- Takich miejsc już nie ma… – mówi z nostalgią chyba każdy, kto wspomina gorzowskie sklepy z lat 60., 70. czy 80.
– Inne było wtedy podejście do biznesu. Inaczej traktowało się klientów – mówi Piotr Binaś. I teraz gdzieś z tyłu głowy pojawiła się u Ciebie, Czytelniku około 40-letni, taka myśl: Binaś… Bi-naś… Binaś… Przecież ja znam skądś te nazwisko...
Ano znasz. Piotr Binaś to syn Stanisława i Janiny Binasiów, małżeństwa, które prowadziło przy ul. Mieszka I sklep. Jego legenda nie powinna dziwić. Zaczął działać w 1945 r. Był jednym z pierwszych w powojennym Gorzowie! Starsi mieszkańcy pamiętają, że kiedyś była to kawiarenka. Większość jednak kojarzy Binasiów z warzywami i owocami. - Mieli najlepsze! Świeże, dobre. Jeździłam po nie z Zawarcia, choć po drodze miałam rynki i ryneczki – mówi Wanda Olkowiak.
- Tata pochodził ze wsi i potrafił poznać dobry towar. Brał go prosto od rolników, wybierał na targowisku. I faktycznie zjeżdżali się do nas gorzowianie z całego miasta – wspomina pan Piotr, który z rodzicami pracował. Opowiada, że tata, gdy w sklepie skończyła się np. rzodkiewka, potrafił ją kupić u konkurencji. I choć nie zarobił na sprzedaży, to jego klient miał to, po co przyszedł.
Zofia Laskowska, córka Binasiów, którą namierzyliśmy w Szwecji, dodaje: - Tata sam kisił kapustę i ogórki, które potem sprzedawał. Były najlepsze! Ludzie stali po nie w kolejce ze swoimi słoikami.
Binaś senior zmarł w 1986 r. Jego żona - w tym roku. Teraz sklep prowadzi kolejne pokolenie Binasiów. To salon odzieżowy, a nie warzywniak, i mieści się przy ul. Borowskiego. Ma już swoją markę, bo to przecież słynna Oleńka. Ale i tak określenie „koło Binasia” dla wielu do dziś oznacza okolicę ul. Mieszka I i Borowskiego. Jakie jeszcze mieliśmy kultowe sklepy? Trochę ich się zebrało.
Kiedy klient był najważniejszy, a towar zdobywało się cudem...
U Binasia przy ul. Mieszka I warzywa i owoce kupowało całe miasto. Ale gorzowianie wspominają nie tylko tamten sklep. Które jeszcze zapadły nam w pamięć?
Wielu wymienia Dom Handlowy Rolnik, Stary Dom Towarowy, Arsenał, nawet Kokos. Czyli oczywistości.
Wspominane są jeszcze osiedlowe supersamy: Irena, Hanka, Krystyna, Barbara. – Chodziło się też do Domu Dziecka w obecnej łaźni. Był wielki wybór zabawek. Choć nazwa trochę nieszczęśliwa – mówi Teresa Milczyk.
Rarytasy z mijanki
Pani Grażyna opowiada nam o papierniczym na Wełnianym Rynku, gdzie „pół miasta” kupowało przybory do szkoły. I o pobliskim ryneczku przy ul. Hawelańskiej (na jego miejscu stoi teraz biurowiec PZU).
Powodzeniem cieszył się sklep drogeryjny na rogu ul. 30 Stycznia z kapitalnymi proszkami i mydłami. Ubrania kupowało się w Modzie Polskiej przy głównym skrzyżowaniu. Po słodycze chodziło się do Irysa, a późniejszej Goplany (obecnie pusty lokal na wprost danego kina Słońca). - Rarytasem w czasach wiecznego niedoboru było mięso. Pamiętam, że dobrze zaopatrzony był zawsze mięsny na mijance, czyli na ul. Chrobrego. Kolejki były, że ho, ho. Ale mówiło się właśnie tak: mięsny na mijance – opowiada pan Wojciech.
Wielu gorzowian w pamięci ma kawiarnię w okrąglaku. Pani Marzena wspomina: - Megadesery i megazapach kawy. Cudowne wspomnienia, gdy chodziłam tam z mamą, kiedy byłam mała. Pan Rafał tęskni za smakiem galaretki z bitą śmietaną, a pani Maja zdradza, że do okrąglaka chadzało się na pierwsze randki. Anna Wilk ocenia krótko: - Najlepszy lokal! A dziś... bank, który charakterystyczne, przeszklone ściany okleił reklamami tak dokładnie, że do środka można zajrzeć tylko przez drzwi.
Już czas na urlop
Z końcem 2015 r. z handlowej mapy Gorzowa zniknęło jeszcze jedno kultowe miejsce - kwiaciarnia Azalia.
Działała w centrum od 1967 r. Życie przynajmniej kilkorga obecnych Czytelników zaczęło się dzięki… wiązance z Azalii. Bo bukiety zaręczynowe i ślubne miała prima sort!
Najpierw mieściła się przy ul. Mostowej. W 1976 r. przeprowadziła się na ul. Chrobrego, w okolicę wjazdu na most Staromiejski. - Najlepsze czasy? Lata 70. i 80. – nie ma wątpliwości Edward Borowczyk.
On w małżeńskim tandemie odpowiadał za zaopatrzenie. A prawdziwe cuda z kwiatami przez lata wyprawiała jego żona Maria. Towar mieli pierwsza klasa. Pewny, bogaty i unikatowy, dzięki pomysłowości i kontaktom z producentami. Kwiaty brali z Akademii Rolniczej w Poznaniu, choćby słynne na całe miasto goździki. Mieli też jeszcze zaufanego dostawcę z Zielonej Góry, który sprzedawał im niesamowite poisencje (gwiazdy betlejemskie). - Dlatego klienci wracali przez lata! - mówią.
Urok zdobywania
Dlaczego właściciele kultowej Azalii zamknęli interes? - Mamy już swoje lata i czas na odpoczynek. To miłe, że klienci cały czas nas wspominają. Dla nas też to były świetne lata - mówią państwo Borowczykowie.
Skąd dzisiaj w nas ta tęsknota za dawnymi sklepami, które przecież poziomem zaopatrzenia, wygodą zakupów czy wyposażeniem nie umywają się do obecnych galerii? - Bo kiedyś klient był ważny. Znało się sprzedawcę, zakupy były na poły spotkaniem towarzyskim. A towaru było tak mało, że każdy czuł się trochę zdobywcą. A dziś? Dziś jest wszystko i wszędzie. Tylko pieniędzy brak - wyjaśnia fenomen Teresa Milczyk.