Kiedy wreszcie skończy się to fatum?
Nieciecz. Po pożarze naraz włączyła się pozytywka. Czy to był znak od zmarłego niedawno ojca, którego Anna poprosiła o pomoc, bo już nie wiedziała, co ma zrobić? Dziś ta pomoc płynie od ludzi z całego regionu
Nieciecz w gminie Nowe Miasteczko. Dom numer 33. Na górze po prawej mieszkanie brata, który pracuje za granicą, zajmuje Tomasz Kosidło z Renatą i dziesięciorgiem dzieci. Po lewej na parterze i na piętrze mieszka jego siostra Anna Wesołowska z rodziną. A na dole Regina, mama Tomasza i Anny. Półtora miesiąca temu straciła męża.
Piątek, 2 września
W nocy z czwartku na piątek Tomaszowi śni się ojciec, chyba pierwszy raz od czasu pogrzebu. Ale Tomek, jak to mężczyzna, nie przywiązuje uwagi, czy tato coś mówił. Swój sen zapamiętała za to Regina. Jej świętej pamięci mąż Michał wprawdzie nic nie powiedział, tylko dziwnie wyglądał. Na sobie miał tylko spodnie.
Rano dzieci idą do szkoły, pierwszy raz z plecakami. Mama Renata wcześniej kupiła wszystko. Po południu ostatnie sprawunki przed przyjęciem ślubnym. Termin był zaplanowany, kiedy Michał żył. Zależało mu na tym, aby dzieci po bożemu żyły, więc po pogrzebie rodzina stwierdziła, że nie będzie odwoływała uroczystości. Tym bardziej że jeszcze chciała ochrzcić pięcioro dzieci.
Po godzinie 18 wszyscy krzątają się koło domu. Na podwórku jeden tłucze kotlety, drugi kroi marchewkę do sałatki. Anna idzie z garnkiem kapusty. Nagle krzyk. Sąsiad widzi czarny dym z dachu. - Dobrze, że wejście na poddasze było wtedy otwarte. Gdyby się tliło wieczorem, a pożar wybuchłby w nocy, zginęlibyśmy wszyscy - stwierdza Tomasz. - Najbardziej bałam się o gaz. W nerwach nie wiedziałam, gdzie mam klucz, żeby instalację odłączyć - dodaje Anna. Przy budynku, od strony zajmowanej przez Tomasza, stało dziewięć butli z gazem. - Nie wiem, jaka adrenalina była w chłopakach. Chwytali po dwie butle i biegli z nimi jak najdalej od domu, żeby nie wybuchły - opowiada Renata.
Już po akcji gaśniczej Anna wchodzi do domu. Na głos zwraca się do nieżyjącego ojca, żeby pomógł, bo nie wiedzą, co teraz robić. Pierwsza odwraca się starsza córka, mówi, że pozytywka gra. Anna też się odwraca. Gra pozytywka w starej papierośnicy, której nikt od dawna nie włączał, nikt nie nakręcał. To stara papierośnica. Michał całe życie bardzo dużo palił...
Sobota, 3 września
Rano Tomasz widzi w zgliszczach strzępy ślubnego garnituru. Ocalał tylko pasek. Do ślubu idzie w spodniach, w których gasił pożar. Koszulę daje sąsiad. Kwiaciarka nie bierze pieniędzy, gdy się dowiaduje, dla kogo zrobiła ślubny bukiet. W kościele ksiądz podkreśla, jak to dobrze, że wszyscy żyją. Na tacę nie zbiera. Na przyjęciu pod namiotem pożyczonym od rady sołeciej ktoś cichutko włącza muzykę. Dzieci nie chcą jeść. Mateusz pyta mamę, dlaczego to się stało. Nikt z dorosłych nie potrafi odpowiedzieć.
Woda z akcji gaśniczej zalała pomieszczenia. Nadzór budowlany zakazuje rodzinom Kosidłów i Wesołowskich wchodzenia na piętro. Gliniane stropy wchłonęły wodę, jakby były z gąbki. Noc po ślubie młoda para spędza w domu obok, w którym od dawna nikt nie mieszka - udostępnił go wujek. Nie ma tam prądu. Dzieci śpią u sąsiadów. Burmistrz proponuje miejsce w domu gościnnym w Miłakowie i apeluje do przedsiębiorców o materiały budowlane. Daje numer komórki. Reaguje na każdy sygnał.
Niedziela, 4 września
Mimo zamkniętych w samochodzie szyb czuję drażniący zapach dymu, którego nie widać na zewnątrz. Wieś jeszcze śpi. Po pustej ulicy wiatr niesie nadpalone kartki ze szkolnych zeszytów. Niezapisane, dopiero trzy dni wcześniej zaczął się rok szkolny. Z podwórka obok słychać, jak kury domagają się jedzenia. To reakcja na obecność gospodarza, który wyszedł do obrządku.
