Moje Kresy. Opolscy złoczowianie
Po wojnie wielu złoczowian znalazło swą nową ojczyznę na Śląsku Opolskim. Osiedli głównie w Grodkowie, Głubczycach i Opolu.
Wieloletnie zaniedbanie w zakresie przebadania i opisu tej dużej grupy złoczowian, którzy odegrali wielką rolę w budowie polskiej oświaty i kultury na odzyskanym przez Polskę Śląsku, należy zrzucić na karb zawodowych historyków związanych z Instytutem Śląskim w Opolu i Instytutem Historii Uniwersytetu Opolskiego. Przez ponad 60 lat nie podjęli tego tematu. W tym czasie wiele dokumentów i fotografii zniszczono bądź przepadły one w czasie powodzi w lipcu 1997 roku, a wielu świadków, nie złożywszy relacji, wymarło.
Tę ostrą ocenę środowiska opolskich historyków, która dotyczy też mojej osoby (za późno reagowałem), łagodzi nieco działalność Tomasza Róży - absolwenta historii Uniwersytetu Opolskiego, syna Kresowiaka ze Stryja, architekta Karola Róży (1926-1979) - pierwszego wojewódzkiego konserwatora zabytków na Opolszczyźnie, postaci również niesłusznie dziś zapomnianej.
Tomasz Róża (rocz. 1962) - obecnie radny grodkowski, wykonał jako nauczyciel historii ważną pracę dokumentacyjną. Zgromadził o potomkach złoczowian mieszkających w Grodkowie i okolicach kilkadziesiąt relacji, zebrał fotografie i opublikował na łamach „Gazety Grodkowskiej” kilkanaście artykułów o rodzinach złoczowskich. Tym samym uchronił od kompletnego zapomnienia wiele postaci, które przybyły ze Złoczowa na Śląsk Opolski w 1945 roku. Były to rodziny Jakubowskich, Dębickich, Wieczorków, Terleckich, Skarbków, Krężelów, Trendlów, Kałków, Omylskich, Kłonowskich. Dzięki pracy mego byłego studenta Tomasza Róży i publikacjom „Gazety Grodkowskiej” mogłem łatwiej wniknąć w biografie opolskich złoczowian i rozwinąć zawarte w nich treści przez dodatkowe informacje wydobyte od rodzin, zwłaszcza Dębickich i Terleckich.
Organista ze Złoczowa
W październiku 1945 roku transportem ze Złoczowa dotarli do Grodkowa powiązani więzami rodzinnym Jakubowscy i Dębiccy. Nestor rodziny - Józef Jakubowski (1877-1955) - był w Złoczowie w czasach II Rzeczypospolitej postacią powszechnie znaną, gdyż przez kilkadziesiąt lat był tam organistą w kościele farnym, dając często popis swych umiejętności koncertowych podczas chrzcin, ślubów i pogrzebów kościelnych. W czasie I wojny światowej w randze oficera armii austro-węgierskiej dostał się do niewoli rosyjskiej. Wysłano go wówczas do pracy niewolniczej przy układaniu torów kolejowych na Dalekim Wschodzie. Po powrocie z niewoli wrócił do Złoczowa, kontynuując obowiązki organisty, które pełnił do czasu wyjazdu na Śląsk - do Grodkowa.
W czasach złoczowskich Józefa Jakubowskiego na co dzień można też było spotkać w kinie „Palace” bądź kinoteatrze „Sokół”, gdzie jako taper, grając na pianinie, podkładał muzykę do filmów niemych z Charlesem Chaplinem, Polą Negri i Busterem Keatonem. Czasem zastępowała go utalentowana muzycznie córka - Maria Jakubowska (1906-1946), absolwentka Seminarium Nauczycielskiego w Złoczowie, nauczycielka w pobliskich Gołogórach. Józef Jakubowski był też stroicielem fortepianów i pianin w całej okolicy oraz właścicielem prywatnej szkoły dla organistów. Uczył gry na fisharmonii, pianinie i organach. Wykształcił kilku znanych po wojnie organistów kościelnych, m.in. Tytusa Stojanowskiego (1914-1997), który w latach 30. XX wieku był organistą w kościele parafialnym w Gołogórach pod Złoczowem oraz ułanem w Pułku Podkarpackim w Brodach, a po wojnie osiadł na Ziemi Lubuskiej i do końca życia pracował jako organista w Pyrzanach.
