Moja kuchenka gazowa [FELIETON]
Pamięć o babci Marii odżyła rok temu, kiedy wprowadziłem się do mieszkania z kuchenką gazową, bardzo podobnej do tej, na której Maria gotowała w Starym Sączu. Najpierw podłączała ją do butli gazowej, potem czerpała z dobrodziejstwa zółtej sieci.
Stary Sącz przeżywał gazyfikację bardziej niż mundial. Samobójstwa, horrory na weselach, samopodpalenia opuszczonych stodół, dzielnie potem gaszonych przez Ochotniczą Straż Pożarną - te od wieków starosądeckie specjały nie robiły na nikim wrażenia w obliczu gazyfikacji. Nikt nie prezentował tzw. postawy roszczeniowej, cierpliwość tylko, wyrozumiałość dla dzielnych robotników, co w brutalny sposób rozdzierali elewacje starych domów, które, jak się często okazywało, miały w sobie trzcinę - materiał w sumie łatwopalny. Pani Hilgierowa, powiernica sekretów ulicy Krakowskiej, zastanawiała się, który dom pierwszy wybuchnie, kiedy się komu rozszczelni, kto się zatruje; w jej katastroficznych wizjach więcej było jednak podniecenia niż narzekania. Wszyscy się z gazu cieszyli prawie tak, jak ja teraz, dotykając żeliwnych palników, wyposażonych w automatyczne iskrowniki.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień