Sztab kryzysowy wojewody bierze pod uwagę wybicie 300 tys. sztuk drobiu. Ma to zapobiec rozprzestrzenianiu się ptasiej grypy.
- Mamy sytuację kryzysową. Mieliśmy nadzieję, że pierwsze ognisko wirusa, jakie wykryliśmy w Deszcznie, nie rozprzestrzeni się... Dziś rozpoczyna się wybijanie stada liczącego 37 tys. indyków - poinformował w środę na konferencji wojewoda lubuski Władysław Dajczak.
Pójdą o krok dalej?
Gdy na początku miesiąca okazało się, że w Deszcznie, na fermie panuje ptasia grypa, sztab kryzysowy podjął działania. Wyznaczono strefy zagrożenia i zapowietrzenia wirusem, rozłożono dezynfekujące maty. Ruszyły też inne „działania restrykcyjne”, jak chociażby inwentaryzacja ptactawa znajdującego się zagrożonym terenie. Postanowiono też o wybiciu ok. 700 gęsi z fermy. - Przyczyną zakażenia był kontakt drobiu z dzikim ptactwem - mówił zastępca wojewódzkiego inspektora weterynarii, Józef Malski. Z powodu rozprzestrzenienia się wirusa, sztab kryzysowy bierze pod uwagę wybicia ptactwa w terenie zapowietrzonym. Tzn., że już dziś może zapaść decyzja o wybiciu 300 tys. sztuk drobiu. - Wszyscy jesteśmy przerażeni i przejęci tym, co się dzieje. Proszę sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji są hodowcy? Jeśli dojdzie do ostatecznych działań, mogą stracić cały dorobek - mówił dziennikarce wójt Deszczna, Paweł Tymszan.
Nie wiadomo co lepsze
- Ludzie mówią tyle, ile wiedzą. Wszyscy śledzą informacje w mediach, by wiedzieć co będzie dalej - mówiły pracownice sklepu w Gliniku. W okolicach jest tak wiele ferm, że niektórzy już gubią się, gdzie jest ptasia grypa, a gdzie nie. I nic dziwnego. Na wszystkich fermach widnieją tablice z informacją o kwarantannie i zakazie wstępu na ich teren. Rozmawialiśmy z właścicielką fermy indorów, która sąsiaduje z tą, na której wykryto ognisko wirusa H5N8. Obecnie, na jej fermie jest ok. 12 tys. sztuk ptactwa.
- Jesteśmy zdezorientowani. Czekamy na decyzje... - mówiła kobieta. Wciąż czekała na informację, czy jej drób też będzie uśpiony. - Nie wiemy z mężem co lepsze. Czy lepiej, żeby do tego doszło i czekać na odszkodowanie, czy lepiej żeby nas te procedury ominęły. Trudno to jednoznacznie stwierdzić - mówiła w rozmowie z naszą dziennikarką kobieta. Okazuje się też, że towarzystwa ubezpieczeniowe nie dają fermom polisy na wypadek chorób zakaźnych drobiu, bo zwyczajnie jest to dla nich nieopłacalne. Czy hodowcy już tracą na tym, że w sąsiedztwie jest ptasia grypa? - Oczywiście, że tak. Uruchomiono wobec nas specjalne procedury już po pierwszym wykryciu wirusa. Indory nie trafiły do ubojni, choć powinny być tam dawno. Obecnie zamawiamy specjalne pasze, które mają powstrzymać ich porost. Ale nie wiem, czy jest szansa, żeby wszystko utrzymać jeszcze w dobrym stanie przynajmniej przez miesiąc - mówiła właścicielka fermy.
Ważna informacja to ta, że wirus nie jest groźny dla ludzi. Chociaż obowiązuje zakaz sprzedaży drobiu i jajek na ryneczkach, nic nam nie grozi, jeśli trafiłyby one na nasz stół. - Wirus rozprzestrzenia się drogą kropelkową. Ten nie jest groźny dla ludzi. Nie stwierdzono jeszcze by występował u ludzi, chociaż należy mieć na uwadze, że wirusy ulegają mutacjom. Dlatego też podjęto wszelkie środki ostrożności. Nie ma jednak powodu do niepokoju - mówi dr Joanna Jursa-Kulesza, specjalistka mikrobiologii lekarskiej.