Moje życie w polityce
Wysiadając z auta wdepnąłem w błoto i to było polityczne. Pani w sklepie nie miała wydać - polityka jak cholera. Poszedłem we Wrocławiu do wegetariańskiej restauracji i już po złożeniu zamówienia wiedziałem, że złożyłem tym samym polityczną deklarację, że za chwilę nad kremem z kukurydzy, sam przed sobą, będę się musiał tłumaczyć, dlaczego zjem na drugie falafela. Wszystko polityczne, zwłaszcza w czwartki, kiedy piszę felietony. Czuję, jakbym właśnie podpisywał lojalkę. Już w tym kraju normalnie pisać nie mogę, zmuszony jestem - opowiadać się.
Nie chcę tego, nie tak mnie w szkole dziennikarskiej uczyli, a tu mi nagle Grzegorz Turnau na fejsbuku wyjeżdża cytatem z Dantego, że „najbardziej gorące miejsce w piekle zarezerwowane jest dla tych, którzy w okresie kryzysu moralnego zachowują neutralność”. I ja mu jeszcze odruchowo brawo biję. Po namyśle - czy to znaczy dla mnie, Grzegorzu, to gorące krzesło? Ja mam na prawie każdy temat zdanie, a jednak każde „cholera, nie wytrzymałem, no musiałem, napisałem” przeżywam jako dziennikarską porażkę. Niesłusznie?
Jeśli kto w necie pogrzebie, to się dowie, co o czym myślę. Internet nie zapomina. A mimo to o neutralność walczę, zęby zaciskam. W tej swojej donkiszoterii usiadłem wczoraj na sedesie z nowym, pierwszym „Przekrojem” w ręku i poczułem się szczęśliwy. Że to nie tylko ja. Że ktoś jeszcze dzisiaj o warzywach, starych komiksach i tym podobnych Filutkach uważa. Że może walczy, śpiewa (jak Turnau), ale dyskretnie, niby nie na temat, a jednak.