Grzegorz Adamczyk, zastępca przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Śląska Opolskiego.
Będzie pan obchodził święto 1 Maja?
Tak, z całą pewnością.
Nie dołącza pan do grona tych, co bojkotują ten dzień jako święto komunistyczne?
Ogłoszono je na pamiątkę strajku w Chicago w 1886 roku. Komuniści rzeczywiście to święto wypaczyli, zmuszając ludzi do udziału w czynach, marszach i pochodach. To jest przykre, ale nie powinno być powodem, by dnia ludzi pracy nie obchodzić. Dla osób wierzących jest to także dzień poświęcony św. Józefowi Robotnikowi. Ja będę świętował w sanktuarium tego właśnie świętego w Kaliszu. Udaję się tam z pielgrzymką ludzi pracy organizowaną przez „Solidarność”. Chcemy sobie przypomnieć, że praca jest dobrem i podziękować Bogu za to, że ją mamy.
Uczestnicy historycznego strajku w Chicago walczyli o ośmiogodzinny dzień pracy. To nie paradoks, żo po przeszło 130 latach wielu ludzi w Polsce miałoby powód do protestów z tego samego powodu? Są przymuszani do znacznie nieraz dłuższej pracy.
To niestety prawda. Trochę zatoczyliśmy – jako ludzkość – koło. Ciągle na nowo się zapomina, że pracownik ma być i tak naprawdę jest podmiotem, a nie przedmiotem. Chcę przypomnieć, że wśród solidarnościowych postulatów w sierpniu 1980 roku pojawiły się wolne soboty. Dziś, prawie cztery dekady poźniej, w wielu branżach, wcale nie tylko w handlu, walczymy o wolne niedziele. Zwłaszcza w naszym kraju mamy o co walczyć, bo Polacy pracują najwięcej w Europie – średnio ponad 2 tysiące godzin rocznie. Dla porównania – w Niemczech jest to półtora tysiąca.
Mamy tak wymagających pracodawców czy sami się tak szarpiemy? Mówi się, że jak Polak już ma wolną sobotę, to i tak nie odpoczywa, tylko maluje, kładzie panele na podłodze itd.
Mamy takich pracodawców i takich ustawodawców, którzy prawa pracy nie potrafią dostosować do prawa unijnego z korzyścią dla pracowników, jak to się dzieje w Europie. A odpoczywać rzeczywiście nie umiemy. Ale to wynika z tego, że zarabiamy za mało. A jednocześnie chcemy żyć w lepszych warunkach. Chcemy, żeby nas było na więcej stać. Więc jesteśmy zmuszeni pracować dłużej i mocniej.
Nie ma pan poczucia, że związki zawodowe są dziś często bezsilne? Oczywiście, nie ma powrotu do czasów I „Solidarności”, gdy w obronie jednego człowieka mógł zostać ogłoszony strajk w całej Polsce. Ale dziś, można ludziom kazać pracować za złotówkę z groszami za godzinę (jakiś czas temu pisaliśmy o takiej firmie ochroniarskiej w nto) i nic. Pracodawca jest bezkarny?
Musimy pracować nad świadomością wszystkich. Przede wszystkim pracowników, którzy są na rynku pracy podmiotem.
Może i są, ale boją się, że jak ich pracodawca wystawi za bramę, to swojej podmiotowości do garnka nie włożą.
Będę się upierał, że o świadomość pracownika trzeba walczyć. I nie tylko jego. Zainteresowani, żeby się coś zmieniło muszą być wszyscy: związki, pracodawcy i rząd, który powinien być gwarantem i stymulatorem godnego traktowania pracowników. Instytucje rządowe i samorządowe tymczasem często nie stosują klauzul społecznych. Jednym kryterium – choćby przy zatrudnianiu firm ochroniarskich – nie powinna być cena. Także umowa o pracę i wysokość płacy. Jeśli ktoś da sobie wmówić, że tylko cena decyduje, dochodzi do takiego hańbiącego kuriozum jak w firmie, którą opisała.
