Krakowska Matka Boska Zielna i jej schronisko dla roślin
Możemy adoptować psy, koty i konie. Czemu rośliny mają być gorsze? Zapraszamy do maleńkiego mieszkania na krakowskim Kurdwanowie, w którym mieści się schronisko dla niechcianych roślin.
Juka jest uratowana z pożaru, a Andrzeja przyniosła kobieta, która urodziła dziecko i bała się, że Andrzej zrobi mu krzywdę. Andrzej, wyjaśnijmy sobie tę kwestię od razu, jest kaktusem. Podobnie Bartuś, który też został uratowany i ma się dobrze. Po gruboszu natomiast skakał kot, trzeba było przybyć mu z pomocą.
Marta Tymowska-Malec ma w niewielkim mieszkaniu setkę roślin. Od dwóch lat prowadzi w nim schronisko dla niechcianych roślin, a przy okazji mały szpital - ratuje kwiaty, które ludzie czasem przynoszą w opłakanym stanie.
- Leczę je domowymi sposobami, na przykład zioła opryskuję wodą z płynem do naczyń i wtedy znikają mszyce – opowiada. - Staram się unikać chemii, ale nie zawsze się da. Szczególnie w przypadku wrednych pasożytów, jak wełnowce czy przędziorki, które mogą zarazić inne rośliny. Dlatego dwa doniczkowce stoją na razie w izolatce, czyli w piwnicy. Jak już roślina poczuje się lepiej, to szukam jej nowego opiekuna – dodaje.
Cała Polska roślin
Schronisko dla niechcianych roślin (do znalezienia pod taką nazwą na Facebooku) działa w całej Polsce. W dużych miastach zrzesza wolontariuszy, którzy ratują kwiaty, leczą i oddają potem do adopcji. W Krakowie taką wolontariuszką jest właśnie Marta. Adopcja roślin może przebiegać na trzy sposoby. Pierwszy i najbardziej popularny - oddający robi zdjęcie roślinie, wrzuca je na stronę na Facebooku i w ciągu kilku minut zgłasza się osoba, która chce adoptować kwiat. Drugi - do Marty zgłasza się ktoś, kto z różnych powodów chce pozbyć się rośliny. Marta szuka nowego właściciela i kontaktuje ze sobą te osoby. Trzeci sposób: do małego mieszkanka na Kurdwanowie ludzie znoszą rośliny, które wymagają rehabilitacji (niektóre wręcz hospitalizacji), Marta je kuruje, a później szuka nowego opiekuna.
Na początku wszystko mieściło się w sypialni na półkach. Z czasem roślin zaczęło przybywać, więc teraz zagospodarowany jest cały balkon. - Co będzie zimą? - pytam. - Do jesieni wszystkie kwiaty będą wyleczone, więc je rozdam – Marta rozgląda się z dumą po balkonie. Pachnie rozmarynem, tymiankiem i bazylią. Stoi tam też kilka kaktusów, sansewieria, juka, grubosz, eszeweria i wiele innych. Każda roślina ma swoją historię.
Oddawane z żalem
Kwiatów pozbywają się starsze panie, studenci, świeżo upieczeni rodzice, ludzie sukcesu. Każdy ma swój powód - często to po prostu brak umiejętności, by odpowiednio zająć się rośliną, brak czasu, warunków. - Powody są życiowe i zupełnie zrozumiałe - mówi Marta. - Chociaż ludzie, którzy oddają rośliny, często się tłumaczą, jest im głupio, są zawstydzeni. Zupełnie niepotrzebnie, nie każdy ma rękę do kwiatów. Ja sama zamordowałam kilka roślin, dlatego nie pytam o powód - można zostawić roślinę pod drzwiami i uciekać - śmieje się.
Bardzo często rośliny oddawane są do schroniska z wielkim żalem - niektóre spędziły ze swoimi właścicielami nawet dwadzieścia lat! Ale ktoś się przeprowadza albo zmienia pracę i już nie ma czasu, żeby ogarnąć zieleniec. Marta opowiada historię o panu, który większość życia spędził w Austrii, ale na starość wraca do Polski. Krakowskie schronisko dla roślin znalazł przez internet i od razu skontaktował się z Martą. - Przywiózł mi dwa razy pełny samochód kwiatów prosto z Austrii. Tutaj, w Polsce, nie miałby ich gdzie trzymać - opowiada. - Rzadko zdarzają się osoby, które oddają rośliny, bo im się znudziły - dodaje.
