Michał Bajor: Ludzie nie chcą słuchać moich nowych piosenek
Na szczęście dla moich widzów nie zacząłem śpiewać piosenek popowo-rockowych - ocenia ponad 40 lat występów na estradzie Michał Bajor przy okazji swoich 60. urodzin.
13 czerwca skończy Pan 60 lat. Czuje się Pan spełniony jako artysta?
Tak. Oczywiście. Chyba bym przesadził mówiąc, że nie, zważywszy, że zaczynając, miałem 16 lat i nie dostałem nigdy w tyłek. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, abym miał jakąś spektakularną porażkę, o której rozpisywałaby się prasa, że Bajorowi się nie udało, że to kompletne fiasko i nieporozumienie. Może takim momentem był wyjazd do Ameryki, ale to też mnie bardzo rozwinęło. Poznałem inną muzykę, a przede wszystkim Amerykę. Byłem tam prawie rok. Liznąłem języka. Więc to nie jest na pewno stracony czas. A na szczęście dla moich widzów nie zacząłem śpiewać piosenek popowo-rockowych.
No właśnie, a propos piosenek - na nowej płycie spodziewaliśmy się utworów z tekstami Wojciecha Młynarskiego. Tymczasem jest pierwsza płyta „Od Kofty do Korcza”. Dlaczego?
To proste - nie ma z nami od kilku tygodni Wojciecha Młynarskiego, więc siłą rzeczy nie mogłem pracować nad czwartą płytą z Młynarskim, choć bardzo chciałem. Miały to być przeboje świata w jego tłumaczeniach.
Kim był dla Pana Wojciech Młynarski przez te lata znajomości, współpracy, przyjaźni?
Trzecim rodzicem.
To znaczy?
Był absolutnie trzecim rodzicem, dlatego, że był osobą bardzo autorytatywną dla mnie, ale też i szalenie życzliwą. Podczas choroby chwilami bywał dość ostry, ale wtedy dla wszystkich taki był. Nie byłem wyjątkiem. Poznałem go jako właściwie dzieciak, 16-latek, a teraz mam lat 60. Trudno się więc dziwić, że traktowałem go i tak zapamiętałem jako głównie mądrego, życzliwego doradcę. Doradzał, podpowiadał, ciągnął w dobrą stronę i życiowo, i zawodowo, pod każdym względem i przestrzegał przed różnymi życiowymi pułapkami, które wtedy czyhały na młodego chłopaka, a potem na dorosłego artystę. Warto go było słuchać, bo wiele lat później spotkała mnie za to nagroda. W długim wywiadzie, którego udzieliliśmy jednemu z miesięczników, powiedział, że już od lat nie musi Michałowi dawać rad, bo Michał jest ukształtowanym artystą. Nie ma lepszej pochwały jak z jego ust.
Wróćmy do teraźniejszości - do antologii „Od Kofty do Korcza”. Jedna płyta jest już, a druga ukaże się we wrześniu. Dlaczego Kofta i dlaczego Korcz?
Kofta jest kolejnym artystą, którego poznałem blisko, a ponieważ mieliśmy trzy kolejne płyty z Wojciechem, uznałem, że teraz czas pokłonić się Kofcie, z którym zresztą już mam jeden krążek, bo wydałem płytę „Grechuta-Kofta”. Teraz uznałem - wybierając jakieś nazwisko autora tekstów, którego chciałbym zaśpiewać - że takim najbardziej nośnym, coś mówiącym większości rodaków, jest Kofta. Napisał dla mnie kilka pięknych tekstów. Także i on zaistniał w moim życiu, gdy byłem chłopakiem, początkującym piosenkarzem, który już jest zawodowym aktorem. Poznałem Jonasza, będąc już po szkole teatralnej. Na początku projekt miał nosić nazwę „Od Brela do Korcza”, ale spadkobiercy Brela nie wyrazili zgody na umieszczenie jego nazwiska w tytule płyty. Uznałem, że jeżeli ktoś może zastąpić Brela, to tylko Jonasz Kofta.
Ale na tym krążku są nie tylko kompozycje Korcza i nie tylko teksty Kofty. Co decydowało o doborze utworów?