- Jak miałem nie widzieć? To był taki czarny dym - wspomina sąsiad Władysław, którego pytam, czy widział ten dramat. - Od razu pobiegłem po węże strażackie, redukcję, złączki. Chłopaki też lecieli z wężami. Wszyscy do hydrantu, który jest naprzeciwko tego domu, a ten kręcił się w kółko.
Chwilę później Anna opowiada mi, jak to było w ten straszny piątek. - Gdybym tam chwilę wcześniej nie była, to bym nie mówiła, a ja tam byłam. Nie było żadnego dymu, żadnego zapachu. Na poddaszu nie ma instalacji - pokazuje ogromne zniszczenia w swoim mieszkaniu. Przez dziury w suficie w pokojach, i dalej przez zniszczony dach, widać niebieską plandekę, którą przywiozła Danuta Wojtasik, burmistrz Nowego Miasteczka.
Przed domem góry nadpalonych rzeczy, zniszczone nowe talerze, spalone puszki z jedzeniem, słoiki z przetworami.
Zniszczone dyplomy uznania, przyznane dzieciom przez nauczycieli, Tomasz poskładał w jedno miejsce, bo rozsypały się wokół domu. Przez lata gromadziła je Renata. Wierzyła, że jak dzieci będą dorosłe i założą swoje rodziny, to im wtedy przypomni, jakie były zdolne i jakie miały osiągnięcia. - Najbardziej to mi żal tego świadectwa z czerwonym paskiem, które dostał Paweł. Tak się nim chwalił, tak się cieszył... - wzdycha mama. Paweł ma 15 lat. Nie słyszy. Uczy się w Ośrodku dla Dzieci z Wadami Słuchu i Mowy w Żarach.
Poniedziałek, 5 września
Po artykule w „Gazecie Lubuskiej” rusza pomoc. Dzwonią ludzie z Wrocławia, Gorzowa, Zielonej Góry. Sąsiedzi przynoszą ubrania. Nauczyciele zapewniają, że pomogą zebrać zeszyty i przybory szkolne. Ktoś SMS-em prosi o adres, bo chce wysłać paczkę z ubraniami. Ktoś przekazuje sofę. Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej przygotowała wyprawki szkolne dla dzieci i ofiarowała żywność. Anna wszystko zapisuje, bo wiele osób nie ma możliwości trans-portu. Liczy, że znajdą się kierowcy, którzy mogliby przewieźć rzeczy po drodze, jeśli tylko będą tędy jechali. Rodziny za naszym pośrednictwem dziękują wszystkim, którzy chcą pomóc, i proszą o materiały budowlane. 10-letni Kuba najbardziej żałuje swoich fajnych bluz. Miał z rekinem, Realem Madryt i Robertem Lewandowskim.
To niejedyna tragedia, która dotknęła rodzinę. Całkiem niedawno były partner siostry Renaty zastrzelił jej dwoje dzieci i popełnił samobójstwo. - Czy nad nami jest jakieś fatum? Kiedy to się skończy? - pyta kobieta.
Wtorek, 6 września
Kiedy przyjeżdżam, na miejscu są już panie z Ośrodka Pomocy Społecznej z Nowego Miasteczka. Przysłuchuję się rozmowie, która zmierza do oszacowania, ile pieniędzy rodzina mogła zaoszczędzić z programu 500+. - Kupowaliśmy co miesiąc po trochu materiały budowlane, różny sprzęt, żeby móc zacząć remont starej świetlicy, którą kupiliśmy, żeby zaadaptować na dom - wyjaśnia Tomasz. - Wszystko przepadło.
Renata wymienia ubrania, buty i inne rzeczy, które trzeba było kupować dla dziesięciorga dzieci. - Mieliśmy odkładać całe przyznane pieniądze, a jeść tynk? - pyta.
Renata Rudnik, kierowniczka OPS, dziwi się, że firma cateringowa chce dowozić rodzinie za darmo obiady, skoro obiady są dla dzieci w szkole. Dopytuje kobietę, dlaczego nie może gotować. Chwilę później rozmawiamy na boku. Pytam o powody zdziwienia i czy rodzina nie potrzebuje tej pomocy. - Oczywiście my też będziemy pomagać. Rodzina potrzebuje tej pomocy, ale nie wyręczania - zaznacza kierowniczka.
Regina wyjaśnia swój sen. - Pewnie mąż chciał powiedzieć, że góra będzie zniszczona, ale zachowa się dół - podejrzewa wdowa. Teraz jej syn od nowa zbiera materiały na dom. Trzeba też remontować dach nad mieszkaniami Anny i jej rodziny oraz Reginy. Czy się uda? We śnie odpowiedzi nie było...