Kiedy na kartki kupowało się niemal wszystko, nawet zapałki i sól
Zbliża się 1 maja, a wraz z nim wracają wspomnienia z PRL-u, o kartkach, talonach, „Peweksie”, saturatorach, kolejkach i pochodach.
Najwięcej absurdów PRL-u wiąże się z handlem. Dziś trudno uwierzyć, że jeszcze blisko 30 lat temu wiele artykułów kupowało się na kartki. System kartkowy zaczął funkcjonować z nadejściem nowej władzy. Był kontynuacją tego, który podczas okupacji wprowadzili Niemcy. Bez kartek nie kupiło się chleba, mąki, kaszy, kartofli, warzyw, mięsa, tłuszczy, cukru, a nawet soli, octu i zapałek. Kartki zniesiono w 1949 r. Ale powrócono do nich już po dwóch latach, w sierpniu 1951 r. Tłumaczono, że w związku z trudną sytuacją rynkowa trzeba wprowadzić kartki na mięso, tłuszcze wieprzowe i przetwory mięsne. Od grudnia tego roku bez kartek nie kupiło się też masła i innych tłuszczów roślinnych, a od 1952 r. także mydła, środków piorących, cukru i słodyczy. Ale nie trwało to długo. 1 stycznia 1953 r. kartki zniesiono i jednocześnie podniesiono znacznie ceny towarów, które były nimi objęte.
Przez kolejne 23 lata Polska była krajem w którym kartki nie obowiązywały. Aż nadeszło lato 1976 r. Wtedy wprowadzono kartki na cukier.- Informacja o tym, że mają być wprowadzone kartki na cukier rozeszła się przed ich wprowadzeniem - wspomina 78-letnia dziś Józefa Pawlak, emerytowana pracownica łódzkiego „Unionteksu”. - W sklepach ustawiały się wielkie kolejki po cukier. Miałam znajomą w jednym ze sklepów. Dzięki temu udało mi się kupić 20-kilogramowy worek cukru. Byłam bardzo szczęśliwa!
Pani Józefa nie przypuszczała wtedy, że za kilka lat na kartki będzie kupować nie tylko cukier. 28 lutego 1981 r. wprowadzono kartki na mięso. Dwa miesiące później, 30 kwietnia, nie kupiło się już bez nich przetworów mięsnych, masła, mąki, ryżu, kaszy. Od września 1981 r. system kartkowy objął mydło, proszek do prania i papier toaletowy. A po wprowadzeniu stanu wojennego na kartki kupowało się też czekoladę, alkohol, papierosy, buty i benzynę.
Pracownik umysłowy mógł liczyć w na 2,5 kg „kartkowego” mięsa miesięcznie. Kto pracował fizycznie mógł kupić na kartki 4 kg mięsa. Tyle samo „dostawały” dzieci. Pół litra wódki można było wymienić na butelkę importowanego wina. Ale już „wino marki wino”, nazywane też „patykiem pisane” kupiło się bez kartek. Choć nie było dostępne w ciągłej sprzedaży. Na kartki „dostawało” się też 30 litrów benzyny do fiata 126 (na miesiąc).
- Z benzyną sobie radziliśmy - opowiada Janusz Krakowiak, emerytowany księgowy. - Wystarczyło mieć znajomego zawodowego kierowcę. Oni mieli nadmiar benzyny. Umiejętnie wyliczali jej zużycie, to znaczy część sprzedawali na lewo.
Kwitł też handel zamienny. Na kartki każdy dorosły obywatel dostawał 15 paczek papierosów na miesiąc. Nawet ten, który nie palił. Nic więc dziwnego, że nałogowi palacze gotowi byli oddać za paczkę papierosów niemal wszystko, z mięsem i czekoladą włącznie. - Oczywiście chodziło o wymianę kartkami - wyjaśnia Janusz Krakowiak. - A jeśli chodzi o czekoladę, to nazywano ją tak na wyrost. Z prawdziwą czekoladą nie miała wiele wspólnego. Był to tzw. wyrób czekoladopodobny. Wtedy wyroby te smakowały, jak najlepsze szwajcarskie czekolady. Dziś pewnie nikt nie wziąłby ich do ust.
W latach 80. XX w. dochodziło wielu paradoksów. Żeby kupić pieluchy lub mleko w proszku trzeba było pokazać książeczkę zdrowia dziecka. Dodatkową rolkę papieru toaletowego „zdobyło się” po okazaniu kwitu potwierdzającego, że sprzedało się kilogram makulatury. System kartkowy zniesiono w Polsce dopiero 31 sierpnia 1989 r.
W PRL-u były też wielkie kłopoty z zakupem telewizorów, lodówek i pralek. Łódzkie domy handlowe „Central” i „Universal” należały do najlepiej zaopatrzonych w kraju. Kupiło się tam nie tylko produkty gospodarstwa domowego, sprzęt elektroniczny, ale też rajtuzy i mydełko o zapachu zielonego jabłuszka. Nic więc dziwnego że do Łodzi na zakupy przyjeżdżały wycieczki autokarowe z całej Polski.
Obowiązywała polityka nakazowo-rozdzielcza, ale ówczesnemu prezesowi „Centralu” Lechowi Sosnowskiemu udawało się wyjść poza rozdzielnik i załatwiać więcej towaru niż ten, który „Centralowi” przysługiwał. Szefowie innych dużych sklepów mieli o to pretensje. Prezes Sosnowski szukał dostawców za granicą. W „Centralu” można było kupić radzieckie telewizory i szampan, enerdowskie zegarki, chałwę, czekoladę z orzechami, mydła i szampony. W innych sklepach był to towar deficytowy. Ale nawet w „Centralu” te artykuły kupowało się nie bez kłopotu. Każdy dzień domu handlowego rozpoczynał się podobnie. Gdy o godz. 8 otwierano drzwi sklepu, był pisk, krzyk, przepychania. W kolejnej dekadzie PRL-u, czyli latach 80. XX w. pojawiły listy kolejkowe. Ich przewodniczący skrupulatnie odliczali kolejność, a gdy dostarczono zbyt mało pralek lub telewizorów, to żądali od kierownika stoiska informacji jak wielka była dostawa. Nie mogła zniknąć ani jedna sztuka.
Gdy nadeszła dostawa z płaszczami damskimi, tzw. prochowcami, też znikały natychmiast. Nikt nie pytał o rozmiar. Nie ważne było czy to pierwszy, czy trzeci gatunek. Nie było też reklamacji. Trzeba jednak pamiętać, że często te wszystkie artykuły kupowali handlarze. Płaszcze i bluzki trafiały potem na bazary.