Kazimierzowo zamiast Mucznego. Kto o tym pamięta?
40 lat temu władza zrobiła rewolucję na mapach południowo-wschodniej Polski. Nowe nazwy nadano 120 miejscowościom. Przetrwały tylko cztery lata.
9 sierpnia 1977 roku minister administracji, gospodarki terenowej i ochrony środowiska wydał zarządzenie w sprawie zmiany nazw niektórych miejscowości w województwach południowo-wschodniej Polsce.
Najwięcej przemianowano w ówczesnym województwie krośnieńskim (65 miejscowości) i przemyskim (50). Zarządzeniem objętych zostało także kilka miejscowości w województwie rzeszowskim, tarnobrzeskim i nowosądeckim.
Rewolucja w nazewnictwie odbiła się przede wszystkim na Bieszczadach. Dziesiątki historycznych nazw wsi i osad przestało istnieć.
Berezka stała się Brzózką, Chrewt - Przystanią, Dwernik - Przełomem, Kulaszne - Międzygórzem, Smerek - Świerkowem, Uherce Mineralne - Nową Wsią, Tworylne - Słoneczną, Wołosate - Roztoką, Weremień - Podegrodziem, Wańkowa - Jankową, Ulucz - Łąką, Werlas - Międzylesiem, Procisne - Przesmykiem.
- Nie było gminy, w której ostałyby się wszystkie dotychczasowe nazwy, niezależnie od tego, czy ktoś w tych mieszkał, czy były tylko miejscami na mapie - wspomina Krzysztof Potaczała, autor książki "Bieszczady w PRL-u".
Szokującą decyzję władze PRL podjęły bez konsultacji z mieszkańcami. A powodem nazewniczej rewolucji była niechęć osobistości z partyjnego świecznika do wszystkiego, co miało zabarwienie inne niż polskie. Wschodni pas wzdłuż granicy z ZSRR usiany był wioskami o brzmieniu ruskim, wołoskim czy tatarskim. Wszystkie one musiały zostać przemianowane i tak też się stało.
Istniejące od wieków Muczne przechrzczono na Kazimierzowo - jak mówiono, by uhonorować pewnego słynnego pułkownika, który organizował w Bieszczadach polowania dla dygnitarzy. Rabe koło Baligrodu postanowiono przemianować na Karolów (akurat przypadła rocznica śmierci Świerczewskiego). Hulskie - na Stanisławów.
Akcję pamięta Ryszard Denisiuk, znany bieszczadnik z Cisnej.
- Niechętnie wracam do tamtych czasów - wspomina. - Władza zrobiła co chciała, nie licząc się z kosztami zmian ani ze zdaniem ludzi, choć ci, i chwała im za to, z absurdem się nie pogodzili.
Operacja pociągnęła za sobą konieczność wymiany setek tablic drogowych, szyldów, pieczątek, dokumentów.
- Mieszkańców krew zalewała. Bo jakiś towarzysz chciał błysnąć intelektem, komuś się podlizać, zapisać w historii i wpadł na „genialny” pomysł wyeliminowania dziesiątek pięknych nazw. Ale ludzie i tak ich nadal używali
- przyznaje Denisiuk.
Edward Marszałek (leśnik, ratownik GOPR i przewodnik beskidzki) był w tamtych latach uczniem technikum w Lesku, odbywał staż w leśnictwie Sokoliki w Nadleśnictwie Stuposiany, przemianowanym na Łukasiewicze. Jak wspomina, ani miejscowi, ani turyści nie zaakceptowali narzuconych przez władzę nazw. I przytacza anegdotę o turyście, który chciał kupić w autobusie bilet do Stuposian.
- Kierowca pouczył go, że nie ma Stuposian, są Łukasiewicze. "To daj pan do Łukasiewiczów, a ja wysiądę w Stuposianach" - odpowiedział turysta.
Łukasiewicze, Kazimierzowo i inne sztuczne twory nigdy się nie przyjęły.
- Nazwy w Bieszczadach mają walor historyczno-kulturowy - podkreśla Edward Marszałek. - To przekaz o dziejach tego regionu, o pierwszych osadnikach na tych ziemiach, którzy przemieszczając się przez nie, pozostawiali ślady także w nazewnictwie. Nie można ich niszczyć.
W przywrócenie dawnych nazw zaangażowały się te z środowiska naukowe i przewodnickie, był to też postulat protestów lat 80. Wróciły w kwietniu 1981 roku. Tych, które usiłowano wprowadzić, nikt już dziś nie pamięta.