Misiek skoczył do studni za naszym Bartusiem
Jesteśmy szczęśliwi, że dziecko przeżyło ten okropny upadek - mówi pan Zbigniew, ojciec Bartusia, który w Leżajsku wpadł do 24-metrowej studni.
Odwiedziliśmy wczoraj w szpitalu 10-letniego Bartusia, który dochodzi do siebie po tym, jak w niedzielę po południu wpadł do 24-metrowej studni. Tato zgodził się opowiedzieć nam, jak doszło do wypadku.
- To było tak. W niedzielę, po obiedzie syn zabrał psa na spacer - mówi pan Zbigniew. - Zazwyczaj wychodził z Miśkiem blisko, na planty. Tym razem poszedł wyżej, bo było ciepło, dużo ludzi z dziećmi siedziało, a nie chciał, żeby psiak na nich szczekał.
Dziecko szło rozkopaną ulicą Studzienną, która kiedyś była spokojną dróżką między domami jednorodzinnymi na obrzeżach Leżajska. Kundelek średniej wielkości za nim, na smyczy. Wypadek wydarzył się niedaleko starego, na niebiesko pomalowanego domu. Dziś w zasadzie rudery.
- Otwór studni, która nie wystawała ponad ziemię, był przykryty tylko jakimś okrągłym znakiem drogowym - kontynuuje pan Zbigniew.
- Ktoś zupełnie bez wyobraźni zarzucił na to parę łopat kamieni, żeby nie było widać dziury pod spodem. To już lepiej mógł zostawić otwartą studnię i otoczyć dookoła taśmą. Przynajmniej ludzie by to obchodzili z daleka. Syn opowiadał jeszcze, że z boku, ok. 3-4 metry dalej, leżał przewrócony znak z biało-czerwonymi poprzecznymi pasami.
Chłopiec skręcił akurat na zasypaną tłuczniem dziurę.
- Pewnie stanął na krawędzi. Klapa poszła w górę, a Bartek wpadł do środka - opowiada. - Dawniej ta studnia była pełna wody. Teraz jest już nieczynna. Na dnie uzbierała się jednak deszczówka po ostatnich opadach. Były jeszcze jakieś gałęzie, chaszcze, patyki.
Prawdopodobnie to mogło zamortyzować upadek dziecka.
- Bartuś nie ma odrapanych rąk, ani twarzy. Leciał centralnie środkiem, idealnie pionowo, nie ocierając się o beton. Nawet nie miał świadomości, jak głęboko. Gdy wpadł, smycz wyleciała mu z ręki. Psina została na zewnątrz jeszcze kilka sekund, a później skoczyła za synkiem. Na szczęście Misiek spadł obok, bo inaczej zwierzę ważące ok. 6 kg mogłoby synowi skręcić kark.
Coś kazało wyjść jej z domu
Dziecko miało szczęście, że wypadek zauważyła mieszkające nieopodal kobieta.
- Opowiadała mi, że siedziała sobie w niedzielę przed telewizorem i ni stąd, ni zowąd coś jej kazało wyjść z domu - opowiada dalej pan Zbigniew. - Jakby dostała natchnienia, miała przeczucie. Wyszła przed budynek, stanęła przy siatce. Patrzy „o idzie taka chudzinka, malota z pieskiem na spacer” i nagle łubudu. I tyle go widziała.
Wiedziała doskonale, że na rozkopanej drodze znajduje się bardzo głęboka studnia. Natychmiast wezwała pomoc.
- Jestem tej kobiecie niezmiernie wdzięczny. Gdyby nie zauważyła wypadku, dzieciak pewnie wytrzymałby pół godziny i byłoby po nim.
Policja powiadomiła rodzinę o wypadku.
- Pierwsza wersja była taka, że synek wpadł do studzienki kanalizacyjnej. Nawet się wtedy uśmiechnąłem pod nosem. Pomyślałem, o rety, pewnie nic się poważnego nie stało, a trzeba go będzie wymyć z tych nieczystości. Gdy jednak przyjechałem na miejsce i zobaczyłem studnię, w której trudno było z góry dostrzec dno, wozy strażaków, karetkę, nogi się pode mną ugięły, ręce opadły.
Ojciec był przekonany, że dziecko nie przeżyło.
- Pytali mnie, czy chcę zobaczyć syna. Mówię, że nie, bo pewnie bym nie wytrzymał tego makabrycznego widoku.
Kolejne pytanie, czy na pewno nie chcę widzieć Bartka.
- Wtedy się zdenerwowałem. Dopiero, gdy mi powiedzieli, że synek żyje, jest przytomny i zabierają go do szpitala w Rzeszowie, odpuściło, jakby kamień spadł z serca.
Bartek trafił na oddział ortopedii w Klinicznym Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie. Jest już po jednej operacji, a przed kolejną. Leży w gipsie. Przy łóżku dziecka siedziała wczoraj zatroskana mama.
- Boli go bardzo - mówi. - Syn w lewej nodze ma pogruchotaną piętę, w drugiej złamaną kość piszczelową. Wierzymy, że zrośnie się, jak trzeba. Wiemy, że trafił w dobre ręce lekarzy - dodaje tato.
Mężczyzna mówi, że Matka Boża czuwała nad jego dzieckiem.
- Akurat w tą niedzielę odebraliśmy zamówiony wcześniej w klasztorze obraz, na którym Maria przytula Dzieciątko - pokazuje w telefonie zdjęcie sporej, poświęconej reprodukcji. - Od razu powiesiłem na ścianie. Wierzę, że Mamusia miała w opiece mojego syna.
Dodaje, że pies też jakby w tym dniu przeczuwał coś złego.
- Zwierzęta mają taki ósmy zmysł. Misiek nie chciał iść tam, gdzie prowadził go Bartek. Zapierał się łapami.
Prowizorycznie zasłonięta?
Sprawę wypadku bada policja i Prokuratura Rejonowa w Leżajsku.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze z dzieckiem. Czekamy, aż pozwoli na to jego stan zdrowia, chłopiec dojdzie do siebie, minie stres, szok - mówi Katarzyna Leszczak, zastępca prokuratora rejonowego w Leżajsku. - Na pewno nie będą to najbliższe dni.
Prokurator mówi, że modernizowana droga należy do miasta, a wykonawcą robót jest firma Strabag.
- Zgodnie z tą umową firma była odpowiedzialna również za zabezpieczenie drogi na czas przebudowy. W chwili oględzin, poczynione ustalenia były takie, że studnia nie została należycie zabezpieczona - mówi Katarzyna Leszczak.
Prokuratura ma informacje od mieszkańców, że od pewnego czasu, studnia była zabezpieczona tylko w sposób prowizoryczny. Na początku prac, była solidniej zakryta betonową pokrywą. Na razie nikt jeszcze nie usłyszał zarzutów. W oświadczeniu podpisanym przez Ewę Bałdygę, rzecznika prasowego Strabag, czytamy, ze trwa wyjaśnianie okoliczności nieszczęśliwego wypadku i, że „teren prowadzonych robót posiada konieczne oznakowania i zabezpieczenia. Sama studnia na okres nie prowadzenia robót została przykryta i nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek będzie się do niej zbliżał”.
Więcej w piątek w serwisie plus.nowiny24.pl oraz w magazynie Nowin"