Moje Kresy. Znani śniatynianie
Śniatyn miał wysoko cenione Gimnazjum im. Franciszka Karpińskiego. Uczęszczało do niego wielu wybitnych Polaków, którzy wpisali się na chlubne karty historii Polski.
Malarze i kompozytor
Jedną z najwybitniejszych postaci związanych ze Śniatynem był Seweryn Obst (1847-1917) – malarz, rysownik, etnograf, urodzony w pobliskim Berezowie, przyjaciel Artura Grottgera od czasu ich wspólnych studiów w Wiedniu. Śniatyn jako miasto swej młodości bardzo lubił i później – gdy mieszkał już w różnych miejscach – wracał tam kilkakrotnie. Krążył przez całe lata po całym Pokuciu – swej ziemi rodzinnej, malując portrety tamtejszych ziemian. Był zafascynowany Huculszczyzną i namalował dziesiątki obrazów przedstawiających Hucułów i różne przejawy ich życia. Jednym z najbardziej znanych jego obrazów jest „Kłótnia Hucułów”.
Seweryn Obst miał w życiu okres, że zamieszkał (podobnie jak Stanisław Vincenz) wśród Hucułów – w Żabiem nad Czeremoszem i w Jaremczu. Był jednym z pierwszych, którzy zbierali ginące wyroby sztuki zdobniczej Hucułów: hafty, tkaniny, pisanki, garnki czy kafle. Interesowali go też Żydzi, których w Śniatynie – podobnie jak w innych miasteczkach galicyjskich – było wyjątkowo dużo. Namalował m.in. świetny obraz „Handałes pokucki”. Ostatnie lata przeżył we Lwowie i spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim.
W Śniatynie bywał też na plenerach malarskich młodszy przyjaciel Seweryna Obsta – Karol Heimroth (1860-1930). Krążyli wspólnie po całym Pokuciu – od Kosowa po Śniatyn, Pistyń i Kołomyję aż do Żabiego i Peczeniżyna. Z tego okresu pochodzi jego obraz „Hucułka na koniu” (1909), który przypadkowo udało mi się kupić na jednym z jarmarków na bytomskich Szombierkach. Jest to jedno z najważniejszych trofeów, które trafiło mi się jako wiecznemu wędrowcy po polskich flohmarktach i sklepach z antykami. Obraz „Hucułka na koniu” jest tak fascynujący w pomyśle, że postanowiłem go wykorzystać na okładce IX (przygotowywanego do druku) tomu „Kresowej Atlantydy”. Potomkowie Karola Heimtrotha mieszkają dziś we Wrocławiu.
W Śniatynie urodził się wybitny polski kompozytor Roman Palester (1907-1989), autor wielu symfonii i muzyki filmowej, m.in. do filmów „Dziewczęta z Nowolipek”, „Zakazane piosenki”, „Ostatni etap” czy „Ulica Graniczna”. Był też autorem popularnych piosenek, m.in. przeboju Eugeniusza Bodo „Baby, ach te baby” – z tekstem Jerzego Nela, który po wojnie z wielkim powodzeniem wykonywał Andrzej Zaucha. Palester opuścił Polskę u schyłku lat 40. XX wieku i zmarł na emigracji, w Paryżu, gdzie był bardzo ceniony jako kompozytor, podobnie jak inny polski emigrant osiadły w Londynie, Andrzej Panufnik (1914-1991), twórca muzyki do jednej z najbardziej popularnych pieśni z czasów powstania warszawskiego: „Warszawskie dzieci”.
W Rusowie pod Śniatynem urodził się i zmarł wybitny pisarz ukraiński Wasyl Stefanyk (1871-1936), którego imię nosi dziś we Lwowie dawne Ossolineum.
