Miasto Hilarego przytuliło. A On je mocno pokochał... Hilary Gwizdała - nadworny malarz Zielonej Góry
Broda. Misjonarska broda - jak pisał o niej na łamach „Gazety Lubuskiej” felietonista Andabata. Z niej malarz Hilary Gwizdała słynął. Choć przecież nie tylko z niej.
Co się składa na legendę? Wspomnienia. Flesze scen czy anegdoty wydobywane z zakamarków pamięci...
Hilary Gwizdała, zmarły w 1991 r. „nadworny malarz Zielonej Góry”, jest tu przypadkiem wręcz wzorcowym. Nie trzeba było nawet zamówić u niego portretu, by zetknąć się z tą barwną postacią. Wystarczyło wyjść na deptak...
„Jak czasem przystawałem w zielonogórskim „Nigerku” (bar „Niger” działa do dziś!) przed szybą z setką winiaku w drżącej łapie, to widziałem jak z jednego końca uliczki Mickiewicza wyłaniała się broda Hirka i dopiero potem przyklejony do brody Hirek” - wspominał red. Henryk Ankiewicz, znany czytelnikom „GL” przede wszystkim jako Andabata.
- Wpadliśmy na siebie na ulicy. Krzyknął: „Muszę cię namalować!” - bo ja wtedy kolorowo się nosiłem - opowiada Włodzimierz Piekarski z Galerii BWA.
- Zanosiłem mu papierosy, kiedy trudno było je zdobyć - dyrektor Muzeum Ziemi Lubuskiej Leszek Kania, przypomina, że Hilary Gwizdała nie zamienił w 1966 r. Pruszkowa na Zieloną Górę przypadkowo. „Przyjechał tu jako dojrzały, pięćdziesięcioletni mężczyzna, z bogatym bagażem życiowych doświadczeń”. Artysta rozstał się wtedy z żoną, z którą zostało dwóch ich synów. Winny Gród wybrał namówiony przez inną zielonogórską legendę - Witolda Nowickiego. Przyjaźnili się od czasu studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
W Zielonej Górze wtedy wrze. Za sprawą wystaw i sympozjów „Złotego Grona” miasto jest ważnym ośrodkiem twórczym na mapie kraju. - Spotykałam Hilarego na ulicy, ale nigdy nie rozmawialiśmy - mówi podczas wernisażu w muzeum Ewa Lichtańska. Przyjechała tu z rodzinnego Poznania dwa lata przed Gwizdałą, w 1964 r.
Skąd znała artystę? W młodości, w czasach poznańskich, przyjaźnił się z nim jej wuj Leon. I to on namówił Hilarego, by ten narysował portret rodziców pani Ewy na podstawie ślubnej fotografii. Był rok 1938 r. I teraz ta praca stoi na sztalugach, pośród ok. 100 obrazów mistrza, z których gros użyczyli na wystawę ze swoich prywatnych kolekcji zielonogórzanie, ale też mieszkańcy Gorzowa, Świebodzina, Szprotawy... Wykonany ołówkiem portret rodziców Ewy Lichtańskiej zostanie w MZL już na zawsze. - To najstarsze dzieło Gwizdały w naszych zbiorach! - podkreśla dyrektor Kania.
100 lat temu urodził się Hilary Gwizdała. „Nadworny malarz Zielonej Góry” zmarł w 1991 r.
Hilary kocha kolor. Maluje ulice, parki, pałace, kościoły... A każdy z pejzaży po kilka razy, z rozmaitych miejsc, o różnych porach roku - pisze w katalogu wystawy w MZL Aleksander Czerniewicz, jej współkurator z L. Kanią.
„Właź!” - słyszy w latach 80. Katarzyna Jarosz-Rabiej, gdy po wspinaczce po schodach kamienicy przy Sowińskiego puka do drzwi pracowni malarza. - Artysta mieszkał tam w bardzo spartańskich warunkach. Jego lokum praktycznie było jedną izbą. Z jednej strony była to pracownia, garsoniera, z drugiej strony salon artystyczny, w którym gromadziła się zielonogórska bohema. Któż tam nie bywał?! Przedstawiciele wolnych zawodów, dziennikarze... Jan Muszyński, który nie tylko lubił wypić z mistrzem kielicha, ale przyczynił się do tego, że w naszych zbiorach jest taka bogata kolekcja jego prac - opowiada dyr. Kania.
Pisarka Katarzyna Jarosz-Rabiej zauważyła podczas swojej pierwszej wizyty kaflowy piec pomalowany w różnokolorową kratkę, pokrytą kurzem plastikowa choinkę, ogromne łoże ze śpiącą lalą pośrodku... Obrazy, pędzle, blejtramy... I napis na brystolu przybity do ściany: „To sztuka zgnębić siebie i nie iść na dno”. „Czuć obecność artysty. Hilary tymczasem wyszedł z komórki. W jednej ręce trzymał garnek z makaronem, w drugiej butelkę wódki. - Wyjmij kieliszki z kredensu - rzucił hasło” - napisze K. Jarosz-Rabiej w jednym z opowiadań w zbiorze „Smak lebiody” (Organon 2005).
„Hilary Gwizdała, kolorysta, pozostawił nam nie tylko landrynkowy obraz miasta, jego panoramę, ale także mniej znane zaułki i brzydotę kamieniczek w lecie i zimie. Miasto, które autentycznie Go przytuliło i poważało” - to Jan Muszyński, długoletni dyrektor Muzeum Ziemi Lubuskiej, przyjaciel malarza.
H. Gwizdała zmarł w 1991 r. Synowie pochowali ojca w rodzinnym grobowcu w Pruszkowie. Teraz jeden z nich przywiózł na wernisaż w MZL swojego wnuka. - Jacy podobni - szeptano w tłumie.