Moje Kresy. Bryki Zukerkandla
Złoczów, miasteczko na Podolu, które do świetności doprowadziła rodzina Sobieskich, wznosząc tam okazały zamek, rozsławiła w całej Polsce rodzina słynnych wydawców książek – Zukerkandlów.
Twórcami wielkiego sukcesu wydawniczego w Złoczowie byli Ozjasz Zukerkandel (1821-1894) i jego syn Wilhelm (1851-1924). Po śmierci bezdzietnego Wilhelma wydawnictwo przejął ich krewny dr Hilary Zwerdling i prowadził je aż do roku 1939.
Zukerkandlowie wybudowali w 1880 roku w Złoczowie dużą drukarnię dla potrzeb swego wydawnictwa, która zasłynęła wieloma seriami edytorskimi, m.in. Biblioteką Powszechną. Wydawano tam całe cykle publikacji: Charakterystyki Literackie Pisarzy Polskich, Biblioteka Klasyków Rzymskich i Greckich, Biblioteka dla Dzieci i Młodzieży. Drukowano też widokówki Złoczowa. Dzięki nim możemy dziś podziwiać uroki i budowle miasta, które bezlitosny czas starł z powierzchni ziemi.
Tadeusz Chrzanowski (1925-2005), wybitny historyk kultury, stwierdził, że trudno przecenić znaczenie wydawnictwa Zukerkandlów w dziele upowszechniania oświaty w Polsce. Z maszyn drukarskich w Złoczowie wyszło około 2 tysięcy tytułów książek naukowych i literackich, w sporych jak na ówczesne czasy nakładach – po 2 tysiące egzemplarzy. Wzorowano się na popularnym niemieckim wydawnictwie Universal-Bibliothek. W każdym galicyjskim domu szlacheckim, inteligenckim obowiązkowo musiała być książka sygnowana przez tę złoczowską oficynę.
Zukerkandlowie wyspecjalizowali się też w wydawaniu literatury młodzieżowej i tzw. bryków szkolnych – doskonale opracowanych skrótów powieści będących obowiązkową lekturą w gimnazjach oraz streszczeń czytanek łacińskich w mistrzowskim tłumaczeniu Piotra Bojki. Podobne bryki wydawane przez Maksymiliana Bodeka we Lwowie nie miały tego poziomu.
Talent translatorski Bojki wysoko oceniali filolodzy klasyczni, znawcy greki i łaciny, a młodzież gimnazjalna uważała go za swego dobrodzieja. To dawało mu szczególną popularność wśród młodzieży szkolnej w całej Polsce. Nazwa bryki jest pochodzenia niemieckiego, od słowa Eselbrücke, czy ośli most: w domyśle – lektura dla leniwych osłów.
Klęska lekcyjna Meka Gulina
Uczeń gimnazjum złoczowskiego, poeta Maksymilian Baranowski, którego miałem przyjemność poznać w Londynie, sypał barwnymi opowieściami z lat szkolnych. Pamiętam – wspominał – epizod w naszej klasie na lekcji łaciny. Prof. Kazimierz Leszczycki, łacinnik, kazał tłumaczyć Mekowi Gulinowi urywek z lekcji nr 15. Mek był jednym z najzdolniejszych uczniów w naszej klasie, ale też największym leniem i leserem.
Ociągając się, podniósł się z ostatniej ławki, wziął książkę łacińską, dyskretnie, bezszelestnie położył na niej „bryka” Zukerkandla i zaczął „tłumaczyć”. Profesor, patrząc w okno, słuchał z uwagą, cierpliwie. I w końcu powiedział: Doskonale to tłumaczyłeś, ale zrobiłeś jedną fatalną pomyłkę, bo z bryka Zukerkandla przeczytałeś czytankę nr 16, a to, niestety, będziemy przerabiać dopiero jutro.