Charyzmatyczny proboszcz
Jedną z najbardziej znanych i wpływowych postaci w przedwojennym Śniatynie był urodzony w Szczercu pod Lwowem ks. Michał Borowy (1868-1932) – bibliofil i erudyta, przez 32 lata śniatyński proboszcz. Jego rodzice – Jan i Katarzyna – posiadali duże gospodarstwo rolne. Mieli trzy córki: Karolinę, Rozalię i Marię oraz jedynaka Michała, który miał być głównym dziedzicem ziemi rodzinnej.
Niespodziewanie oświadczył pewnego dnia rodzicom, iż na ukwieconej łące ukazała mu się Matka Boska i nakazała, aby został kapłanem. Nie było alternatywy. Rodzice sprzedali ziemię i pieniądze podzielili między dzieci. Za swoją część Michał Borowy skończył studia teologiczne, a później w Śniatynie miał dużą winnicę i dwa domy z pokojami dla letników. Jego siostry osiadły w Drohobyczu.
Wszystkie wyszły dość korzystnie za mąż i wiodły dostatnie życie. Jedna z sióstr – Maria (po mężu Staruszkiewicz) była babką Ryszarda Staruszkiewicza (1936-2013) – żołnierza AK, zesłańca na Sybir, kolegi majora Krzysztofa Wernera (po wojnie jednego z wybitnych organizatorów ruchu kombatanckiego w Opolu), o których pisałem w VI tomie „Kresowej Atlantydy”. Siostra Ryszarda – Danuta Staruszkiewicz-Wajcht (rocznik 1929) osiadła po wojnie w Jeleniej Górze i była tam powszechnie znaną farmaceutką, a dziś jest strażniczką pamięci o swoich rodzinnych miastach: Drohobyczu i Śniatynie.
Ks. Michał Borowy oprócz posługi kapłańskiej pełnił wiele funkcji społecznych: był dyrektorem szkoły realnej, a później Gimnazjum im. Franciszka Karpińskiego w Śniatynie (m.in. zwalniał biednych uczniów z czesnego, a bosym dzieciom kupował za własne pieniądze buty), prezesem Komitetu Bursy im. Adama Mickiewicza oraz Komisji Nadzorczej Czynności Burmistrza i Magistratu, przez 26 lat członkiem Rady Miejskiej Śniatyna i przez 30 lat członkiem śniatyńskiego „Sokoła”, zarządzającym Domem Ludowym im. Józefa Piłsudskiego.
Był też inicjatorem założenia na śniatyńskich nasłonecznionych stokach winnic, czym dał przykład innym. Gdy ks. Borowy zmarł 16 listopada 1932 roku, jego pogrzeb w Śniatynie był wielką manifestacją żałoby. Nad grobem płomienne przemówienia wygłosili burmistrz Tytus Niemczewski i prof. Witold Kalityński. Miasto uczciło jego zasługi przemianowaniem ulicy Sokoła, przy której mieszkał, na ulicę ks. Michała Borowego oraz ufundowało mu na cmentarzu śniatyńskim grobowiec, który zachował się do dnia dzisiejszego. Spoczywa w nim wspólnie z siostrzenicą – Jadwigą z Jaremów Kolońską, zmarłą w sierpniu 1939 roku.
Dwaj śniatyńscy przyjaciele
Niezwykle ciekawie potoczyły się losy Bohdana Hawrylaka i Mieczysława Zawadowskiego – dwóch uczniów śniatyńskiego gimnazjum, bardzo blisko z sobą zaprzyjaźnionych, o czym świadczą liczne fotografie.
Bohdan Hawrylak (1920-1994) – syn Michała, śniatyńskiego prawnika, i Austriaczki (urodzonej w Wiedniu) – Marii z Grossów, krewny pisarzy Romana Bratnego i Andrzeja Mularczyka. Gdy Śniatyn zajęli Sowieci, wspólnie z kolegą z klasy Wiktorem Wierzbickim zbiegł do Rumunii. Po miesiącu więzienia w Czerniowcach trafił do armii polskiej we Francji.
W czerwcu 1944 roku wraz z dywizją gen. Stanisława Maczka uczestniczył w inwazji aliantów w Normandii. Walczył pod Falaise, wyzwalał Francję, Holandię i Belgię. Po wojnie osiadł w Szkocji, gdzie ożenił się z Frances Mitchell – według legendy rodzinnej spokrewnioną z Margaret Mitchell, autorką słynnej powieści „Przeminęło z wiatrem”. Ukończył studia architektoniczne w akademii w Glasgow. Jako przedsiębiorca osiągnął duży sukces finansowy – wyspecjalizował się w remontach hoteli.
Został wyróżniony członkostwem w brytyjskiej Królewskiej Akademii Sztuki. Stał się właścicielem XVI-wiecznego zamku w Woodside Estate w Szkocji – otoczonego rozległym parkiem, ze stadami jeleni. Po śmierci żony w 1973 roku zaczął poważnie myśleć o powrocie do Polski. Gdy zaistniała możliwość tworzenia gospodarczych firm polonijnych, osiadł w Pułtusku. W 1985 roku ożenił się z Krystyną Drzewiecką (rocznik 1940) – wówczas pracownicą wrocławskiego Ossolineum, również śniatynianką, którą spotkał podczas zjazdu śniatynian w Brzegu Dolnym. Było to udane małżeństwo, którego ważnym spoiwem był sentyment do lat młodości spędzonych w Śniatynie. Krystyna Drzewiecka była córką porucznika Antoniego Drzewieckiego (1913-1997), absolwenta szkoły oficerskiej w Modlinie, i Jarosławy z Soryczów (1915-1947).
Bohdan Hawrylak wyróżniał się pogodą ducha i poczuciem humoru, o czym świadczą jego nieopublikowane wspomnienia, pełne anegdot i dowcipnych opowieści.
Oto trzy z nich: Gdy stacjonowaliśmy w Szkocji, w miasteczku Dundee, z kolegą Wiktorem Wierzbickim (który później osiadł w Nowej Zelandii) przesiadywaliśmy w kawiarni w pobliżu koszar. Pewnego wieczoru przysiadł się do nas podchorąży i zaczął narzekać, że kawa jest droga, że żołd marny i jak my sobie możemy na to pozwolić. Mrugnęliśmy do siebie z kolegą i mówimy: nam pieniędzy nie brakuje, bo pracujemy dla niemieckiego wywiadu. Kilka dni później wezwał nas do siebie oficer „dwójki” (wywiad) w randze kapitana i siedząc za biurkiem, oświadczył, iż ma informacje, że pracujemy dla niemieckiego wywiadu. Zdębieliśmy, ale po chwili przypomnieliśmy sobie rozmowę w kawiarni. Mówimy, że ten podchorąży to chyba idiota. Kapitan popatrzył na nas, pokiwał głową i powiedział: „Wiem, to mój bratanek”.
Po zdobyciu Wilhelmshaven utworzono różnego rodzaju obozy dla cudzoziemców – byłych więźniów i robotników przymusowych różnych narodowości. Był tam też obóz z dziewczynami z niemieckich domów publicznych. Mnie i moim żołnierzykom przypadło właśnie pilnowanie tego ostatniego. Było tam dużo obywatelek francuskich, belgijskich, holenderskich i dość duży kontyngent Polek. Mieszkały w barakach, a my mieliśmy pilnować, aby bractwo się nie rozłaziło po okolicy. Moi chłopcy byli raczej zadowoleni z powierzonego zadania – pamiętam, gdy w nocy sprawdzałem posterunki wartownicze, to znajdowałem karabin oparty o drzewo, a w krzakach szmery – co robić?
W zimie 1944/1945 moja dywizja po zajęciu Bredy miała odpoczynek. Wziąłem sobie tygodniowy urlop i pojechałem do Brukseli. Ponieważ Belgia tak jak inne kraje ucierpiała, więc warunki bytowe jej mieszkańców nie były najlepsze, a co za tym idzie, to kwitnąca prostytucja.
