Ruszyli. Niekoniecznie wszyscy, ale tak zdecydowali. Lany Poniedziałek, mimo że marcowy, na inaugurację wybrała liga mniejsza. Wprawdzie zima, ale co to za zima. Wprawdzie długo nie dawała za wygraną, ale ostatecznie poległa.
Kilka dni ciepła i bezdeszczowej pogody i dziś nikt nie żałuje. Owszem paniki i dmuchania na zimne nie brakowało. Koniec końców skończyło się szczęśliwie, czyli bez przewidywanej przez „fachowców” fali kraks, upadków i kontuzji u progu sezonu. Żużlowiec to człowiek i swój rozum ma. Ryzyko, a i owszem, ale bez brawury. Tak pomyśleli, tak pojechali i sezon rozpoczęli.
Kibice mieli swoje święto – takiej frekwencji w lidze mniejszej nie było od dziesięcioleci – żużlowcy w większości wiedzą na czym stoją, bo przecież nic tak nie weryfikuje zimowej pracy, jak prawdziwy ligowy bój, a działacze – działacze też mogą odetchnąć, bo udało się wszystko zorganizować i w kwiecień można już wejść pełną parą organizacyjną. Start wczesną wiosną opłacił się wszystkim, bo lidze mniejszej jako całości także. Żużlowa Polska po sześciomiesięcznej przerwie potrzebowała emocji i je dostała. Liga większa żyje jeszcze przepychankami regulaminowymi, ale to zawsze lubiła. Negocjacje, rozmowy to jest dobre w grudniu i styczniu. Śmiem twierdzić, że przepychanki finansowo-kewlarowe są sterowane i z pełną świadomością miały pojawić się za pięć ligowa dwunasta. Żużlowiec na przełomie marca i kwietnia co innego ma w głowie. Sprytny - podobno oszczędny - działacz o tym wie i działa. Działa na swoją korzyść.
Wiosna ma już swoich bohaterów. Jednym z nich jest Piotr Świst. Przez ostatnie lata jeżdżący gdzieś daleko od wielkiego żużlowego świata. Ten świat niespodziewanie - połączenie lig - odkrył, że oto Świst ciągle jest. On sam pokazał, że peryferie dyscypliny niekoniecznie muszą oznaczać sportową emeryturę. Świat w ostatnich dniach odkrył blisko pięćdziesięcioletniego faceta, który jeździ, jeździ szybko i skutecznie imponując tym z czego znany był w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. Brzmi jak czasy mocno zamierzchłe, ale to zupełnie niedawno przecież było. Świst jest i to trzeba docenić. Takich ludzi łączący żużlowe epoki trzeba szanować. To piękna żużlowa historia. Prawdziwa jak najbardziej.
Tych historii odkurzonych, dzięki - nie bójmy się tego powiedzieć - kryzysowi toczącemu polski żużel jest więcej. W takim Opolu wrócili do ligi i na początek pokonali legendarną Polonię z Bydgoszczy. Wprawdzie słabą jak nigdy, ale Polonia to ciągle Polonia. Na przeciwległym biegunie Częstochowa. Klub z tradycjami i tysiącami kibiców powstał z popiołów. Miał być marsz do elity, a tymczasem coś zgrzytnęło i nie wyszło na pierwszej przeszkodzie.
Syndrom wyższej klasy rozgrywkowej tkwi w głowach żużlowców i działaczy. Wszyscy mieli alibi w postaci braku przedsezonowych sparingów. Dziś już wiedzą, że w lidze mniejszej nikogo to nie obchodzi. To poligon i nie ma czasu na narzekanie. Trzeba jechać, to się jedzie. Nie ma na czym, to też się jedzie. Nie ma za co, to też się jedzie. To trochę inny żużel, może dziwny, ale przez to bardziej romantyczny, ale przede wszystkim prawdziwy.
Rafał Darżynkiewicz