Lekarz Czesław Wolański, nasz doktor Judym ze Szwederowa [zdjęcia]
Mieszkańcy Szwederowa mówią o nim: doktor Judym. Nieżyjącemu od lat doktorowi Czesławowi Wolańskiemu wdzięczni są do dziś.
Do dziś wspominają doktora Wolańskiego z uznaniem i szacunkiem. Leczył ich od 1945 roku.
- Doktor Wolański?! Mam w pamięci dwa obrazy z nim związane - uśmiecha się ks. prałat Stanisław Kotowski, proboszcz bydgoskiej fary. - Pierwszy, gdy przychodził do nas do domu w razie jakiejś choroby. Miał z sobą dużą, lekarską torbę, taki charakterystyczny kuferek.
Drugie wspomnienie księdza wiąże się z odwiedzinami w Łaźni Miejskiej, gdzie lekarz mieszkał. - Często tam chodziłem z moim ojcem i bratem. Mogę dokładnie opisać, jak wyglądało ich mieszkanie, bo pamiętam do dziś.
Jedno ze spotkań z doktorem szczególnie zapamiętała pani Danuta, była mieszkanka Szwederowa. W 1952 r., krótko po zamążpójściu wyrwała ząb, a w nocy dostała z rany krwotoku. Rano, a była to niedziela, poszła do domu doktora po pomoc. Przyjął ją natychmiast i swoim wileńskim akcentem spytał, czy zawsze krwawi po usunięciu zęba? Kiedy zaprzeczyła stwierdził, że pani Danuta jest w ciąży. Teraz zaprzeczyła ona, ale doktor wiedział swoje. I miał rację. Dziecko urodziło się w terminie zgodnym z wyliczeniami doktora, a nie ginekologa.
Pani Danuta dodaje:
- Zawsze, czy to niedziela, czy wieczór udzielał pomocy, nie biorąc żadnej zapłaty. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia. Wszyscy Go bardzo szanowaliśmy. Takiej klasy człowieka - życzliwego i wspaniałego lekarza - nigdy już nie spotkałam.
Gertruda Długołęcka jako dziecko mieszkała vis a vis przychodni przy ul. ks. Skorupki. Wspomina, że matka nieraz w nocy biegła do doktora po pomoc, bo ojciec cierpiał na kamicę nerkową. Łaźnia była góra pół kilometra od ich kamienicy. - Doktor mówił, żeby mama wracała do domu, on się ubierze i zaraz będzie. Czasami, nim mama doszła do domu, dogonił ją na rowerze. Nigdy nie spotkałam się z niechęcią, zawsze pogodny, przyjazny, bardzo życzliwy.
Dodaje: - Moja ciocia Aniela Bojanowska była położną. Gdy widziała, że szykuje się skomplikowany poród, często prosiła doktora Wolańskiego o pomoc.
Takich wspomnień mieszkańców Szwederowa jest więcej. Bo któż nie znał doktora Wolańskiego?! Od Kujawskiej po Szubińską, Brzozową, Żwirki i Wigury w powojennych latach nie było innej przychodni.
Wszyscy zgodnie nie szczędzą doktorowi słów uznania, podziękowań, pochwał. Mówią o życzliwości, gotowości służenia pacjentom, bez względu, czy to dzień czy noc, świątek czy piątek. Był lekarzem wszechstronnym, trafnie stawiał diagnozy, nie bał się wyzwań.
- Takich lekarzy dziś już nie ma. Po domach chodził i nic za to nie brał. Taki trochę doktor Judym - powtarzają często.
A przecież Czesław Wolański był na Szwederowie nowy. Wyróżniał się kresowym akcentem i zaśpiewem. Wiosną 1945 roku z żoną i 10-letnim wtedy synem Stanisławem dostał mieszkanie w bydgoskiej Łaźni Miejskiej, przy ul. ks. Ignacego Skorupki 2. Znał więc swoich pacjentów, bo byli jego sąsiadami, wiedział, w jakich żyją warunkach, jak komu się wiedzie.
Szybko stał się swoim.
Lubiana była także żona doktora, Anna. Niektóre rodziny prosiły ją na chrzestną matkę dla swoich dzieci. Jednym z chrześniaków jest prof. Wojciech Kotowski, historyk, brat księdza Stanisława.
Intrygująca osoba
Przed przybyciem do Bydgoszczy Czesław Wolański mieszkał i pracował na kresach Kresów II Rzeczpospolitej, jak określano powiat brasławski, gdzie praktykował.
Do Wilna przyjechał w 1944 roku, stąd trafił do Bydgoszczy. Przypadek czy świadomy wybór? Tego nie wiemy. Na karcie ewakuacyjnej z 3 lutego 1945 roku napisane jest, że „ewakuuje się” do Gdańska.
Wszędzie podaje, że urodził się w Wilnie. Był katolikiem, ale zmienił wyznanie, by później wrócić do katolicyzmu. Miał siostrę i brata, ale o bracie nigdy nie zająknął się nawet słowem. Tak samo, jak o pierworodnym synu.