Ja miałem nieszczęście natknąć się na szczególnie natrętną kurtyzanę w podeszłym wieku, która, widząc mój mundur oficerski, usilnie namawiała mnie do grzechu, powtarzając, że jest wnuczką gen. Petaina. Ja nie zwracałem jednak uwagi, więc złapała mnie za rękaw i powiedziała, że widocznie nie wierzę w bajkę o słynnym dziadku, a ja – mając tego dość – rzekłem: przeciwnie, wierzę tobie, bo jesteś do niego podobna. I tak skończyła się moja przygoda z belgijską „panną” lekkich obyczajów.
Inaczej potoczyły się losy kolegi Bohdana Hawrylaka z gimnazjum w Śniatynie – Mieczysława Zawadowskiego (1921-2004), dziennikarza i publicysty, który wyraziście wpisał się w pejzaż powojennego Wrocławia. Przez lata kierował „Gazetą Robotniczą” (głównym organem prasowym Dolnego Śląska w PRL – nakład dzienny ok. pół miliona egzemplarzy), a później, do 13 grudnia 1981 roku (gdy został na krótko internowany), był szefem wrocławskiego ośrodka telewizyjnego.
Miał osiemnaście lat, gdy w mundurze polskiego żołnierza zbiegł ze Śniatyna przed Armią Czerwoną i przedarł się przez Węgry do Szwajcarii. Tam przez rok kuł młotem skałę, budując drogę w Alpach. Następnie zaangażował się we francuski ruch oporu, działając w tzw. szwajcarskim korytarzu. Podjął też studia na Uniwersytecie we Fryburgu. Po wojnie wrócił do Polski.
Nostryfikował dyplom magisterski i zaczął we Wrocławiu karierę dziennikarską: od reportera miejskiego (1950), publicysty po sekretarza redakcji „Słowa Polskiego”. Należał wówczas do elity intelektualnej Wrocławia. Gdy powstała „Solidarność”, we wrocławskim ośrodku telewizyjnym, którym kierował Zawadowski (a jego zastępczynią i „prawą ręką” była Lena Kaletowa), uformowała się najliczniejsza grupa dziennikarzy ostro przeciwstawiająca się praktykom cenzury, walcząca o wolność słowa i realizująca programy, które wpłynęły na uwiarygodnienie płynących z tej anteny informacji.
W czasie emisji dziennika regionalnego „Rozmaitości” wyludniały się ulice Wrocławia. Reporterzy byli przy wszystkich ważniejszych wydarzeniach regionu. Zawadowskiego, który był wówczas członkiem egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR, ciągle wzywano „na dywanik”.
Potrafił z wielką zręcznością bronić swoich dziennikarzy. A gdy zachorował, rolę jego przejęła Lena Kaletowa, jeszcze bardziej zdeterminowana w obronie wrocławskich reporterów. Gdy wprowadzono stan wojenny, 1/3 zespołu redakcyjnego poddano ostrym restrykcjom. Wielu dziennikarzy zostało internowanych, w tym najdłużej (kilka miesięcy) – Lena Kaletowa. W jej dzienniku czytamy: 13 grudnia 1981 r., godzina 00.30. Telefon od Lali [Ludwiki Zawadowskiej, pracownicy wrocławskiego Ossolineum – S.S.N.], żony Zawadowskiego. Dramatycznym, łamiącym się głosem mówi: Mietka aresztowali! – Kto? – Milicja – za działalność antypaństwową. Dzwonię do Pani, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Było ich trzech, podpisał jakieś papiery... Pani Leno, zaczęło się... Niech Pani ostrzega innych. Szukam numeru do Baśki Trzeciak. Po wykręceniu dwóch cyfr – zajęte... Potem telefon głuchnie.
Spośród ośrodków terenowych w kraju wrocławską telewizję i radio dotknęły w stanie wojennym największe w kraju represje.