Bohater tej anegdoty, Mieczysław (Mek) Gulin (1914-2000), po uzyskaniu matury w złoczowskim gimnazjum wstąpił do szkoły kadetów i w czasie wojny zasłużył się w obronie Grodna. Wraz ze swym oddziałem przekroczył granicę polsko-litewską i został przez Litwinów osadzony w twierdzy Olita pod Sejnami.
W 1942 roku Sowieci wywieźli go do obozu w Kozielsku i tam wspólnie z por. Michałem Siemiradzkim (bratankiem słynnego malarza – Henryka) stworzyli kultowy obraz Matki Boskiej Kozielskiej.
Siemiradzki namalował Madonnę z Dzieciątkiem, a Gulin wyrzeźbił z drewna gruszy koronę Matki Boskiej. Po wydostaniu się z Rosji z armią Andersa trafił w 1944 roku do dywizji pancernej gen. Stanisława Maczka. Nie wrócił już do kraju. Osiadł w stolicy Walii – Cardiff, gdzie pracował jako malarz i dekorator oraz kreślarz w magistracie. Wyspecjalizował się w rysowaniu zdobnych dyplomów i adresów hołdowniczych, m.in. dla rodziny królewskiej. Sztuki malowania i rzeźbiarstwa nauczył się jeszcze w gimnazjum w Złoczowie w pracowni prof. Ignacego Engelberta Blaschkego (1882-1943) – rzeźbiarza i medaliera. Jeszcze jako uczeń brał udział w wystawach, m.in. w Tarnopolu. Zmarł w Cardiff.
Maksymilian Baranowski (1913-2008), autor wspomnień o Meku Gulinie, syn złoczowskiego weterynarza, w czasie wojny deportowany do łagrów Komi i Kołymy, wyszedł z tego piekła głodu i zimna z armią Andersa i walczył m.in. pod Monte Cassino.
Po wojnie ukończył architekturę na uniwersytetach w Rzymie i Londynie i ożenił się z pochodzącą również z Kresów, z Grodna, także Sybiraczką – Janiną Zbaraszewską (rocznik 1925), cenioną londyńską malarką i portrecistką.
Projektował w Anglii osiedla mieszkaniowe i supermarkety, był dyrygentem Chóru im. Karola Szymanowskiego w Londynie, organizatorem polonijnego sportu i emigracyjnych związków kombatanckich. Był też członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, publikując nostalgiczne wspomnienia z lat młodzieńczych w Złoczowie i wiersze, głównie odwołujące się do jego syberyjskiej gehenny. Oto jeden z nich:
Stoję na mrozie z rozwianą czupryną
i choć kostnieją bose moje nogi
nie czuję więzów niewolniczej drogi...
W tysiącu świateł myśli moje giną
i zapominam, że koszmarne życie
znów mnie do taczek przykuje o świcie...
Osmańczyk i Lem o Zukerkandlu
O brykach Zukerkandla czytamy w wielu wspomnieniach dawnych gimnazjalistów, m.in. w wydanych w 1953 roku „Siedmiu gawędach” Edmunda Osmańczyka – jednego z najwybitniejszych publicystów polskich, autora ponadczasowych i ciągle aktualnych „Spraw Polaków”.
W latach 20. XX wieku urodzony na Śląsku Edmund Osmańczyk (1913-1989) był uczniem elitarnego gimnazjum prowadzonego przez księży marianów na warszawskich Bielanach, do którego uczęszczali m.in. poeta Tadeusz Gajcy, późniejszy generał Wojciech Jaruzelski i ks. Adam Boniecki – przyszły redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.
W piątej klasie – wspominał Osmańczyk – musiałem wraz z kolegami pisać wypracowanie na temat: „Dlaczego kochamy Mickiewicza?”. Gryząc obsadkę pióra, wysilaliśmy pamięć, by odnaleźć najbardziej napuszone słowa, jedynie właściwe do oddania uczuć przypisanych programem szkolnym dla „wieszcza, który cierpiał za miliony”, a był polskim Byronem, polskim Puszkinem i polskim Goethem.