Józef Jakubowski należał do ludzi raczej majętnych, skoro dwie swoje córki obdarował fortepianami oraz wybudował dla nich dom przy ulicy Tarnopolskiej. Ale sam żył tak skromnie, iż można mówić o swoistym dziwactwie, bo dla swoich potrzeb wynajmował mały pokoik w Domu Ubogich w Złoczowie.
W 1937 roku Maria Jakubowska wyszła za mąż za Jana Dębickiego (1905-1964) - absolwenta seminarium nauczycielskiego w Tarnopolu, syna protokolanta sądowego Mikołaja Dębickiego i Eufrozyny Szlązak z Buska w powiecie Kamionka Strumiłłowa. Maria była nauczycielką w szkole w Gołogórach, której kierownikiem był jej przyszły mąż. Mieli trójkę dzieci - Ludwika, Wojciecha i Barbarę. Wojnę przeżyli w Złoczowie - zarówno okupację sowiecką, jak i niemiecką. Nie mogli wówczas pracować w szkole, ale Jan Dębicki utrzymywał rodzinę, pracując przy produkcji cegieł w złoczowskiej cegielni. Brał też udział w tajnym nauczaniu. W październiku 1945 roku na zawsze opuścili Złoczów i osiedli w Grodkowie. Jan Dębicki został kierownikiem szkoły i organizatorem polskiej oświaty w powiecie grodkowskim. Pełnił funkcję inspektora szkolnego i kierownika Powiatowego Ośrodka Doskonalenia Kadr Oświatowych. W 1946 roku przeżył tragedię, gdyż niespodziewanie, dwa miesiące po urodzeniu córki Barbary zmarła jego żona Maria.
Jego teść Józef Jakubowski wykazywał się podobną aktywnością w Grodkowie jak dawniej w Złoczowie: pełnił funkcję organisty w kościele grodkowskim i uczył gry na organach młodych adeptów. Na jego płycie nagrobnej na cmentarzu grodkowskim umieszczono rysunek liry i napis: Organista ze Złoczowa.
Najstarszy syn Dębickich - Jan (rocznik 1930) ukończył nyskie Carolinum oraz studia chemiczne i fizyczne na Uniwersytecie Wrocławskim i Gdańskim. Był kolegą na roku z późniejszym rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego, wybitnym polskim matematykiem Kazimierzem Urbanikiem, Kresowianinem z Krzemieńca. Wiele lat uczył fizyki i chemii w Gogolinie i był dyrektorem Zespołu Szkół Przemysłu Skórzanego w Krapkowicach. Jego młodszy brat - Wojciech (1934-2007), absolwent Technikum Telekomunikacji w Opolu - pracował na poczcie oraz jako nauczyciel wychowania fizycznego w Grodkowie. Natomiast ich siostra Barbara (rocznik 1946) po studiach polonistycznych w Opolu została dyrektorką Muzeum Ceramiki w Bolesławcu.
Profesor Cik-Cak
W Grodkowie osiadł po wojnie germanista i geograf, były nauczyciel gimnazjum królewskiego w Złoczowie Józef Serwański (1881-1968), wielki oryginał, stary kawaler, samotnik, chodzący w cerowanym surducie. Pochodził z Borysławia, z bogatej rodziny nafciarskiej i sam podobno był w młodości właścicielem szybu naftowego. Do legendy przeszło jego wyjątkowe roztargnienie. Potrafił przyjść do szkoły w jednym czarnym, a drugim żółtym bucie i nie rozstawał się prawie nigdy z parasolem. Był często obiektem uczniowskich złośliwości, dowcipów i kpinek. Młodzież szkolna nadała mu przydomek Cik-Cak. Nie miało to jednak związku z jego punktualnością jak w szwajcarskim zegarku, ale z niezwykłym wyczuleniem na uczniów, którzy w czasie klasówek korzystali ze ściąg. Był ich bezwzględnych tropicielem, mimo to zdarzali się ryzykanci (szczególnie dziewczęta) i na lekcjach języka niemieckiego i geografii próbowali przechytrzyć Cik-Caka.