Aresztowano wielu dziennikarzy, m.in. Julitę Karkowską – później redaktorkę „Dziennika Związkowego” w Ameryce, Piotra Załuskiego – później dziennikarza Radia Wolna Europa, Wiesława Wodeckiego (1927-2010) i Wacława Sondeja (rocznik 1943) – Kresowianina ze Stanisławowa.
Mieczysława Zawadowskiego szybko zwolniono i natychmiast skierowano na emeryturę. Wyjechał wówczas do Fryburga w Szwajcarii, gdzie pracował jako bibliotekarz przy polskich zbiorach znajdujących się na tamtejszym uniwersytecie. We Fryburgu mieszkał jego syn, urodzony w czasie wojny, gdy Zawadowski działał w szwajcarskiej konspiracji. Z żoną, Ludwiką, nie mieli dzieci.
Z czasów, gdy Mieczysław Zawadowski był dyrektorem wrocławskiego ośrodka telewizyjnego i bardzo wpływową osobą na Dolnym Śląsku, zapamiętano, że wrocławska telewizja produkowała rocznie około 15 spektakli Teatru Telewizji i że realizowano tam audycje, które cieszyły się powodzeniem w całym kraju, m.in. „Z kamerą wśród zwierząt” – o wrocławskim zoo, programy kulinarne prowadzone przez Witolda Pyrkosza i Eliasza Kuziemskiego oraz programy niemcoznawcze, które prowadzili Julian Bartosz i Marian Orzechowski.
Julian Bartosz w swojej książce „Demon zapomnienia”, w której przypomniał kilkadziesiąt sylwetek świetnych wrocławskich dziennikarzy z czasów PRL (skazanych później na kompletne zapomnienie, gdyż wszystkich próbowano wrzucić do jednego worka „propagandzistów niesłusznego systemu”), poświęcił Mieczysławowi Zawadowskiemu kilka stron, oddając mu sprawiedliwość i prezentując jego niebanalną osobowość oraz rolę, jaką odegrał w świecie artystycznym Wrocławia.
Ukraiński proboszcz chroniący Polaków
Bardzo ważną postacią związaną z przedwojennym Śniatynem był Ilia Oreńczuk (1893-1958) – proboszcz tamtejszej cerkwi greckokatolickiej. W okrutnych czasach szalejącego bezprawia i banderowskich mordów ks. Oreńczuk zapisał się jako postać wyjątkowo szlachetna. Gdy w czasie I wojny światowej Moskale wywieźli do więzienia w Czerniowcach Władysława Wełdycza, zredagował petycję do władz rosyjskich i podpisał ją wspólnie z proboszczem obrządku ormiańskiego – Kajetanem Amirowiczem oraz proboszczem obrządku rzymskokatolickiego – Leopoldem Kaścińskim.
Gdy w czasie II wojny światowej banderowcy zaczęli mordować Polaków w okolicach Śniatyna, oświadczył z ambony podczas kazania, że gdyby na terenie miasta Śniatyna komukolwiek z Polaków stało się coś złego, wtedy zamknie cerkiew, przeklnie złoczyńców i wyjedzie z miasta.
Groźba ta przez pewien czas była skuteczna. Ilia Oreńczuk organizował w święto Bożego Ciała wspólne procesje dla katolików trzech obrządków – w czasie wojny było to wydarzenie bez precedensu. Gdy w 1944 roku Rosjanie ostatecznie zajęli Śniatyn, nakazali Oreńczukowi przejście na prawosławie.
Po odmowie został skazany na 10 lat katorgi i wywieziony na Sybir, gdzie zmarł. Postawa ks. Ilii Oreńczuka budziła wśród Polaków szacunek i uznanie, bo nierzadko zdarzało się, że inni duchowni greckokatoliccy święcili noże i widły i namawiali do rozprawy z Polakami. Sugestywnie pokazał to w swoim filmie „Wołyń” Wojciech Smarzowski.