Na całe szczęście w przyprawianiu patosowego sosu mogliśmy zawsze liczyć na pomoc szczerego przyjaciela młodzieży nazwiskiem Zukerkandl, który w galicyjskim Złoczowie prowadził przez długie lata największą w Polsce wytwórnię „bryków”. Młódź gimnazjalna dopiero co zjednoczonych ziem Kongresówki, Galicji, Pomorza, Poznańskiego i Śląska, nie mogąc się uporać z przedziwnym programem szkolnym, szybko zawarła sojusz z „oślimi mostkami” sprzedawanymi za grosze w nędznych księgarenkach, które żyły ze skupu i sprzedaży używanych podręczników szkolnych. „Bryki” kupowane w tych uczniowskich antykwariatach miały format kieszonkowy (wygodny do „ściągania”), drobny druk na lichym papierze i ściśle dostosowaną do wymogów Ministerstwa Oświaty treść: „skróty i rozwiązania” szkolnej wiedzy.
Zbiór „bryków” złoczowskiego wydawcy wart byłby – gdyby się gdzieś uchował – osobnego studium, jako wierne zwierciadło nauk, które odciskały się w móżdżkach ówczesnej młodzieży.
Zacny Zukerkandl był pogardliwie nienawidzony przez profesorów i beztrosko kochany przez młodzież. I nie pamięta się mu dzisiaj, że oprócz „bryków” wydawał po groszowych cenach wszystkie największe arcydzieła literatury polskiej i światowej i historycy literatury uważają go za pariasa niegodnego nawet bibliograficznej notatki w przypisach swych uczonych dzieł. Mickiewicz natomiast był największą świętością narodową. Mimo to – a raczej dlatego – chcąc dać przepisową odpowiedź na pytanie: „Dlaczego kochamy Mickiewicza?”, musieliśmy, uczniowie szkół średnich, gdzieś w latach dwudziestych – sięgać po „bryk” Zukerkandla.
Podobną do Osmańczykowskiej opinię o brykach Zukerkandla znajdujemy w książce wspomnieniowej „Wysoki Zamek” autorstwa Stanisława Lema (1921-2006) – jednego z najwybitniejszych światowych pisarzy literatury science fiction. Lem twierdził, że z bryków Zukerkandla korzystali gimnazjaliści w całej Polsce, choć uważano powszechnie, iż jest to występek. W jego elitarnym lwowskim II Gimnazjum im. Karola Szajnochy we Lwowie szczególnym tropicielem bryków Zukerkandla był filolog klasyczny prof. Marian (Majer) Auerbach (1882-1941).
Marny był los ucznia, którego Auerbach namierzył, ale mimo to nie brakowało ryzykantów. W złoczowskim gimnazjum głównym tropicielem bryków był dyrektor Władysław Kryczyński.
Żywotność bryków Zukerkandla była zadziwiająco długa. Korzystano z nich jeszcze po II wojnie światowej. Świetny historyk, po wojnie organizator opolskiego środowiska naukowego prof. Michał Lis, urodzony w 1935 roku w Opakach pod Złoczowem, wspomina, że w latach 60. na zajęciach z łaciny w opolskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej studenci korzystali z wzorcowych tłumaczeń Piotra Bojki w brykach Zukerkandla. Legendarny opolski filolog klasyczny Mieczysław Gąszczyński (1908-1977), przez studentów nazywany „Złotą Rybką” (bo zwracając się do odpytywanego, używał takiego powiedzonka), gdy złapał studenta na ściąganiu z bryka mówił: „Ty mnie, Złota Rybko, Zukerkandlem nie próbuj oszukać”.
