Kołtuny zadawały czarownice. Odważny profesor Dietl sięga po nożyce
Lubimy, kiedy o nas mówią gdzieś w dalekim świecie, chociaż tak po prawdzie w niewielu językach można znaleźć odwołanie do Polski lub polskości.
Nie bardzo też wiadomo, czy cieszyć się z nich, czy też odwrotnie - martwić się z ich powodu. Dlaczego Katalończyków nazywano w Hiszpanii Polacos? Bóg jeden wie, więc na wszelki wypadek bądźmy dumni z tego określenia - wszak Katalończycy dzielnie walczyli o swoją niepodległość, ale z mniejszym niż my powodzeniem. Zresztą ciągle nie zrezygnowali z myśli o pełnej niezależności...
A słynne francuskie powiedzenie „pijany jak Polak”? Sprytnie - ale czy prawdziwie? - interpretujemy je na własną korzyść, przytaczając anegdotę o Napoleonie, który do swoich rodaków miał powiedzieć „Bądźcie pijani jak Polacy”. Miało chodzić o to, iż francuscy żołnierze schlali się jak les cochons, nasi natomiast, też zalani w pestkę, zachowali dziarskość i bojowy animusz.
Tak na dobrą sprawę w klasyce znalazł się jeden polski, bardzo smakowity akcent - kalafiory, szparagi, fasolka szparagowa podawane po polsku, á la polonaise. Z zasmażoną na maśle tartą bułeczką.
Jednak w medycynie wyróżniamy się dość paskudnie - nazwą plica polonica, polska fryzura, czyli po prostu kołtun.
Chociaż ta obrzydliwa przypadłość kojarzy się nam z bardzo odległymi czasami, Bohdan Baranowski, badając ludową demonologię w okolicach Łodzi, jeszcze w 1959 roku zapisał taką wypowiedź:
Jak cię czarownica opaskudzi, to ci się kołtuny na głowie pozwijają, a obcinać nie wolno było, bo można było oślipnąć; tylko haczyk upalali na czerwono i ręką do kołtuna nie dotknęli, tylko nieznacznie dotykali haczykiem i upalili, bo jakby nożyczkami obciąć, toby poskręcało.
Rozmówca profesora Baranowskiego mógł pamiętać ludzi dotkniętych kołtunem. Jeszcze tuż przed I wojną światową widywało się ich po wsiach w tamtych okolicach, ba, nawet w samej Łodzi, wśród przybyłych ze wsi robotników. I ciągle głęboko wierzono, iż obcięcie tej ogromnej, cuchnącej czapy sfilcowanych włosów grozi poważnymi konsekwencjami, przede wszystkim ślepotą.
Pielgrzymowano więc do świętych miejsc, kropiono głowy wywarem z barwinku, upalono włosy, obcinano rozżarzonym lub polanym wodą święconą sierpem. Być może pamiętano jeszcze ślepca, wędrownego śpiewaka, obdarzonego ponoć nadzwyczajnym głosem, który pod koniec XIX wieku chodził po Wieluńskiem. Opowiadał wszystkim o sprawcach swego nieszczęścia: czarownicy, która zadała mu straszną przypadłość i wiejskim pisarzu, prawdopodobnie niewierzącym w zabobon, który namówił go do nierozważnego obcięcia kołtuna.
Wprawdzie doszukiwano się także mniej spektakularnych powodów choroby zwanej plica polonica, przede wszystkim związanych z dietą, jednak zdecydowana większość obwiniała czarownice, sprawczynie wszelkiego zła...
W samym sercu miasta, tuż obok kościoła Franciszkanów i siedziby rady stołeczno-królewskiego miasta stoi pomnik (nawiasem mówiąc, jedyny naprawdę dobry monument Krakowa) Józefa Dietla. Prezydenta kojarzonego z wytyczeniem tak zwanego Wielkiego Krakowa, po trosze ze Szczawnicą, ale także związanego z problemem, jakim był kołtun, obecny od setek lat na polskiej ziemi.
Profesor Józef Dietl, nie tylko dobry administrator, ale także świetny lekarz, w 1857 roku usunął z chłopskiej głowy ogromną czapę zbitych, pozlepianych włosów. I co? I nic się nie stało. Chłop nie oślepł, a Dietl zajął się badaniami nadsyłanych mu kołtunów. Wyniki zostały opublikowane w „Przeglądzie lekarskim”, a ścinanie kołtunów stało się powszechną praktyką. Kołtuny odeszły do przeszłości. Jak twierdzi Leszek Mazan, jest w tym także zasługa galicyjskich władz. Ogłoszono rejestrację nosicieli kołtunów, a ponieważ lud zawsze podejrzewa władze o najgorsze - runęła wiadomość, iż kołtuniarze zostaną obłożeni specjalnym podatkiem.