Moja ruska terenówka
Właśnie mija 40 lat odkąd Rosjanie zaczęli produkcję łady nivy. Robienie czegoś źle przez tak długi okres wymaga heroicznej determinacji i przypomina mi czasy gdy powoziłem poprzednikiem nivy, ikoną zimnej wojny, legendarnym GAZ-em 69. Samochód, a właściwie platońska idea samochodu dla pijanych żołnierzy, leśników i harcerzy, był pozbawiony wszystkiego, a w szczególności - zalet. GAZ 69 trwał, bo był piękny, ale też dlatego, że dawał poczucie absolutnej wolności.
W przeciwieństwie do drogich mercedesów i nissanów kosztował 2000 zł i nie szkoda było walnąć nim np. w stertę bukowych bali, co nie było z resztą trudne, jako że kierownica była mniej więcej przytwierdzona do kół, a cały układ skrętny był prawie tak precyzyjny jak w rowerze wodnym. Żeby dołączyć przedni napęd, trzeba go było dosłownie przykręcić, ale najbardziej interesujący był, w podłodze, specjalny pedał do długich świateł. To było mądre, bo przy włączaniu zawsze następował pożar instalacji elektrycznej, który można było od razu zdusić lewą nogą. Nie było bocznych okienek (to znaczy były, w garażu), a konstrukcja plandeki zasysała do środka 100 proc. nie przepuszczonych przez katalizator spalin.
Byłem młody i święcie przekonany, że ten samochód robi wrażenie na dziewczynach, co okazało się nieprawdą, jako że był on zaprzeczeniem bezpieczeństwa w ruchu drogowym, nie miał nawet pasów, a dziewczyny, kobiety, bezpieczeństwo, jeśli wolno uogólnić, raczej cenią. GAZ-a 69 widziałem ostatnio w Bieszczadach. Widziałem tam też wilka. Serio.