„Gimnazjum królewskie”
Złoczów szczycił się gimnazjum założonym w 1873 roku z inicjatywy burmistrza dr. Abdona Mijakowskiego oraz radnych: dr. Ludwika Heynego i dr. Ozjasza Zukerkandla. Nosiło ono imię Króla Jana III Sobieskiego, ale zwano je również „Gimnazjum królewskim”. Pierwszym dyrektorem był Seweryn Płachetka, a jednym z pierwszych nauczycieli – słynny później historyk Ludwik Kubala, który wywarł znaczący wpływ na twórczość Henryka Sienkiewicza. Najdłużej złoczowskim gimnazjum kierowali dyrektorzy – z wykształcenia filolodzy: Teofil Malinowski (w sumie 12 lat, od 1880-1892), Przemysław Niementowski (w latach 1893-1903), Tomasz Garlicki (w latach 1904-1914) i Władysław Kryczyński (w latach 1915-1929). Ostatnim polskim dyrektorem tego gimnazjum był Jan Chociej (w latach 1936-1939).
W gimnazjum tym pracowało i uczyło się wielu wybitnych Polaków. „Gimnazjum królewskie” było dowodem, jak niesprawiedliwie i złośliwie przedstawił Emil Zegadłowicz poziom galicyjskich gimnazjów w swej poczytnej powieści „Zmory”, zekranizowanej później przez Wojciecha Marczewskiego.
Gimnazja galicyjskie były w poszczególnych miasteczkach prawdziwymi ogniskami oświaty i kultury. Na przykładzie Złoczowa widać, jakiej klasy była tam kadra pedagogiczna i jak bardzo dbała o poziom kształconej młodzieży. Profesorowie gimnazjalni byli często badaczami i literatami, konkurującymi z kadrą uniwersytecką, a zdarzało się, że równocześnie pracowali na uniwersytecie. Przywołajmy kilka nazwisk.
Po odejściu Ludwika Kubali do Lwowa historii uczył dr Michał Janik – autor monografii o Polakach na Syberii, z której do dziś korzystają badacze tematyki syberyjskiej. Języka polskiego uczył w Złoczowie Józef Reiss – późniejszy muzykolog, profesor na Uniwersytecie Jagiellońskim, autor erudycyjnej pracy o twórczości muzycznej Mikołaja Gomółki.
Polonistą w tym gimnazjum był również prof. Gustaw Baumfeld – autor biografii Mieczysława Romanowskiego, tłumacz Maeterlincka i Czechowa, inscenizator Mickiewiczowskiej „Grażyny”. Historii uczył też prof. Juliusz Latkowski – autor pracy o Mendogu. Germanistą był poeta, literat, prof. Józef Mirski – autor popularnych prac o Wyspiańskim, mąż znanej pianistki – Marii Kretz-Mirskiej. Botaniki uczył prof. Szymon Trusz – Rusin, autor kilkunastu prac o florze i faunie okolic Złoczowa, zapalony turysta, który z młodzieżą złoczowską przemierzył Wołyń i Podole. Języka ukraińskiego uczył Michał Hałuszczyński, który w okresie międzywojennym podjął działalność polityczną i został nawet posłem oraz wicemarszałkiem Senatu RP.
W gimnazjum działał szkolny teatr, wystawiający sztuki polskich klasyków. Na licznych kółkach naukowych młodzież czytała i dyskutowała nad polską i europejską literaturą polityczną, historyczną i ekonomiczną, omawiano dzieła Dmowskiego i Limanowskiego. Gościli w murach gimnazjum złoczowskiego zapraszani tam profesorowie uniwersyteccy i literaci, m.in. bardzo wówczas popularny i skandalizujący Stanisław Przybyszewski (1868-1927), uważany za legendarną postać europejskiej bohemy i prekursora intelektualnego satanizmu. W kronice gimnazjum odnotowano, że był tam czterokrotnie.
