W dziewiętnastowiecznym Wrocławiu, podobnie jak w innych ośrodkach miejskich, wraz z rewolucją przemysłową zaczęła wzrastać przestępczość. Coraz liczniejsze i większe miasto dawało przestępcom nie tylko wiele okazji do popełniania wykroczeń czy zbrodni, ale przede wszystkim zapewniało im anonimowość z możliwością skutecznego ukrycia się
Wraz z nastaniem Państwa Pruskiego, wprowadzono szereg dekretów mających na celu zmianę postrzegania przestępczości i usprawnienie instytucji wymierzających sprawiedliwość. Zrównano obywateli wobec prawa, zniesiono sądownictwo patrymonialne. Kary, w tym aresztu, wymierzano proporcjonalnie do popełnionych czynów, odstąpiono od stosowania tortur, polowania na czarownice i surowych kar za przestępstwa obyczajowe, zaprzestano karania śmiercią homoseksualistów i niedoszłych samobójców.
Zaczęto prace nad powołaniem nowej służby - policji. Wcześniej o porządek dbali strażnicy miejscy lub żandarmi. W 1808 roku na mocy ordynacji miejskiej podpisanej przez króla Fryderyka Wilhelma III utworzono we Wrocławiu prezydium policji. Początkowo funkcjonariuszy rekrutowano głównie wśród weteranów wojennych oszczędzając przy tym na ich szkoleniu i uzbrojeniu. W pierwszych latach wrocławski oddział policji liczył 11 urzędników, 6 inspektorów i komisarzy oraz 24 funkcjonariuszy, którzy dbali o zapewnienie spokoju i bezpieczeństwa ponad 60 tys. mieszkańców miasta. Na całym Śląsku pracowało jedynie 226 policjantów, czyli jeden funkcjonariusz przypadał na 10 tys. mieszkańców. Nie dziwi zatem, że przestępcy czuli się bezkarni, szanse na ich aresztowanie w dużym mieście były znikome.
Najczęściej popełnianym wykroczeniem w dobie industrializacji były kradzieże. W niektórych latach stanowiły one aż 85% wszystkich przestępstw. Ich liczba we Wrocławiu w drugiej połowie XIX wieku dochodziła do ponad dwóch tysięcy rocznie na nieco ponad 200 tys. mieszkańców. W 1860 roku gazety donosiły „W stolicy śląskiej rzemiosło to doszło do niezwyczajnego stopnia doskonałości. Liczne grono rzezimieszków, do którego nawet małe dzieci należą, pracuje z przebiegłością i zręcznością godną podziwu. Dzienniki nasze dzień w dzień podają szereg kradzieży popełnionych, a chociaż policja ciągle poluje na złoczyńców, ci bynajmniej ustraszyć się nie dają i swoje robią. Złodzieje tutejsi nie poprzestają na kradzieży, w potrzebie odważą się na morderstwo”. Ci ostatni potrafili być tak zuchwali, że do przewiezienia swoich łupów zamawiali dorożki. Jednak do kradzieży na dużą skalę dochodziło stosunkowo rzadko, najczęściej ginęły produkty spożywcze i ubrania, a także alkohol, bowiem zgodnie z rozporządzeniem policji restauracje i wyszynki mogły działać jedynie do godziny 23.
Prawdziwą plagą miejskich placów, dworców i zatłoczonych ulic byli kieszonkowcy. Natomiast w bogatych dzielnicach działały zorganizowane gangi włamywaczy plądrujące wille zamożnych wrocławian. Warto dodać, że sądy nie karały jedynie samych złodziei, ale również tych, którzy współuczestniczyli w przestępstwie, choćby dostarczyli samochód czy narzędzia potrzebne do włamania.
Na ulicach miasta dochodziło do kłótni, które czasem przeradzały się w bójki. Bywało, że któryś uczestników „rozmów” wyciągał nóż, szablę lub inną broń, bowiem jej noszenie było dozwolone i stosunkowo powszechne. Wrocławianie notorycznie łamali lokalne rozporządzenie, choćby takie jak zakaz pozostawiania koni bez opieki czy kąpieli w Odrze. Tylko w lecie 1875 roku z rzeki wyciągnięto ponad 20 ciał topielców.
Najcięższym przestępstwem było morderstwo, szczególnie to popełnione umyślnie. XIX-wieczne policyjne kroniki odnotowują wprawdzie niewiele takich przypadków, ale można przypuszczać, że z powodu małej liczby policjantów i niedostatecznej wiedzy z zakresu medycyny sądowej wielu sprawcom udawało się skutecznie tuszować swoją zbrodnię. Przyczyną morderstwa był najczęściej zawód miłosny. Na drugim miejscu plasowały się dzieciobójstwa, a także śmierć w trakcie napadu rabunkowego.