Grób doktora Wolańskiego i jego żony Anny, a teraz także ich syna Stanisława, znajduje się na parafialnym cmentarzu przy ul. Kossaka w Bydgoszczy. Napisane jest na nim: urodzony w Petersburgu, b. żołnierz Armii Krajowej (ps. Odrowąż) z terenu Ziemi Wileńskiej.
Żołnierz AK, ale w Światowym Związku Żołnierzy AK nie ma o nim informacji.
Niektórzy mieszkańcy Szwederowa pamiętają, że jakiś czas temu przychodni przy ul. ks. Skorupki nadano nawet imię lekarza, daliby sobie rękę uciąć, że na budynku jest tablica z jego imieniem i nazwiskiem.
Mogliby stracić rękę, bo tablicy nie ma. Imienia doktora Wolańskiego przychodnia też już nie nosi.
Wilno czy Petersburg?
Czesław Wolański urodził się 28 maja 1896 roku w....
No właśnie!
We wszystkich własnoręcznie pisanych życiorysach, tych z okresu międzywojennego i powojennego, w legitymacjach ubezpieczeniowych jako miejsce urodzenia podawał Wilno.
Mieszkający w Bydgoszczy krewni doktora nie mają najmniejszych wątpliwości, że urodził się jednak w Petersburgu. Nie tylko dlatego, że pod koniec życia, schorowany już, Czesław sam zredagował napis, jaki chciał mieć umieszczony na grobie. „Urodzony w Petersburgu” napisał też w ostatnim życiorysie, który po jego śmierci żona Anna miała przekazać do czasopisma lekarskiego „Służba Zdrowia”.
- Stryj na pewno urodził się w Petersburgu - nie ma wątpliwości Krystyna Wolańska-Koperska, synowa Czesławowego brata - Kazimierza.
Stanisław Wolański (1862- 1919) i Antonina Helena z Sylwestrowiczów, artystka śpiewaczka (1869-1898) mieszkali w Petersburgu. Stanisław został tam po ukończeniu petersburskiej akademii lekarskiej. Pochodził ze szlachty herbu Lubicz. Mieli troje dzieci. Najstarszego Kazimierza (1894-1980), potem Czesława (28. 05. 1896 - 2.10.1974) i najmłodszą Jadwigę (1897-1974).
Antonina bardzo wcześnie osierociła swoje dzieci. Zmarła na gruźlicę, mając 29 lat. Stanisław Wolański (ojciec Czesława) był znanym w Petersburgu lekarzem, cenionym w wyższych sferach. W pamięci pokoleń rodziny została informacja, że leczył carskich dygnitarzy, m.in. z chorób wenerycznych. Nieźle na tym zarabiał. Ale od biedaków nie brał ani grosza.
Czesław w napisanych pod koniec życia wspomnieniach dotyczących Polaków w Petersburgu napisał: „Mój ojciec przez 28 lat pracował darmo w Maksymilianowskiej Lecznicy, gdzie urzędował jako specjalista, a później jako konsultant”.
Bogata praktyka
Czesław, podobnie, jak wcześniej starszy brat Kazimierz, ukończył w 1914 roku XII Państwowe Gimnazjum w Petersburgu (humanistyczne). A potem poszedł w ślady ojca, wstąpił tam do Cesarskiej Akademii Wojskowo-Lekarskiej. Dyplom lekarski odebrał 15 kwietnia 1919 roku. A już w lipcu kierował oddziałem zakaźnym szpitala w Newlu. Potem w jego życiorysie przewija się Nowy Pohost, Miory, Druja, Wilno.
Po drodze była służba w Wojsku Polskim w latach 20. i w w 1939 r., działalność w AK.
Gdy w marcu 1945 r. przyjechał z Wilna do Bydgoszczy - miał za sobą ćwierć wieku solidnej, lekarskiej praktyki, uprawianej w różnych warunkach, okolicznościach, w miejskich szpitalach i wiejskich przychodniach. Tytuł „doktor wszechnauk lekarskich” nie był pozbawiony podstaw.
Pracy bez liku
Krótko po przyjeździe do Bydgoszczy, w kwietniu lub maju (tu doktor podaje różne daty) naczelny lekarz ubezpieczalni społecznej w mieście zaproponował dr. Wolańskiemu, by został kierownikiem Poradni Rejonowej na Szwederowie. Mieściła się wtedy przy ul. Orlej 52.
Doktor miał akurat nogę w gipsie po skomplikowanym złamaniu, ale nie odmówił. Ba, kuśtykał o lasce do pacjentów. Dopiero w 1947 r. przychodnia przeniosła się do willi przy Skorupki 48. Przed wojną mieściła się tam niemiecka ochronka dla dzieci.
I w tej przychodni, którą lekarz pomagał organizować, pracował do końca, jeszcze będąc na emeryturze. Początkowo był tam nawet... ginekologiem.