We wspomnieniach jego ucznia, Stefana Gorczakowskiego - po wojnie znanego we Wrocławiu lekarza weterynarii - czytamy: "Profesor Serwański zadziwiał nas swym częstym, zaskakującym zachowaniem. Nazywano go Cik-Cakiem, bo gdy zauważył uczennicę posługującą się ściągą, to z okrzykiem „Cik-Cak!” spadał na swą ofiarę jak jastrząb i wydobywał z jej stanika lub spod spódniczki ściągę - ku ogólnej wesołości całej klasy."
Przez jednych był wyszydzany, przez innych podziwiany za wielkie serce i dzielenie się z uczniami wszystkim, co miał. Zarówno w Złoczowie, jak i później w Grodkowie zapamiętano go, że idąc do kościoła, miał pełne kieszenie cukierków, którymi po mszy częstował dzieci przed kościołem. Miał zdolności mimiczne i potrafił błyskawicznie przejść z pogodnego uśmiechu w tragiczny wyraz twarzy, gdy uznał, że uczeń zupełnie pogubił się w odpowiedzi. Zapamiętano też jego powiedzonka, gdy stawiał dwójkę nieprzygotowanemu delikwentowi: „Tu leży studencina, co go zabiła greka i łacina”, albo „Ostrzyżony, ogolony, łapie myszy za ogony”. Uczył geografii m.in. osiadłych po wojnie na Śląsku złoczowian - Wandę Huczek, Stefanię Stokłosę, Jana Słociaka, Romana Wieczorka i Zbigniewa Trendla. Pasjonował się historią miast, w których mieszkał. Przed wojną był przewodnikiem po Złoczowie, a po wojnie po Grodkowie. U schyłku życia schorowany osiadł w Raciborzu i tam zapomniany zmarł w domu starców. Pochowano go na tamtejszym cmentarzu. Jego uczennica Władysława Czerwińska poświęciła mu wiersz, który kończy się zwrotką:
"Sądzę, że poszedł do nieba
I błądząc po obłokach
myśli: nie ma już dowcipniejszej
młodzieży na świecie
od tej, która była niegdyś w złoczowskim
powiecie."
Z okolic Złoczowa, a konkretnie ze wsi Rozważ, wywodziła się osiadła po wojnie głównie na Śląsku rodzina Krężelów. Janusz Karpiński w swej genealogii wymienia kilkudziesięciu przodków noszących to nazwisko. Są wśród nich dwaj kuzyni - Roman i Stefan Krężelowie, żołnierze Armii Krajowej, którzy w okresie wojny wykazali się bohaterstwem. W czasie jednego ze starć pod Kryniczkami, w okolicach Wicynia, Krężelowie umożliwili - dzięki desperackiemu wypadowi - wyjście swemu oddziałowi z okrążenia bez strat. Ich manewr uchronił oddział partyzancki i wioskę przed całkowitą zagładą. Czyn ten został uznany przez dowództwo za wyjątkowo odważny i brawurowy. Obaj kuzyni okupili swoje bohaterstwo: Stefan zginął, a Roman został ciężko ranny. Uhonorowano ich krzyżem Virtuti Militari.
Roman Krężel (1925-2005), któremu wojna przerwała naukę w gimnazjum w Złoczowie, maturę uzyskał po ekspatriacji w Głubczycach. Od czasu studiów we Wrocławiu związał się na trwałe z Akademią Rolniczą i, dochodząc do tytułu profesorskiego, zyskał opinię wybitnego agrotechnika. Był też na tej uczelni prodziekanem, długoletnim kierownikiem katedry i autorem podręczników akademickich.