Bywała również w Złoczowie i tam (mieszkając w latach 1912-1913 u swego krewnego – mec. Lubczyńskiego) napisała swe powieści „Faunessy” i „Kryjaki” Jehanne Maria Wielopolska (1882-1940) – pisarka, publicystka, związana z ruchem niepodległościowym, sanitariuszka w I Brygadzie Legionów, a w II Rzeczypospolitej autorka głośnych polemik i paszkwilów literacko-politycznych, m.in. „Silni-zwarci-gotowi, ale i... czujni. Rzecz o wczorajszych dywersantach” (1939), w których atakowała m.in. Broniewskiego, Słonimskiego i Tuwima za poglądy pacyfistyczne.
Barwę życia codziennego w złoczowskim gimnazjum opisał Józef Błoński w „Pamiętnikach z lat 1891-1939”, ojciec wybitnego krytyka literackiego Jana Błońskiego (1931-2009). Czytając jego memuary, na niemal każdej stronicy natrafiamy na nazwiska jego kolegów szkolnych w Złoczowie, którzy później zrobili kariery naukowe, polityczne, literackie i gospodarcze.
Wśród uczniów „Gimnazjum królewskiego” byli: Artur Aulich – późniejszy profesor Politechniki Lwowskiej; Bolesław Bachman (1911-2002) – technolog żywności i żywienia, profesor i dziekan na Politechnice Łódzkiej; Stanisław Błoński – prokurator Sądu Najwyższego w Warszawie; Józef Bocian – grekokatolicki biskup sufragan lwowski; płk Filip Brzezicki – burmistrz Złoczowa; Adam Dobrowolski – poeta; Jerzy Gawenda – rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, wicepremier rządu londyńskiego; Józef Gluziński – krytyk literacki; Olgierd Górka – historyk, profesor Uniwersytetu we Lwowie i Warszawie; Oskar Kanfer – doktor filozofii, po wojnie pod nazwiskiem Bolesław Kaliński profesor matematyki na Politechnice Śląskiej w Gliwicach; Jerzy Kołaczkowski – kompozytor, dyrygent chóru Polskiego Radia w Warszawie; Antoni Kozłowski – profesor botaniki na Uniwersytecie Poznańskim i Alfred Ohonowicz – profesor prawa na tym uniwersytecie; Władysław Kryczyński (ur. ok. 1870) – filolog klasyczny, z pochodzenia Tatar, syn burgrabiego na zamku w Podhorcach, autor monografii o tym zamku; Kazimierz Kumaniecki (1880-1941) – jurysta, profesor UJ, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego; Marian Słonecki – prof. ASP w Krakowie, konserwator ołtarza Wita Stwosza; Marian Kratochwil – wybitny malarz, uczeń Batowskiego; Roman Krężel – prof. Akademii Rolniczej we Wrocławiu; Józef Serwański – germanista, po wojnie osiadł w Grodkowie; Wincenty Sikora – kurator okręgu szkolnego wołyńskiego; Jan Stepa – biskup tarnowski; Józef Rożniecki – wojewoda łucki, lwowski i lubelski; Jan Sędzimir – filolog klasyczny i historyk, autor monografii o poetach łacińskich; Zenon Tarnawski – ks. katecheta gimnazjalny, kierownik trzech burs, dyrygent chóru gimnazjalnego, znany z ubóstwa (swoje honoraria przeznaczał na utrzymanie burs); Władysław Woroszyński – geograf, historyk, matematyk, po wojnie uczył w Czadźcu, a następnie osiadł w Gliwicach.
W 1923 roku z wielkim rozmachem obchodzono jubileusz 50-lecia istnienia złoczowskiego gimnazjum. Zjechali wówczas liczni maturzyści z całej Polski. Było to nie tylko święto szkoły, ale wszystkich mieszkańców Złoczowa.
Miasto udekorowano girlandami uplecionymi ze świerkowych gałęzi, z balkonów kamienic zwisały kilimy, w dzień palono lampy i organizowano na skwerach koncerty. Powszechnie szanowany złoczowski polonista Kazimierz Sołtysik (1893-1939) napisał kantatę z okazji tej uroczystości dla chóru gimnazjalnego, który prowadził złoczowski katecheta ks. dr Zenon Tarnawski.