Pracy doktorowi nie brakowało. Nie tylko dlatego, że rejon miał bardzo duży - całe dzisiejsze Szwederowo i Górzyskowo. Do tego praca administracyjna (był przecież kierownikiem), od września 1947 r. został jeszcze lekarzem szkolnym w trzech szkołach, pracował w Ubezpieczalni Społecznej. No i w domu, gdzie pacjenci przychodzili o każdej porze. Udzielał się też społecznie, m.in. w PCK, Bydgoskim Towarzystwie Lekarskim, związku zawodowym.
Zapach pasty
Do mieszkania lekarza w Łaźni Miejskiej wejście było od strony ul. ks. Skorupki. - Wisiała tam stara emaliowana tabliczka, na której było napisane: „Czesław Wolański, lekarz, przyjmuje wtedy i wtedy” - pamięta ks. prałat Stanisław Kotowski.
- Wchodziło się po schodach, które zawsze lśniły, czuć było świeży zapach pasty. Na wprost były drzwi i poczekalnia dla pacjentów, których doktor Wolański przyjmował, bo tam też miał swój gabinet. W poczekalni krzesła, stół, na ścianie na wprost duży, olejny portret doktora Wolańskiego i jego syna Stanisława w kontuszach szlacheckich. Pamiętam, że kiedy zobaczyliśmy go z bratem podczas którychś odwiedzin, dostaliśmy ataku śmiechu - ksiądz do dziś śmieje się do wspomnień. - Ojciec był na nas bardzo zły.
- Gabinet był po lewej stronie z korytarza. Zapamiętałem duże, dębowe ciemne biurko, kozetkę zasłoniętą białym parawanem. W tym gabinecie bawiliśmy się z bratem, a ojciec i pan Wolański toczyli wielkie debaty. Zawsze słyszałem sakramentalne zdanie doktora do mojego ojca: - No i cóż tam, przyjacielu drogi, w Wolnej Europie?
Hanna Wolańska-Bokiej bywała w Łaźni jako dziecko. - Pamiętam chłód jego gabinetu i taki specyficzny zapach. Lekarstwa? Chemikalia? Stryj pozwalał mi zakładać na szyję swoje słuchawki. Lubiłam tutaj przychodzić. To nie były częste wizyty, ale pamiętam, że lubiłam.
Dziś do Łaźni co prawda prowadzą te same drzwi wejściowe, ale wewnątrz budynek jest całkowicie przebudowany, dopieszczony. Zniszczony przed laty przejęli prof. Aleksander Araszkiewicz z żoną Alicją i urządzili tam Łaźnię Miejską - Centrum Kultury, Higieny i Zdrowia Psychicznego. Pamiętają o doktorze Wolańskim.
Wymagający i troskliwy
Doktor dość szybko musiał sobie zaskarbić także zaufanie kolegów po fachu. W 1952 r. został zastępcą rzecznika okręgowego Dobra Służby Zdrowia. Pełnił tę funkcję 17 lat, został odwołany przez ministra na własną prośbę - ze względu na stan zdrowia.
Kierowana przez niego przychodnia należała do najlepszych, zbierała dyplomy. Swojego szefa lubił personel. Organizacja partyjna PZPR i związek zawodowy scharakteryzowały w tym względzie doktora tak: w stosunku do personelu bardzo wymagający, ale także wyrozumiały, przez co jest lubiany przez pracowników. Sumienny i obowiązkowy, w stosunku do pacjentów bardzo uprzejmy i troskliwy.
Również wyższa instancja, pod koniec 1953 r. napisała poufną opinię w samych superlatywach. Czesław Wolański do żadnej partii nie należał, w lipcu 1954, na 10-lecie PRL został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.
W 1968 roku miał dostać Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Ale nie dostał.
Rok później kierownik przychodni (był nim już Władysław Siemaszko) ponowił wniosek. Podnosił zasługi, liczne dyplomy, które pod kierownictwem doktora Wolańskiego zbiera przychodnia, uznanie i szacunek ze strony pacjentów, a nawet - co niezwykłe! - wspomina o jego działalności w AK!
Krzyż Kawalerski doktor Wolański dostał w marcu 1970 r. Ciągle jeszcze pracował w przychodni, choć już tylko na część etatu. Na koncie miał już ponad 50 lat nieprzerwanej pracy.
Leczył niemal do końca, bo w książeczce ubezpieczeniowej wpisy są jeszcze z 1973 r. Ale przez ostatnie lata bardzo chorował. Stopniowo tracił siły.
- Jako lekarz stryj zapewne zdawał sobie sprawę ze swego stanu - uważa Hanna Wolańska-Bokiej. - Sam przygotował napis, który ma być umieszczony na nagrobku.
Lekarz zmarł w środę, 2 października 1974 r., pogrzeb odbył się w niedzielę.
***
Czesław Wolański był Polakiem, mieszkał i pracował w województwie wileńskim, na ziemiach, które już we wrześniu 1939 r. zostały zajęte przez ZSRR, potem nadeszła okupacja hitlerowska. A lata 1919-1920? Co wtedy robił? O tym przeczytają Państwo za dwa tygodnie.