Tą samą drogą poszedł jego starszy brat Jerzy Zbigniew Krężel (1923-2000), który został profesorem we wrocławskiej Akademii Rolniczej, specjalizując się w melioracji.
Szczególnie wielu złoczowian trafiło do oświaty na ziemi grodkowskiej i głubczyckiej. Byli to m.in.: Eugenia Pazdrij (1890-1987) - długoletnia dyrektorka szkoły w Suchej Psinie (pow. Głubczyce); Longin Józef Trusz (1905-1972) - kierownik szkoły w Dzierżysławiu (pow. Głubczyce); Stanisław Kwiatkowski (1906-1988) - dyrygent orkiestry dętej, nauczyciel gry na skrzypcach i śpiewu w liceum w Grodkowie; Helena Kałka (1930-2002) - nauczycielka w wielu szkołach powiatu grodkowskiego, bardzo aktywna działaczka Związku Nauczycielstwa Polskiego; Matylda Trznadel - w Żelaznej; Roman i Olga Szambelanowie - w Lipowej; Jan Dereń - w Kolnicy; Janina Chrawec - w Głębocku, Maria Briks - córka złoczowskiego prokuratora zamordowanego przez Sowietów, przez wiele lat prowadziła szkołę w Osieku Grodkowskim, podobnie jak Paulina Skarbek w pobliskim Przylesiu Grodkowskim.
W Opolu już w maju 1945 roku osiadła rodzina Adolfa Świdraka (rocz. 1931) - matematyka, długoletniego metodyka w opolskim kuratorium. Jego dwaj bracia - Marian (technik budowlany) i Józef (księgowy) oraz siostra - Stanisława (księgowa) byli pionierami osadnictwa polskiego w Opolu.
Atelier Leontyny Terleckiej
Do grupy pionierów, którzy po wojnie tworzyli polską rzeczywistość w Opolu, należała Leontyna Terlecka (1908-2003) - przed wojną (w latach 1932-1944), obok Władysława Borzemskiego i Ludwika Müllera, właścicielka jednego najbardziej znanych zakładów fotograficznych w Złoczowie. Pochodziła z rodziny majętnej i bardzo wpływowej. Miała liczne rodzeństwo. Była córką Karoliny z Klemensów (1872-1963) i Kacpra (1862-1910) Terleckiego - przedsiębiorcy budowlanego, który wzniósł w Złoczowie m.in. budynki gimnazjum, sądu i kilka willi dla lekarzy i adwokatów. Był człowiekiem bogatym. Dla swojej rodziny wybudował trzy domy: jeden w pobliżu szkoły - jak twierdził - aby dzieci (a posiadał ich jedenaścioro) miały do niej blisko, drugi przy młynie, a trzeci daleko od centrum miasta, aby miały dobre powietrze i wszelkie wygody przy zabawach. Ten dom graniczył przez jezdnię z zamkiem Sobieskich i dużym parkiem przy rezydencji.
Najstarszy syn Kacpra Terleckiego, Wincenty, był legionistą, oficerem i przejął po ojcu zawód budowniczego. Jego brat Mikołaj Terlecki był naczelnikiem urzędów skarbowych w Złoczowie i Tarnopolu, drugi brat - Piotr - był pracownikiem elektrowni, trzeci brat - Roman (1907-1995) - po wyjeździe ze Złoczowa otworzył zakład fotograficzny w Radomiu, siostra Aniela wyszła za mąż za Jana Wiśniewskiego, który był krojczym, druga siostra - Jadwiga - prowadziła aptekę i wyszła za mąż za właściciela atelier fotograficznego Ludwika Müllera, trzecia siostra - Maria - pracowała w fabryce tytoniu jako kontrolerka, a jej mąż Ludwik Każdalewicz był kierownikiem mleczarni, czwarta siostra - Bronisława - pracowała w urzędzie skarbowym, a jej mąż Jan Żiżka był inspektorem w gorzelni, piąta siostra - Wanda - wyszła za Sylwestra Fortunę, młynarza, siostra Stanisława wyjechała do Radomia i tam ułożyła sobie życie.
