończyk i Leon Łukaszewski. Jednak czy możemy być co do tego pewni? Okazuje się, że nie. Wręcz przeciwnie, identyfikacja taka budzi niestety poważne wątpliwości. Według czołowej znawczyni historii śląskiego harcerstwa, prof. Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, Pierończyka w 1957 roku rozpoznała jego matka na owym zdjęciu w „Panoramie”. Tak też zidentyfikował człowieka za Baranowskim Jan Bolesław Warcholik, dawny dowódca grupy powstańców i harcerzy, do której w 1939 roku należał Pierończyk. „Rozpoznałem go po wojnie na jednym ze zdjęć w prowadzonej grupie na rozstrzelanie” - napisał w swoich wspomnieniach z walk 1939 roku. Warcholik zamieścił w nich także fotografię z ulicy, na której pierwsze trzy osoby określił jako „Baranowski Edmund aptekarz z Chorzowa, Pierończyk Władysław harcerz z Chorzowa, Łukaszewski S. harcerz”. Są jednak relacje zaprzeczające takiej identyfikacji osoby - a właściwie osób - idących za Baranowskim. Wśród akt śledztwa IPN w sprawie niemieckich zbrodni wojennych w Katowicach we wrześniu 1939 roku znajduje się zeznanie Stefana Balwierza z Dąbrowy Górniczej, również harcerza oraz członka oddziału Warcholika. W zeznaniu tym czytamy: „Po wojnie dowiedziałem się, że Pierończyka złapano i rozstrzelano. Ten na zdjęciu nie jest podobny do tego, którego pamiętam”.
Paradoksalnie też (bo stanowczo nie to miał na celu świadek) przeciwko identyfikacji osób z fotografii jako Pierończyka i Łukaszewskiego świadczy zeznanie matki tego ostatniego z 1967 roku.
Łukaszewski wrócił
Tę relację Franciszki Łukaszewskiej warto przytoczyć w obszerniejszych fragmentach: „Dnia 5 września 1939 r. syn Leon został zabrany przez freikorzystów Lazika, Kokoszkę i Kozielskiego - imion ich nie pamiętam. Po drodze wymienieni bili syna, co widziała Stawińska, zam. w Chorzowie przy ul. Koszarowej i opowiadała mi, że był cały pokrwawiony. Freikorzyści oskarżyli mojego syna, że należał do »Młodej Polski« i że strzelał do niemieckiego wojska”. Ostatecznie uwięziony Łukaszewski trafił w ręce gestapo. Był zgubiony, matka bez skutku zabiegała o jego zwolnienie. „Od tego czasu syna już nie widziałam - kontynuuje Franciszka Łukaszewska. - Około 5 lat wstecz, przyszedł do mego mieszkania nieznany mężczyzna, ani nie chciał powiedzieć, jak się nazywa i przyniósł mi fotografię, mówiąc mi, że na tej fotografii znajduje się mój syn Leon. Ja rozpoznaję. Ja rozpoznaję, że trzeci za aptekarzem idzie mój syn w koszuli, lewą nogę ma bosą, a przed nim idzie harcerz Pierończyk. Pierończykowa mówiła mi, że widziała, jak jej syna razem z moim synem prowadzili”.
Jeżeli - a tak przecież literalnie podaje Franciszka Łukaszewska - syn jej został zatrzymany 5 września, to nie mógł on być człowiekiem rozstrzelanym dzień wcześniej w Katowicach. Jeżeli hitlerowcy prowadzili go wraz z Władysławem Pierończykiem - to nie miało to miejsca 4 września.
