Drewniane wagoniki ciągnione przez konie poruszały się po torach. Jeździły od rana do wieczora. Białostoczanie nazywali je konką. Funkcjonowała 20 lat. Jej kres nastał z wybuchem I wojny światowej. Dziś możemy śmiało uznać, że tramwaje konne były pierwszą regularną komunikację miejską w Białymstoku. Jak i gdzie kursowały? Możemy się tego dowiedzieć -Jan Murawiejski, kolekcjoner starych pocztówek w swoim albumie Stary Białystok odtworzył trasę konki na carskim planie Białegostoku.
Historia białostockiej konki jest na ogół znana, jednak postanowiliśmy do niej wrócić w naszym letnim cyklu Czytanie miasta, bo wpisuje się znakomicie w dzieje miasta. Zanim ruszymy nią po ówczesnych ulicach, parę zdań przypomnienia o jej powstaniu. Otóż 14 czerwca 1893 r. Rada Miejska (Duma Goroda Biełostoka) postanowiła zorganizować komunikację miejską. Padło na konkę. Ten rodzaj poruszania się miały wówczas duże miasta jak Warszawa, Petersburg, Paryż.
- Było więc na czym się wzorować - mówi Jan Murawiejski. - 4 sierpnia 1893 roku został zawarty kontrakt z mieszczaninem L. T. Feldzerem na budowę „konno żeleznoj dorogi”. W ciągu dwóch lat Feldzer wywiązał się z umowy i już w roku 1895 tramwaje przewoziły pasażerów i bagaże. Finansowało to Belgijskie Towarzystwo Akcyjne, wydano z tej okazji akcje Białostockiego Tramwaju Konnego w Brukseli. Nominał akcji został ustalony na 100 franków belgijskich.
Jak jeździła konka? Oddzielenie budynku dworca od miasta linią kolejową spowodowało konieczność wytyczenia bezkolizyjnej trasy tramwajowej w kierunku centrum. Z zachowanych pocztówek i innych materiałów wiemy, że linie tramwajowe łączyły dworzec Kolei Petersbursko-Warszawskiej z Dworcem Poleskim oraz terenami wypoczynkowo-rozrywkowymi. Powstały zatem dwie linie. Ich wspólny odcinek przebiegał ulicami Szosejną (Kolejową), przez żelazny most na Nowososzejnej (przyczółki mostu jeszcze się zachowały), Lipową, Bazarną (Rynek Kościuszki). Tutaj linie się rozchodziły. Jedna biegła wzdłuż ul. Mikołajewskiej (Sienkiewicza) do końca, druga ulicami Niemiecką (Kilińskiego), Instytucką (Pałacową), Aleksandrowską (Warszawska), Prudską (Świętojańska), a następnie przez Las Zwierzyniecki do terenów rekreacyjnych, gdzie znajdowała się słynna Rozkosz z takimi obiektami jak: teatr letni, restauracje, pawilony taneczne, muszle koncertowe.
Przy ulicy Prudskiej (Świętojańska) między ulicami Piwną (Skłodowskiej) i Sadową (Akademicka) wybudowano zajezdnię tramwajową. - To były okolice za dzisiejszym szpitalem wojewódzkim - uściśla pan Jan Murawiejski.
Trasy tramwajowe były jednotorowe, więc musiały być tzw. mijanki. Było ich sporo. I były również dłuższe odcinki równoległych torów np. przy hotelu Ritza, z uwagi na niedostateczną widoczność na zakręcie przy ulicy Prudskiej i na duże pochylenie jezdni. Tramwaje konne kursowały przez cały dzień. Latem od godz. 7 do 23, a zimą od 8 do 22. Rodzaj wagonów był przystosowany do pory roku i pogody. W sezonie letnim były odkryte, a zimą zakryte. Można było wchodzić z obu stron, ławki ustawione prostopadle do kierunku. I tak zrobione, że wystarczyło przestawić konie i zmieniały kierunek.
Jeździły około 13 km na godzinę, czyli 12 wiorst, jak wtedy określano. Powożący nimi stangreci nosili urzędowe ubiory. Opłaty za przejazd ustalono na 5 kopiejek w pierwszej klasie, 3 kopiejki w drugiej. Z tym, że te lepsze miejsca znajdowały się z tyłu, ponieważ pasażerowie siedzieli przodem do końskiego zadu, co mogło spowodować pewien dyskomfort podczas jazdy. Uczniowie płacili po 3 kopiejki, policjanci i dzieci korzystali z przejazdu bezpłatnie. Tramwaje miały pierwszeństwo przed innymi powozami.
Przed konką przewidywano długą perspektywę. Wydawało się, że będzie znakomicie się rozwijała. Porozumienie z Belgijskim Towarzystwem Akcyjnym z 1893 roku zakładało bowiem, że po 40 latach eksploatacji, linie tramwajowe z ich wyposażeniem staną się własnością miasta. Tak się jednak nie stało. Historia białostockiej konki skończyła się bezpowrotnie z wybuchem I wojny światowej. Kres nastąpił na przełomie lata i jesieni 1915 roku, po wkroczeniu wojsk niemieckich. Po jej zakończeniu były wprawdzie plany, żeby na szynach zrobić tramwaj elektryczny. Próbę odtworzenia komunikacji tramwajowej podjęto w roku 1922, istniało wszak Białostockie Towarzystwo Elektryczności z czynną elektrownią. Ale na zapowiedziach się skończyło. Pisał o tym przed trzema laty w naszym albumie Andrzej Lechowski.
- Tramwaj konny pozostał tylko jako wdzięczny obiekt na starych pocztówkach i zdjęciach. Szkoda, że nie został zachowany przynajmniej fragment takiej trasy, dziś byłaby to atrakcja turystyczna, wzbogacająca historię Białegostoku. Tym bardziej, że jest do odtworzenia, dokumentacja na pewno się zachowała w archiwach - jest przekonany Jan Murawiejski. - Niewykluczone, że w Belgijskim Towarzystwie Akcyjnym czy w archiwach rosyjskich, bo to były podobne tramwaje. Często jeżdżę do Gdańska i zatrzymuje się w Elblągu i tam przy bramie miejskiej stoi stary tramwaj elektryczny. Ludzie z zainteresowaniem je oglądają. Ciekawe byłoby również ustalenie, gdzie znajdował się końcowy przystanek konki. Może ktoś z Czytelników pomoże to wyjaśnić? Czekamy na listy.