Najmłodsza z rodzeństwa, Leontyna Terlecka, zafascynowana fotografią, uczyła się zawodu u swego szwagra Ludwika Müllera (1893-1939), który był w tym czasie nie tylko właścicielem atelier, ale wysoko cenionym fotografikiem, o solidnym wykształceniu: po studiach artystycznych w Wiedniu przez kilka miesięcy praktykował w atelier fotograficznym Ludwika Piotra Wieleżyńskiego we Lwowie.
W 1932 roku Leontyna otworzyła swoje studio, a cztery lata później wyszła za mąż za Władysława Wojteczka (1904-1967, zm. w Opolu) - oficera 12 Pułku Artylerii Lekkiej w Złoczowie. W 1943 roku z córką Danutą i 3-miesięcznym synem Jerzym, w obliczu niebezpieczeństwa ataku banderowców, wyjechała do brata Romana do Radomia i pomagała mu w zakładzie fotograficznym, a w lipcu 1945 roku przybyła do Opola i otworzyła przy ulicy Koraszewskiego 9 powszechnie znane później studio Foto-Danusia. Rywalizowało ono z nie mniej popularnym Foto-Wrzos, które prowadził Adam Śmietański (1919-1992), ekspatriant i dawny właściciel Foto-Wrzos w Brzeżanach.
Leontyna Terlecka-Wojteczek była bardzo aktywna na niwie społecznej. Zachowały się w Radiu Opole jej wywiady, w których mówiła o swych fascynacjach artystycznych. Jej syn, Jerzy Wojteczek (1943-2016), był długoletnim sędzią w Opolu, a córka Danuta (1938-2013) prowadziła zakład fotograficzny, który został przeniesiony na ulicę Ozimską 104/105. Zakład ten istnieje tam do dziś - prowadzą go obecnie wnuczki Leontyny Terleckiej: Anna i Beata (anglistka po Uniwersytecie Opolskim) Dołoto.
Generał Karol Piasecki
Dzięki korespondencji z mieszkającym w Gorzowie Wielkopolskim Bogusławem Mykietowem mogłem pogłębić wiadomości o kompletnie zapomnianym dzisiaj generale Karolu Piaseckim (1859-1947), który na emeryturze przez ponad 20 lat mieszkał w Złoczowie.
Karol Piasecki, urodzony w Tudorkowicach na ziemi lwowskiej, był wysokim rangą wojskowym w armii austro-węgierskiej, w której pełnił m.in. funkcję oficera prowiantowego oraz inspektora w szpitalach wojskowych i domach rekonwalescentów. W odrodzonej Polsce piastował stanowisko zastępcy dowódcy Okręgu Generalnego Kraków.
W kwietniu 1921 roku w randze generała dywizji został przeniesiony w stan spoczynku. Żonaty z Władysławą Monasterską, osiadł wówczas w Złoczowie, w domu przy ulicy Gliniarskiej, którego właścicielem był Aleksander Monasterski.
Jest wielką zagadką jak gen. Piasecki przeżył wojnę, a szczególnie okupację sowiecką w Złoczowie, gdy masowo aresztowano polskich oficerów. Można to tłumaczyć, iż był w tym czasie obłożnie chory. W każdym razie opuścił Złoczów w połowie 1945 roku i osiadł we Wschowie na ziemi lubuskiej i tam zmarł dwa lata później.
Jego skromnym grobem na cmentarzu we Wschowie opiekował się kucharz generała - Jan Jaszczyszyn, który zmarł w 1969 roku. Trud przywrócenia pamięci o tym zapomnianym generale podjął się ostatnio Tadeusz Kołosionek - organizator Izby Kresowian we Wschowie.