Marta sama szuka kwiatów, które trzeba uratować. Przed wakacjami dzwoni do szkół i uniwersytetów, bo często zdarza się, że w tym czasie nie ma się kto nimi zająć. Także szpitale chętnie pozbywają się nadmiaru roślin. Marta zabiera je też spod śmietników, a nawet wyszukuje prywatne osoby, które z jakichś powodów zamierzają porzucić kwiaty. Robi wszystko, by w Krakowie umierało jak najmniej roślin.
Magiczne właściwości
Kwiaty w domu to nie tylko piękno. Istnieje wiele przesądów na temat roślin. Na przykład: gdy panna młoda włoży do bukietu ślubnego kwiat pomarańczy, to będzie bardziej płodna. Albo: bzy przynoszone do domu zwiastują nieszczęście, a kaktusy - chorobę, a nawet śmierć. Lub: hoja to kwiat biedy - gdy dobrze rośnie, to znaczy, że w domu jest niedostatek. - Hoja była moim pierwszym kwiatem, ale szybko się jej pozbyłam, najwyraźniej na szczęście - śmieje się Marta, ale mówi, że nie wierzy w przesądy. Wierzy natomiast, że kwiaty są nam niezbędne do życia. - Dostarczają dużo tlenu, dzięki niektórym gatunkom czujemy się lepiej - to paprocie, daktylowce, sansewierie. Wspomagają oczyszczanie powietrza, więc mogą działać prozdrowotnie - opowiada. - I sam fakt, że czymś się opiekujemy i patrzymy, jak rośnie, rozwija się, jest bardzo satysfakcjonujący - dodaje.
Marta na Facebooku założyła stronę „Matka Boska Zielna”, gdzie dzieli się wszelkimi informacjami, związanymi z roślinami - pisze tam o wydarzeniach, takich jak wymiana roślin, czy targi kwiatów, które odbywają się w mieście. Zachęca też do adopcji kwiatów, które przebywają w jej domowym sanatorium i są gotowe, by przenieść się do mieszkania nowego właściciela.
Pasję do roślin odziedziczyła po dziadku i rodzicach, którzy w domu mieli mnóstwo kwiatów. Do tego, jak o nie dbać, dochodziła metodą prób i błędów. Wielu sądzi, że z wykształcenia jest botanikiem. Skończyła księgowość, a z kwiatami miała do czynienia tyle, co każda kobieta - w domu było ich kilka lub kilkanaście. Ale dbanie o nie przynosiło tak dużą satysfakcję, że gdy Marta odkryła inicjatywę schroniska dla roślin, od razu pomyślała: "Wchodzę w to!".
W Krakowie był „wakat” i póki co, Marta jest jedyną osobą w mieście, która takie schronisko prowadzi. I mówi, że sprawia jej to ogromną satysfakcję. - To świetne uczucie, gdy widzi się, jak ledwie żyjąca roślina, na nowo odżywa - Marcie błyszczą się oczy. Chwali się, że dostaje coraz więcej telefonów i pytań, czy można zostawić u niej kwiaty, żeby ktoś je później adoptował.
Nie ukrywa, że dbanie o rośliny to czasochłonne zajęcie. Trzeba mieć żelazną organizację. Typowy dzień Marty wygląda tak: rano szybkie sprawdzenie roślin, czy wszystko u nich okej, później praca, po południu znów rzut oka na podopiecznych, wieczorem podlewanie. Dodatkowo trzeba kwiaty przesadzać, rozsadzać, wycierać. - Rośliny zajmują dużo miejsca w życiu, zwłaszcza w głowie - mówi. - Gdy wyjechałam na wakacje na trzy tygodnie, to miałam stracha, w jakiej będą kondycji, gdy wrócę.
I chociaż prowadzenie schroniska dla roślin to niemal drugi etat, to Marcie przez głowę nie przejdzie, żeby porzucić opiekę nad roślinami. Bo są jej i nam wszystkim niezbędne do życia.