Ludzie żyją w Gorzowie, ale trochę jak w osadzie
Poznacie Joannę Ładziak - urzędniczkę z wielkim sercem! To m.in. dzięki niej powstał piękny ogród nieopodal bloku socjalnego przy ul. Złotego Smoka.
Dzięki zaangażowaniu urzędniczki mieszkańcy leżącego na krańcu miasta bloku socjalnego w dawnym hotelu Metalowiec mają w końcu kawałek zadbanej przestrzeni z pięknym ogrodem. O tym chciałem porozmawiać. A ta urzędniczka to pani. Zaczynamy?
(Rumieniec) I po co mi to było... Zacznijmy od tego, że ja sama nic tu nie załatwiłam, nie zrobiłam. To była praca zespołowa. Od nas wyszedł pomysł, ale pomogła fundacja Green Corss, a sami mieszkańcy musieli się zaangażować w budowę ogrodu. Jego otwarcie było w poniedziałek. Proszę jednak nie robić ze mnie bohaterki.
To inaczej: czemu postanowiła pani pomóc stworzyć ogród właśnie przy dawnym hotelu, gdzie dziś są mieszkania socjalne?
Bo to mój rewir. Jestem animatorem, który pomaga tamtejszym mieszkańcom. Widzę ich problemy. Jednym z nich jest wyobcowanie. Ci ludzie żyją na uboczu miasta, w zasadzie w specjalnej strefie ekonomicznej. Mają dookoła fabryki i nic więcej. Mało autobusów, żadnego sklepu, apteki. Zamykają się w swoich 157 socjalnych mieszkaniach. Postanowiliśmy to zmienić. My - zespół - bo w sumie aż sześcioro ludzi zajmuje się tą specjalną strefą socjalną... Ogród, czyli wspólna przestrzeń, najpierw „zmusiła” ich do spotkania, potem do wspólnego działania i budowy. Teraz mają miejsce do wypoczynku, spotkań i miejsce, o które sami muszą zadbać.
No tak, Jak ktoś im zniszczy cokolwiek, to będzie pewne, że oni sami - z zewnątrz nikt tam nie zajeżdża, bo to rogatki miasta. Koniec gorzowskiego świata.
Dokładnie. To jeden z problemów tego miejsca. Spora bieda i wielkie problemy skupione na wylocie z miasta. A przecież nikomu się tam nie przelewa. Tymczasem wyjazd „do miasta” po cokolwiek kosztuje ich spore pieniądze - o ile uda się trafić na połączenie autobusowe, bo połączeń jest niewiele.
Jakie jeszcze problemy są w dawnym hotelu zamienionym na socjalny blok?
To trochę jak osobna osada. Rządzi się swoimi prawami. Są sojusze, spory, wojenki. I my, pracownicy socjalni, starający się to wszystko ogarnąć. Pracujemy z rodzinami, z osobami, które chcą. Zmusić nikogo nie możemy.
Jak to wygląda w praktyce?
Na spotkania przychodzi 10-15 osób na 157 mieszkań. Gdy robiliśmy ankietę, dotarliśmy do nieco ponad 30 lokatorów. Ludzie są zamknięci. na nas, na siebie. Ale pracujemy, mamy swoje małe radości, żywimy się pojedynczymi sukcesami. „Otwieramy” kolejne osoby. Pomagamy rozwiązywać konflikty, rozmawiać z urzędami, aktywizujemy - bo marazm jest jednym z największych problemów.
Przepraszam za pytanie: ile ma pani lat?
30.
Nie obciąża to pani? Nie dołuje? Czemu młoda osoba, na początku kariery, zajmuje się takimi ciężkimi sprawami?
Od zawsze chciałam pomagać innym. Zawód i miejsce pracy wybrałam świadomie. Nie jest lekko, ale nie narzekam. Napędzam się tym, że moim podopieczni coraz lepiej sobie radzą. Tam, w Metalowcu, jest masa dzieciaków. Wspaniałych, mądrych dzieci. Powinniśmy tam być choćby dla nich, i dla tej aktywnej garstki mieszkańców.
Ogród coś zmieni w ich życiu?
Mocno w to wierzę!