Tytuł ma charakter wywoławczy. Przede wszystkim ważny jest podtytuł. „Moje wybrane piosenki nagrane na nowo”. I to jest najważniejsze na okładce płyt dla odbiorcy, który i tak jest stałym odbiorcą. Bo mnie nie kupuje słuchacz, który mówi: „A to se coś kupię. I kupię Bajora”. Nie. Takiego słuchacza nie ma. Nie ma też odbiorcy mówiącego: „Kupię sobie płytę, bo ma ładne zdjęcie”. Może „Moja miłość” , która stała się platynową płytą mogła mieć taki zasięg, ale dlatego, że były to przeboje bardzo znane i nośne. Natomiast w tym przypadku płytę będzie kupowała wyłącznie publiczność, która lubi Bajora.
To jest dwudziesta Pana płyta. Który z krążków uważa Pan za najważniejszy?
Nie powiem tak nigdy. Na pewno jeśli chodzi o to, co w naszym życiu jest najważniejsze, to pierwsza miłość czy pierwsza podróż. A więc skoro tak, to płyta „Live”, ale nie najważniejsza, tylko najbardziej zapamiętana. W dodatku była to jeszcze płyta analogowa. „Nowe piosenki” też jeszcze były analogiem, ale każde kolejne płyty były już w wersji kompaktowej. Były ważne, bo inaczej bym ich nie nagrał. Przyzwyczaiłem też moich słuchaczy do tego, że one wychodzą co dwa lata. Nie mam takiej płyty, o której mógłbym powiedzieć, że zrobiłem ją na siłę.
To są wybrane piosenki nagrane na nowo. A kiedy możemy spodziewać się zupełnie nowych utworów Michała Bajora?
Muszę pana i publiczność rozczarować, bo... publiczność nie chce nowych piosenek. Udowodniła mi to przy „Moich podróżach”, które nie miały statusu platyny, tak jak miały „Grechuta Kofta” czy „Moja miłość”. W tej sytuacji muszę pana postawić do pionu, oblać zimną wodą, bo... publiczność nie lubi nowych piosenek. Publiczność domaga się nowych piosenek, po czym, kiedy je śpiewam podczas koncertu, krzyczy: „Nie chcę więcej” i „Ogrzej mnie”. Tak więc przy następnej płycie też pewnie będę się kierował w stronę piosenek znanych, niekoniecznie moich, ale częściowo z mojego repertuaru. Nie będę teraz o tym mówił, bo to dopiero plany. Nie wiem, czy nagram jeszcze autorską płytę, ponieważ uważam, że mogę nagrać jakąś jedną piosenkę czy dwie na zasadzie ciekawostki. Natomiast nowe piosenki w moim przypadku już nie zjednują mi słuchaczy. Stałem się po prostu klasykiem i ludzie chcą tych piosenek, które znają.
Publiczność, koncerty. Tymczasem przed świętami Wielkanocy miał być Pana koncert w Poznaniu, ale został odwołany. A przecież zawsze w Poznaniu ludzie chodzili na Pana koncerty...
Mój menedżer nie dogadał się z organizatorami. Nie wnikam w to, jakie były powody, ale ponieważ chwilę wcześniej miałem koncert w Teatrze Wielkim, więc jestem usatysfakcjonowany i spotkam się z poznańską publicznością jesienią z piosenkami „Od Kofty do Korcza”. Słuchacze na pewno na to czekają, bo bardzo chcą, abym śpiewał te stare piosenki. Dzisiaj: ja dzisiaj, z moją dzisiejszą świadomością i dojrzałością.
A czy doczekamy się Michała Bajora na wielkim ekranie? W filmie?
Ja nie należę do żadnej stajni filmowej, a reżyserzy u nas w Polsce uważają, że gdy ktoś śpiewa, to już nie może grać. A jak ktoś gra, to nie może śpiewać - co jest bzdurą. Bo na świecie wielcy artyści estrady dostają Oscary i Złote Palmy i odwrotnie - wielcy artyści ekranu i teatru potrafią nagrać płytę, która staje się platynową. My żyjemy niestety trochę zaściankowo.