Nie ciąży panu, że „Solidarność” jest dziś postrzegana jako związek, który rozciągnął nad władzą parasol ochronny?
Nie jesteśmy żadnym prasolem rządu, choć nie ukrywam, że za czasów władzy PO-PSL chcieliśmy zmiany. Do porozumienia dochodzi się albo dialogiem, albo innymi formami nacisku. My dziś jesteśmy w dialogu. Ale nie zasypiamy. Jeśli rząd obiecywanych w kampanii zmian nie wprowadzi, nie będziemy milczeć. I nie będziemy się oglądać na żadne inne wartości poza dobrem pracowników.
Trudno zaprzeczyć, że część obietnic danych „Solidarności” rząd spełnił…
Przede wszystkim został obniżony wiek emerytalny według dawnych zasad (60 lat dla kobiet, 65 dla mężczyzn). W większości spełniono nasze oczekiwania w kwestii płacy minimalnej.
Ale lista, która czeka na spełnienie, jest wciąż długa.
To prawda. Postulowaliśmy m.in. zmiany w ustawie o związkach zawodowych, mówiliśmy o większych uprawnieniach dla Państwowej Inspekcji Pracy, o wolnych niedzielach w handlu i w innych dziedzinach życia, o wzroście emerytur. To się na razie nie dzieje. Czekamy i rozmawiamy.
Kiedy niedawno protestowali nauczyciele, „Solidarność” stanęła z boku. Dlaczego?
Od lat mówiliśmy o tym, że co do zasady jesteśmy za likwidacją gimnazjów. Natomiast nie wolno zapominać o płacach nauczycieli i gwarancji zatrudnienia dla nich. Te skutki zobaczymy dopiero wówczas, gdy reforma zacznie obowiązywać. Zresztą nie od razu. Więc na razie do straszenia i propagandy ZNP rzeczywiście nie dołączyliśmy. Jeśli do zwolnień będzie dochodzić, na pewno się o nauczycieli upomnimy. Dziś mamy zapewnienie pani minister, że takich zwolnień nie będzie. A tak na marginesie, moim zdaniem główną przyczyną trudności w oświacie jest niż demograficzny.
Dlaczego w wielu firmach, nie tylko małych, ludzie boją się wstępować do związków zawodowych. A młodzi, nawet tacy, którzy mogliby, nie chcą?
Pierwszą przyczyną jest ciągle słaba świadomość, że jedynie dobrze zorganizowani pracownicy mogą wywalczyć lepsze warunki pracy. Drugim problemem jest ciągle odczuwalny skutek wysokiego bezrobocia, które mieliśmy w Polsce w poprzednich latach. Ludzie bali się utraty pracy. To podświadome czasem przekonanie się utrzymuje. Także w głowach młodych ludzi: jak się zapiszę do związku, to mnie zwolnią. I z czego utrzymam rodzinę? Ale oni się z tego wcześniej czy później wyzwolą.
Minister pracy przewiduje, że do końca roku bezrobocie spadnie do siedmiu procent.
Tak niskie bezrobocie bardzo by znaczenie pracowników na rynku pracy podniosło. Żeby człowiek był szanowany, na jego pracę musi być popyt. Ten mechanizm jest prosty: dajemy pracodawcy swoje umiejętności, kwalifikacje i zapał. Jeśli ktoś wie, że jest za to godnie wynagradzany, będzie dla dobra firmy - i równocześnie społeczeństwa – działał.
Klucz jest w tym godnym wynagradzeniu. Z powodu niskich pensji protestują ratownicy medyczni.
Nie może być sytuacji, żeby w jednym organizmie, jakim jest ochrona zdrowia, jedna grupa była traktowana lepiej niż inne. A tak się stało w poprzedniej kadencji rządowej. Rząd PO-PSL doprowadził do dyskryminacji nie tylko ratowników, także laborantów, techników medycznych i innych grup. Nie zgadzaliśmy się z tym wówczas i nie zgadzamy się teraz. Jesteśmy po stronie protestujących.