Nie jest to jedyne źródło, z którego wynika, że Leon Łukaszewski nie zginął 4 września 1939. Istnieje relacja mówiąca, że stało się to znacznie później. Jan Malota z Chorzowa zeznał w 1967 r.: „Wiadomo mi jest, że bracia Leon Łukaszewski, ur. w 1922 r. lub w 1923 r. i Tadeusz Łukaszewski ur. w 1923 lub 1924 r. brali czynny udział w obronie Chorzowa. Leon Łukaszewski wrócił do domu po zajęciu terenów Śląska i w październiku 1939 r. został przez gestapo aresztowany i rozstrzelany w Chorzowie, natomiast Tadeusz Łukaszewski aresztowany równocześnie z bratem po przeprowadzonym śledztwie przez Gestapo został wywieziony do obozu w Buchenwaldzie, z którego po wojnie powrócił i zmarł w 1966 roku”.
Harcerz Bytomski
Także więc i trzecim mężczyzną na zdjęciu z ulicy może być ktoś zupełnie inny. W rodzinie Bytomskich po dziś dzień żywa jest tradycja, według której człowiek ten to Augustyn Bytomski, harcerz z Hajduk Wielkich. Niemcy mieli schwytać go z lornetką, co przesądziło o jego dalszym losie. O tym, że to Augustyn znalazł się na słynnej fotografii, opowiedział kiedyś reporterom tygodnika „Panorama” jego brat Alojzy Bytomski: „Tuż za Baranowskim kroczy z podniesionymi rękami mój młodszy brat, Augustyn. Cała rodzina uciekła na wschód Polski, gdy wybuchła wojna, a on pozostał, by walczyć. Dopiero po latach z »Panoramy« dowiedzieliśmy się, w jakich okolicznościach zginął. Został rozstrzelany wraz z innymi cywilnymi obrońcami ziemi śląskiej przy ulicy Zamkowej w Katowicach”.
Aleksander Bytomski, bratanek Augustyna, wyjaśnia jednak, iż chodzi tu dopiero o kolejną, trzecią na zdjęciu osobę. Ostatnimi czasy jest ona na ogół identyfikowana jako Leon Łukaszewski. Ale nie zawsze tak było. Według opisu zdjęcia zamieszczonego w 1957 roku w „Trybunie Robotniczej”, to „harcerz Bytomski z Hajduk”. W cennej, niezwykle rzetelnej, a trudno dostępnej, na zaginionych dziś już w znacznej mierze materiałach opartej pracy Daniela Janiszewskiego „Katowice w pierwszych dniach września 1939 r.” człowiek ten podpisany został jako Augustyn Bytomski. Co więcej, mężczyzna ze zdjęcia rzeczywiście przypomina Augustyna Bytomskiego na zachowanej w rodzinnym archiwum Bytomskich fotografii. Z kolei historyk Andrzej Szefer w swej książce „Miejsca straceń ludności cywilnej województwa katowickiego 1939-1945” wśród rozstrzelanych w okolicy rynku i ulicy Zamkowej wymienił urodzonego w 1920 roku J. Bytomskiego, który miał być uczniem i harcerzem z Katowic.
Największa z tajemnic
Jak już wspomniano, trudno rozstrzygnąć, czy kolejna osoba na fotografii to Aleksander Rzeszótko. O dwóch następnych wiadomo zaś jeszcze mniej. Jeżeli prawdą jest, że Józefa Renca Niemcy rozstrzelali niemal jednocześnie z ojcem, nieznanym mężczyzną przedostatnim w grupie mógł być właśnie on. Ale jest to jedyna, w dodatku wątła poszlaka. Józefa Renca nie sposób rozpoznać na żadnym ze znanych zdjęć, zaś na miejsce egzekucji mógł zostać doprowadzony w innej, nieco wcześniejszej bądź późniejszej grupie więźniów. A już bardzo, bardzo niewiele powiedzieć można o idącej z tyłu grupy skazańców kobiecie. Kim była? Niewysoka, w sukni z dekoltem, chyba kraciastej lub w groszki, w lekkich pantoflach, twarz niestety niewidoczna. Obok tożsamości fotografów to chyba największa z tajemnic pamiętnych zdjęć.