Naprawiałem frak w Łodzi
Najbardziej łódzkie w Łodzi, to pójść do krawca. Niewielu ich, nie mogą znaleźć pracowników, nie mają czasu przyszyć guzików, które mi w pralni praczki odpruły, no ale daj Pan te guziki, szefowa nie lubi przyszywać, ale ja panu przyszyję raz dwa.
I szyje w małym zakładzie na parterze bloku, który ma wyjątkowo wysoki sufit, ale przytłaczający, bo w zwisają z niego suknie, płaszcze, marynarki.
W centrum, obok ul. Włókienniczej, tam, gdzie kamienice stare są, piękne i wilgotne, inny krawiec naprawia mi frak. Ja panu nie zaceruję tylko zeszyję, bo ja nie jestem od cerowania.
I zrobię Panu nowe atłasy bo się panu poły rozglądają za krawcem, kto to widział. W Krakowie byłem, Turbasę znam, ojca, świętej pamięci, a fraki to się nauczyłem szyć w Wiedniu, filharmonikom.
Tak mówi, siedząc koło małego, gazowego piecyka, od którego pachnie grzybem i stęchlizną. Cała Łódź to jeden wielki opuszczony zakład krawiecki. Mój krawiec miał jego cząstkę o wielkości 700 metrów, gdzie zatrudniał być może tych, którzy dzisiaj jeżdżą rikszami ul. Piotrkowską.
Drewniane okiennice i drewniane żaluzje - to jest to, czym stary Kraków różni się od starej Łodzi
Teraz też ma cząstkę, tyle, że mniejszą, za to z drewnianymi okiennicami, które pamiętają czasy, gdy pisano tu cyrylicą. Drewniane okiennice i drewniane żaluzje - to jest to, czym stary Kraków różni się od starej Łodzi.
Widziałem pałace jakich nigdzie w Polsce nie ma, widziałem tutaj puste hale, wciąż, po latach pachnące smarem. Widziałem dużo cegieł, nieczynne dzwonki fabryczne, i to nie było smutne. Bo Łódź nie jest smutnym miastem. Jest po prostu pusta i piękna.